Cerkiewna piąta kolumna

Proputinowska postawa patriarchy moskiewskiego Cyryla wielkimi krokami prowadzi do powstania nowych, autokefalicznych Cerkwi prawosławnych, niezależnych od rosyjskiej. Po Ukrainie przyszedł czas na państwa bałtyckie.

Publikacja: 21.10.2022 17:00

W Estonii funkcjonują dwie Cerkwie prawosławne – jedna uznaje zwierzchnictwo Moskwy, druga związana

W Estonii funkcjonują dwie Cerkwie prawosławne – jedna uznaje zwierzchnictwo Moskwy, druga związana jest z Konstantynopolem. Głową tej pierwszej jest patriarcha Cyryl z Moskwy. Na zdjęciu z premierem Estonii Andrusem Ansipem (2005-2014), podczas wizyty w Tallinie w 2013 r. Dziś nie byłby już mile widzianym gościem

Foto: RAIGO PAJULA/AFP

Od początku wojny patriarcha Moskwy i Wszechrusi, a także jego współpracownicy robią wszystko, by pozbawić świat złudzeń co do prawdziwego charakteru Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Cyryl nigdy nie zdystansował się od tej wojny, od początku wspierał rosyjską armię, prezydenta Władimira Putina i „specjalną operację wojskową”. Jego kazania były prostą kalką propagandy putinowskiej, a u ich podstaw leżała odmowa uznania prawa do odrębnego bytu narodowego Ukrainy.

Kolejne dni wojny tylko zaostrzały ten przekaz, czyniły go jeszcze mniej chrześcijańskim, a coraz bardziej plemiennym, militarystycznym, propagandowym. Kiedy Putin ogłosił mobilizację, Cyryl natychmiast wsparł go swoistą teologią wojny. „Cerkiew uznaje, że jeśli ktoś wiedziony poczuciem obowiązku wypełni swoją przysięgę i pozostanie wierny wezwaniu, a potem zginie, wypełniając obowiązek służby wojskowej, to on bez wątpienia podejmuje działanie będące ofiarą z życia za innych. I dlatego wierzymy, że ta ofiara zmywa z niego wszystkie grzechy, które popełnił” – przekonywał wówczas patriarcha Cyryl.

Kiedy Putin obchodził 70. urodziny, patriarcha wydał polecenie, by specjalne modlitwy za prezydenta zostały odmówione w trakcie każdej liturgii w świątyniach Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Ten przekaz na dodatek nie jest kwestionowany ani przez rosyjskich hierarchów, ani przez większość duchownych, ani też przez świeckich. Kolejni biskupi przekonują, że jądrowy armagedon będzie wielkim darem, dzięki niemu bowiem Rosjanie zostaną żywcem wzięci do nieba. Inni fotografują się z wyrzutniami rakiet, a jeszcze inni po prostu powtarzają moskiewską propagandę. I nawet jeśli gdzieś pojawiają się jacyś „odszczepieńcy”, nieliczni duchowni, którzy próbują przeciwstawić się tej linii, to najpierw państwo stawia ich przed sądami, a zaraz potem Cyryl pozbawia urzędów i zawiesza.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Jest napięcie między Ernaux i Houellebecq

Prawosławna międzynarodówka

Efekt jest taki, że dla nikogo nie jest już tajemnicą, iż Rosyjska Cerkiew Prawosławna przekształciła się jakby w urząd ds. propagandy i jest jednym z ideologicznych narzędzi Putina, a nie po prostu wyznaniem chrześcijańskim. Liturgia, tradycja oraz nauczanie nie służą już do ewangelizacji czy formacji, ale do politycznej indoktrynacji.

Z perspektywy sąsiednich krajów Rosji, w których prawosławie jest – mniej lub bardziej – istotną mniejszością, stanowi to poważny problem. Tak się bowiem składa, że (zostawiając na boku Ukrainę) na Litwie, Łotwie i w Estonii opiekę duchową nad tamtejszymi prawosławnymi sprawuje właśnie Rosyjska Cerkiew Prawosławna, a zwierzchnikami owych lokalnych, zależnych od Moskwy Cerkwi są członkowie Świętego Synodu patriarchatu moskiewskiego. Co to oznacza w praktyce? To, że śliczne, odremontowywane często z udziałem środków rosyjskich cerkiewki i sobory mogą być traktowane nie tylko jako miejsca kultu, lecz także jako placówki polityczno-ideologicznego wpływu.

Nie jest to problem wyolbrzymiony. Na początku inwazji metropolita Wilna i całej Litwy Innocenty w specjalnym oświadczeniu potępił wojnę Rosji przeciwko Ukrainie. „Lud prawosławny Litwy z bólem serca przyjął tragedię narodu Ukrainy” – napisał metropolita. „Jak już zdążyliście zauważyć, mamy inne niż patriarcha Cyryl polityczne poglądy na ostatnie wydarzenia. Jego publiczne wypowiedzi na temat wojny na Ukrainie to jego osobiste poglądy. Nie zgadzamy się z nimi na Litwie” – dodał Innocenty.

Zdecydowanie Innocentego skończyło się jednak po jego wizycie w Moskwie, krótko potem bowiem metropolita wileński zaczął suspendować, a nawet pozbawiać święceń kapłańskich duchownych, którzy sprzeciwiali się wojnie w Ukrainie, odcinali od polityki patriarchy Cyryla i prosili o przyjęcie w jurysdykcję patriarchatu Konstantynopola.

Władze Litwy w odpowiedzi przystąpiły do kontrataku i wsparły działania części litewskich prawosławnych, którzy chcieli przyłączyć się do Konstantynopola. Premier Litwy Ingrida Šimonytė napisała nawet list do patriarchy ekumenicznego Konstantynopola Bartłomieja I, w którym wsparła te starania. „Publiczne poparcie przez patriarchę Moskwy Cyryla wojny Rosji z Ukrainą jest niedopuszczalne dla części prawosławnych na Litwie, dlatego w opinii pani premier jest naturalne, że litewscy prawosławni mają prawo do praktykowania swojej wiary bez konfliktu sumienia” – mówiła rzeczniczka premier Rasa Jakilaitienė.

Odpowiedź Konstantynopola na te starania jest pozytywna. 19 września patriarcha Bartłomiej przyjął delegację litewskich polityków w swojej rezydencji, co oznaczało wsparcie starań i otwarcie pola dialogu. Metropolita Innocenty, choć ostro sprzeciwia się takim działaniom i podkreśla, że większość prawosławnych Litwy nie chce zmiany jurysdykcji, sam prowadzi działania na rzecz większej autonomii swojej metropolii względem Moskwy, a wesprzeć go miał, według prawosławnych mediów, zwierzchnik Polskiej Autokefalicznej Cerkwi Prawosławnej metropolita Sawa. „Trzeba energicznie zmierzać w tym kierunku” – miał powiedzieć Sawa.

Kłopot z tymi deklaracjami jest taki, że są one pozorowane, ten sam Sawa bowiem poparł Innocentego, który pozbawił urzędu 15 duchownych, którzy chcą pełnej niezależności od Moskwy.

Maskowanie czy zmiana

Łotwa (nieco później niż Litwa) wszczęła podobne działania i doprowadziła je do końca. Miejscowy parlament przegłosował ustawę nakazującą zerwanie relacji z patriarchatem moskiewskim i innymi ośrodkami zagranicznymi, a miejscowa Cerkiew przyjęła to w zasadzie bez sprzeciwu. Choć nie ma wątpliwości, że decyzja ta nie rodzi skutków kanonicznych, bo świeckie państwo nie stanowi o autokefalii lub jej braku, to łotewscy prawosławni nie wydają się gotowi do walki o swoje związki z patriarchatem moskiewskim. „Państwo uznało naszą Cerkiew za autokefaliczną. Państwo określiło, że Łotewska Cerkiew Prawosławna jest prawnie niezależna od jakiegokolwiek centrum kościelnego, które znajduje się poza granicami Łotwy, zachowując duchowe, modlitewne i liturgiczne relacje z wszystkimi kanonicznymi prawosławnymi Cerkwiami świata. Zmiana statusu prawnego nie zmienia wiary prawosławnej, dogmatów, tradycji liturgicznej, kalendarza, świętego liturgicznego języka, obrzędów, tradycji i wewnętrznego życia Cerkwi” – napisano w oświadczeniu. Jego autorzy wezwali wiernych do spokoju ducha i zaufania Bogu. Skąd taka ostrożność? Jednym z powodów może być to, że zwierzchnik Łotewskiej Cerkwi Prawosławnej, metropolita Aleksander, choć jest etnicznym Rosjaninem, to wychował się na Łotwie i tam skończył świeckie studia oraz pełnił urzędy.

Inaczej jest w Estonii. Tu władze świeckie również domagają się oddzielenia Estońskiej Cerkwi Prawosławnej od patriarchatu moskiewskiego i zdystansowania od wypowiedzi patriarchy Cyryla. „Chcielibyśmy, aby metropolita Eugeniusz jednoznacznie zajął stanowisko w oficjalnych publikacjach estońskich, czy podziela stanowisko patriarchy czy też nie” – podkreślał minister spraw wewnętrznych Estonii Lauri Läänemets. Polityk domaga się też jasnego wskazania, że linia polityczna Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej nie ma wpływu na Estońską Cerkiew Prawosławną. Podobnej deklaracji domaga się ministerstwo sprawiedliwości. „Jeśli się okaże, że tutejsi duchowni rzeczywiście usprawiedliwiają wojnę i terror prowadzone przez Rosję w Ukrainie, to nie ulega wątpliwości, że państwo będzie musiało zareagować na to bardzo ostro, włącznie z powstrzymaniem działalności Cerkwi w Estonii” – powiedziała minister sprawiedliwości Lea Danilson-Järg.

Pewne ustępstwa udało się uzyskać, ale niewielkie. Aczkolwiek metropolita Eugeniusz, etniczny Rosjanin, który aż do objęcia urzędu zwierzchnika Estońskiej Cerkwi Prawosławnej nie miał nic wspólnego z Estonią, od wypowiedzi Cyryla się odciął. „Opierając się na nauce prawosławnej, Estońska Cerkiew Prawosławna występuje przeciwko wojnie, opowiada się za pokojem i pokojowym rozwiązywaniem konfliktów (…) W związku z tym jeszcze raz oznajmiam, że nie podzielam opinii patriarchy Cyryla na temat odpuszczenia grzechów wszystkim żołnierzom, którzy zginęli w czasie służby wojskowej” – napisał metropolita.

Ta wypowiedź nie oznacza jednak, że Eugeniusz, obywatel Federacji Rosyjskiej, zamierza potępiać działania swojej ojczyzny. Jego zdaniem „szumne deklaracje” nie są potrzebne, tak samo jak nie ma potrzeby odcinania się Cerkwi od Moskwy. Ostrożność i niejednoznaczność tych wypowiedzi w połączeniu z unikaniem jasnych deklaracji hierarchów w sprawie zerwania więzi z Moskwą uświadamiają jedno – model mianowania na urzędy cerkiewne w niepodległych państwach biskupów, którzy są członkami Świętego Synodu wrogiej państwom nadbałtyckim Rosji, nie zabezpiecza interesów tych społeczeństw. Warto zadać też pytanie, na ile deklaracje prawosławnych biskupów zależnych od patriarchatu moskiewskiego są tylko mydleniem oczu, a na ile rzeczywiście pokazują ich autentyczne stanowisko? Bo przecież może również chodzić o uzyskanie spokoju, tak by mogli nadal wypełniać rolę agentów wpływu Putina. Sprawdzianem intencji metropolitów i biskupów bałtyckich Cerkwi będzie ich reakcja na podejmowane przez władze ich państw próby uzyskania autokefalii od Konstantynopola. Już widać, że metropolici (co do jednego Rosjanie) są temu przeciwni, ale duchowieństwo jest podzielone. 15 litewskich księży poprosiło o przyjęcie w jurysdykcję Konstantynopola, co może oznaczać, że niebawem w kraju tym powstanie osobna jurysdykcja prawosławna. Na Łotwie i w Estonii takie jurysdykcje już istnieją, więc niewykluczone, że oba państwa zdecydują się na radykalny krok likwidacji struktur moskiewskich i przyłączenia wszystkich parafii prawosławnych do nich.

Czy mogą to zrobić? Tak. I chodzi nie tylko o politykę, ale także o – przynajmniej w przypadku Łotwy i Estonii – argumenty kanoniczne oraz historyczne.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Biskupi przyspieszają bankructwo diecezji

Droga ku niezależności

Zacznijmy od Łotwy. Tam po I wojnie światowej, gdy kraj uzyskał niepodległość, dość długo nie chciano w ogóle zarejestrować Cerkwi, uznając ją za organizację prorosyjską. Uznanie państwa udało się uzyskać dopiero metropolicie Janowi (Pommersowi), który choć sam był zdecydowanie antybolszewicki, a do tego pochodził z Łotwy, to nie starał się o autokefalię od Moskwy. Jednak po jego zamordowaniu (wszystko wskazuje na to, że przez NKWD) w 1934 r. jego następca metropolita Augustin (Pētersons) przeszedł pod jurysdykcję Konstantynopola i zaczął budować Cerkiew całkowicie niezależną od Moskwy. Zajęcie Łotwy przez Związek Sowiecki przerwało ten proces, patriarchat moskiewski ponownie wcielił struktury łotewskiego prawosławia w swoją jurysdykcję, a łotewska autokefalia przetrwała tylko na emigracji.

Odzyskanie przez ten kraj niepodległości początkowo też niewiele zmieniło, Łotwa przyjęła bowiem wówczas zasadę „jedno wyznanie, jeden zarejestrowany kościół”, co w praktyce oznaczało, że patriarchat moskiewski kontrolował wszystko. I dopiero decyzja Sądu Najwyższego z 2019 r., który uznał tę zasadę za niekonstytucyjną, otworzyła drogę do oficjalnej rejestracji Łotewskiej Autonomicznej Cerkwi Prawosławnej uznającej zwierzchność Konstantynopola. Od tego momentu na Łotwie działają dwie prawosławne wspólnoty, ale to ta moskiewska jest silniejsza i bardziej liczna.

W Estonii sytuacja jest prostsza, bo tam od dawna istnieją dwie Cerkwie prawosławne – podległa Konstantynopolowi Estońska Apostolska Cerkiew Prawosławna oraz podlegająca Moskwie Estońska Cerkiew Prawosławna. Spór o ich kanoniczne uznanie toczy się od dawna. Do takiej sytuacji doszło podobnie jak na Łotwie: w 1920 r. patriarcha Moskwy Tichon przyznał strukturom estońskim „samodzielność”, a trzy lata później pod naciskiem władz świeckich biskupi tego Kościoła wystąpili o przejście pod jurysdykcję patriarchy Konstantynopola. Ten tomosem (dekretem) z 7 lipca 1923 r. przyjął ich do niej, ale zamiast autokefalii przyznał im jedynie samodzielność.

Ta sytuacja utrzymała się do zajęcia Estonii przez Związek Sowiecki. 23 września 1940 r. synod został zmuszony do zwrócenia się do patriarchatu moskiewskiego o ponowne przyjęcie z zachowaniem statusu cerkwi samorządnej i bez zmian wśród hierarchii i 31 maja 1941 r. patriarcha Moskwy podjął decyzję o ponownym przyłączeniu. Część wiernych oraz metropolita Tallina Aleksander zdecydowali się na emigrację i odtworzenie niezależnych struktur poza granicami Związku Sowieckiego. Kiedy komunizm upadł, część z emigrantów, a także 57 parafii moskiewskiej Cerkwi zdecydowało się ponownie poprosić o przyjęcie w jurysdykcję Konstantynopola. 22 lutego 1996 r. Konstantynopol wydał kolejny tomos, w którym podtrzymał decyzję z 1923 r. i stworzył niezależne struktury cerkiewne, w skład których wchodzą głównie prawosławni estońscy. Od tego momentu na terenie kraju działają dwie wspólnoty prawosławne, co otwiera drogę władzom Estonii do mocniejszego wspierania autonomicznych wobec Moskwy struktur.

Najgorzej sytuacja wygląda na Litwie, bowiem tu nigdy nie powstała autonomiczna czy autokefaliczna Cerkiew. Po I wojnie światowej litewscy prawosławni podlegali Moskwie i tak zostało do dzisiaj. Jeśli więc władze chciałyby w porozumieniu z Konstantynopolem i 15 duchownymi – ukaranymi już przez metropolitę Innocentego – stworzyć nowe struktury, musieliby to robić od podstaw.

Pytania o kanoniczność

Moskwa oczywiście żadnej z tych decyzji Konstantynopola nie uznaje, podobnie jak część sprzyjających jej Cerkwi autokefalicznych, a każdy wzmacniający ich znaczenie krok władz państwowych może być interpretowany jako atak na mniejszość rosyjską i wolność wyznania. Aby zrozumieć, co to oznacza w praktyce, warto przypomnieć przemówienie Władimira Putina z 24 lutego, gdy jednym z powodów przeprowadzenia „specjalnej operacji wojskowej” miało być właśnie rzekomo ograniczanie przez Ukrainę praw mniejszości rosyjskiej. Wątpliwe, czy w przypadku państw członkowskich NATO Rosja mogłaby się zdecydować na podobne działania. Z pewnością jednak wykorzystałaby to do zaostrzenia retoryki, a także rozmaitych hybrydowych ataków na państwa bałtyckie. Taka polityka Moskwy uświadamia, dlaczego Litwa, Łotwa i Estonia muszą coś zrobić ze strukturami patriarchatu moskiewskiego na swoim terenie. Są one bowiem w swej większości piątą, putinowską kolumną.

Paradoksalnie od strony prawno-kanonicznej problem jest mniejszy, bo prawosławie nie ma wspólnych, jednoznacznych i akceptowanych przez wszystkich zasad przyznawania autokefalii czy autonomii. Konstantynopol przyznaje sobie wprawdzie takie prawo, ale ani Moskwa, ani inne lokalne Cerkwie prawa tego nie uznają i przekonują, że zgodę na proces oddzielenia musi wydać Cerkiew matka, czyli w przypadku państw nadbałtyckich byłaby to Moskwa.

Kto ma rację? Nie ma dobrej odpowiedzi, bo nie ma jasnego prawa ani zwyczaju, a spór trwa od dziesięcioleci. Już wielokrotnie zdarzało się, że Konstantynopol nadawał autokefalię, a Moskwa nie, a po dziesięcioleciach – tak było w przypadku Polskiej Autokefalicznej Cerkwi Prawosławnej – zmieniała ona stanowisko. Istnieją też struktury prawosławne, które są uznawane przez część Cerkwi, a przez pozostałe nie, i to także nie jest szczególnie zaskakujące. Nie jest także niczym nowym udział państwa w procesie uzyskiwania czy wymuszania autokefalii. Zatem nawet jeśli państwa bałtyckie będą wymuszać proces autonomizacji miejscowych Cerkwi, to nie stanie się nic, co nie miałoby już wcześniej miejsca w światowym prawosławiu.

Kluczowe jest jednak jeszcze inne pytanie. Na ile decyzje prawne będą realnie zmieniały postawy miejscowych Cerkwi? Polska Autokefaliczna Cerkiew Prawosławna od dawna jest niezależna od Moskwy (w jej historii także najpierw autokefalię nadał Konstantynopol, a ponad 20 lat później Moskwa), co nie zmienia faktu, że wobec wojny w Ukrainie zajmuje stanowisko – delikatnie rzecz ujmując – dwuznaczne, a jej zwierzchnik metropolita Sawa nawet nie próbuje otoczyć duszpasterską i duchową opieką uchodźców z Ukrainy, byle tylko nie narazić się Cyrylowi. Ukraińcy w Polsce częściej korzystają z pomocy parafii grecko- czy rzymskokatolickich niż prawosławnych – z wyjątkiem diecezji lubelsko-chełmskiej, która jest nieco bardziej proukraińska. I choć istnieje wśród polskich prawosławnych opozycja wobec takiej postawy, to nie jest ona w stanie przebić się przez instytucjonalną, promoskiewską skorupę. Z identycznym wyzwaniem zmierzyć się będą musiały – nawet jeśli doprowadzą do autonomii swoich struktur cerkiewnych – państwa nadbałtyckie. A Rosja będzie tym nieustannie grać, wykorzystywać i podgrzewać atmosferę.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Watykan - czy leci z nami pilot?

Od początku wojny patriarcha Moskwy i Wszechrusi, a także jego współpracownicy robią wszystko, by pozbawić świat złudzeń co do prawdziwego charakteru Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Cyryl nigdy nie zdystansował się od tej wojny, od początku wspierał rosyjską armię, prezydenta Władimira Putina i „specjalną operację wojskową”. Jego kazania były prostą kalką propagandy putinowskiej, a u ich podstaw leżała odmowa uznania prawa do odrębnego bytu narodowego Ukrainy.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi