Fatalne zauroczenie Romanem Dmowskim

To nie Jan Paweł II, ale dawny przywódca endecji Roman Dmowski kształtuje u nas myślenie katolików i znaczącej części prawicy. Ze szkodą dla społeczeństwa i dla samej religii.

Publikacja: 04.11.2022 10:00

Myśl lidera endecji jest już dzisiaj anachroniczna, choć jego zwolennicy widzą w nim proroka. Na zdj

Myśl lidera endecji jest już dzisiaj anachroniczna, choć jego zwolennicy widzą w nim proroka. Na zdjęciu popiersie Romana Dmowskiego podczas manifestacji środowisk narodowych, Warszawa, czerwiec 2021 r.

Foto: Maciej Łuczniewski/Forum

Jan Paweł II nie schodzi z ust polskich katolików, szczególnie tych średniego i starszego pokolenia. W listach Episkopatu, życzeniach składanych księżom, a nawet dokumentach i programach polskich partii prawicowych jest on nieustannie obecny. Można odnieść wrażenie, że jego personalistyczna myśl, nowoczesny patriotyzm powinny przenikać nasze myślenie i odczuwanie, stawać się źródłem decyzji politycznych i programów partyjnych tych, którzy Jana Pawła II uznają za mistrza i nieustannie cytują. Powinny, ale się nie stają.

Świadomie bądź nie, mówiąc o znaczeniu chrześcijaństwa dla polskości, duża część katolików i zwolenników prawicy posługuje się kategoriami, które Roman Dmowski wyłożył prawie sto lat temu w niewielkiej broszurce „Kościół, naród i państwo”. Czyni to m.in. Jarosław Kaczyński, choć przecież wywodzi się z innej tradycji politycznej. Także gdy część hierarchów lub liderów katolickiej opinii analizuje kulturę współczesną czy współczesną sytuację moralną, ich diagnoza jest identyczna z tą, jaką formułował lider endecji. A i jego postulaty polityczne – jeśli odrzucić język dwudziestolecia międzywojennego – są miejscami trudne do odróżnienia od tych, jakie prezentują choćby politycy Solidarnej Polski.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Jest napięcie między Ernaux i Houellebecq

Chodzące po ziemi trupy

Każdy rozsądny Polak, polski patriota, nawet wtedy, kiedy jest człowiekiem niewierzącym, musi przyjąć znaczenie tego chrześcijańskiego systemu wartości dla naszego narodu, po prostu dlatego, czy choćby dlatego, że w Polsce innego systemu wartości, występującego w jakimś szerszym wymiarze, po prostu nie ma, albo jest ten system, albo jest nihilizm – mówił Jarosław Kaczyński w ubiegłym miesiącu na spotkaniu w Częstochowie.

„Wielkim wychowawcą tych instynktów moralnych w ludach europejskich był Kościół Rzymski, kształtujący przez pokolenia duszę̨dzisiejszego człowieka: oderwanie tej duszy od gruntu, który on w niej położył, czyni ją liściem, zerwanym z drzewa, oddaje ją na łaskę̨ przychodzących to z tej, to z innej strony powiewów, które ją w końcu wpędzają w jakąś kałużę. Synowie społeczeństw katolickich, oderwani przez wychowanie od katolickiego gruntu, to są »les déracinés«, skazani na uschnięcie, a w końcu końców na zgnicie” – pisał zaś Roman Dmowski w 1927 r. we wspomnianej broszurze „Kościół, naród i państwo”. I nawet jeśli odmienna jest estetyka obu wypowiedzi, to ich treść co do zasady jest niemal identyczna.

Dmowskiego, gdyby nie to, że z powodu swojego agresywnego antysemityzmu stracił on sporo ze swojego politycznego „uroku”, mogliby swobodnie zacytować wszyscy przekonani, że odejście od wiary i porzucenie systemu moralnego chrześcijaństwa prowadzi wprost do nihilizmu. „Ci ludzie dzisiejszego pokolenia, których wychowano bez religii lub też w formalnym tylko do niej stosunku, przedstawiają formację moralną całkiem nową, odcinającą ich wyraźnie od reszty społeczeństwa. Spotykamy wśród nich pojedyncze przykłady nawrócenia i wyjątkowej gorliwości religijnej; częściej widzimy cynizm zupełny, wyzucie z wszelkiej moralności, uderzające zwłaszcza u synów ludzi wybitnych, którzy, będąc obojętnymi religijnie lub nawet wrogami religii, żyli uczciwie i pracowali z wielkim nieraz zapałem i poświęceniem dla swej idei; czasami spostrzegamy wśród nich dziwaków, niezdolnych do zrozumienia życia i znalezienia sobie w nim miejsca; na ogół wszakże są to mniej lub więcej poprawni materialiści, wlokący się przez życie bez wyraźnego celu, bez gwiazdy przewodniej. Wszystkich znamionuje wybitne kalectwo moralne; polegające na braku wszelkiego zapału, zdolności do mocnej wiary w cokolwiek, do poświęcenia czegokolwiek ze swego egoizmu, wreszcie na braku zdolności uwielbienia, którą jeden mądry pisarz nazwał najwyższą zdolnością człowieka. Są to chodzące po ziemi trupy” – pisał Dmowski.

Analizy stanu kultury współczesnej z lat 20. XX i XXI wieku też niewiele się od siebie różnią. „Ostatnie dziesięciolecia odznaczają się takim ubóstwem, jakiego nie było chyba w żadnym okresie dziejów naszej cywilizacji” – grzmiał lider endecji i dodawał, że w jego czasach ludzie tylko „przeżuwają to, co zrobili inni”, że brakuje jakiejkolwiek wybitnej twórczości”, upadają smak i moralność.

„O upadku dyscypliny moralnej, o rozkładzie obyczajów, o rozluźnieniu węzłów rodzinnych, o rozroście różnego rodzaju zboczeń mówić, byłoby tylko powtarzaniem tego, co wszyscy stwierdzają. Przypisuje się to zazwyczaj wpływowi długotrwałej wojny – tymczasem okazuje się, że źródła leżą głębiej: od chwili zakończenia wojny nie widzimy cofania się, ale przeciwnie, duży postęp w tym kierunku. A zabobony? W tym świecie, który tak się chełpi, że nauczył się myśleć naukowo, jaka ogromna jest liczba ludzi, którzy się nie odważą zapalić trzech papierosów od jednej zapałki! Liczba wróżek wszelkiego rodzaju, a jednocześnie wiara w ich wróżby ogromnie wzrosła; praktyki kabalistyczne stały się epidemią; co noc w każdym większym środowisku pokazuje się spora liczba duchów, są już miasta, w których bodaj jest więcej seansów wszelkiego rodzaju, niż̇ nabożeństw” – wskazywał Dmowski. A pod jego uwagami podpisałoby się pewnie zarówno wielu krytyków współczesnej sztuki, jak i przestrzegających przed Halloween.

Niezmienny pozostaje także postulat, by państwo chroniło wartości religijne, by opierało się na nich, by wszyscy – tu znowu wracamy do wypowiedzi Kaczyńskiego z Częstochowy – wierzący i niewierzący zgadzali się na politykę prowadzoną w duchu katolickim. „Mamy w łonie naszego narodu niekatolików, mamy ich wśród najbardziej świadomych i najlepiej spełniających obowiązki polskie członków narodu. Ci wszakże rozumieją, że Polska jest krajem katolickim i postępowanie swoje do tego stosują. Naród polski w znaczeniu ściślejszym, obejmującym świadome swych obowiązków i swej odpowiedzialności żywioły, nie odmawia swoim członkom prawa do wierzenia w co innego, niż wierzą katolicy, do praktykowania innej religii, ale nie przyznaje im prawa do prowadzenia polityki niezgodnej z charakterem i potrzebami katolickimi narodu, lub antykatolickiej” – pisał Dmowski.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Pogrzeb Elżbiety II i siła rytuału

Niebezpieczny anachronizm

Zwolennicy myśli Romana Dmowskiego (do których się nie zaliczam i nigdy nie zaliczałem) mogą powiedzieć, że powodem, dla którego jego myślenie jest wciąż obecne, jest jego aktualność, a może wręcz profetyczny wymiar. Nic bardziej błędnego. Wiek, jaki upłynął od opublikowania programowej broszury „Kościół, naród i państwo”, ukazuje raczej, jak bardzo anachroniczne jest jego myślenie. Nie jest prawdą, że tam, gdzie znika katolicyzm, gdzie rozpada się chrześcijański model wartości, nieuchronnie pojawia się nihilizm. Ludzie potrzebują moralności i ją budują niekiedy z pozostałości dawnego świata, a niekiedy opierając się na odmiennych wartościach, laickich czy odwołujących się do innych tradycji religijnych. Mylił się Fiodor Dostojewski, przekonując, że gdy „Boga nie ma, to wszystko wolno”. Istnieją spójne, a pozbawione odniesienia do Boga systemy wartości; na heroizm decydują się także ludzie niewierzący, a wierzący miewają problemy z zachowaniem norm i zasad moralnych.

Świetnie pokazuje to Chantal Delsol w książce „Czas wyrzeczenia”. „Spadkobiercy monoteistycznej myśli zachodniej czy postmonoteistycznej, jeśli ograniczyć się do spadkobierców laickich praw człowieka, mają niekiedy wrażenie, poniekąd naturalne, że demontaż tych wizji świata, które od tak dawna były zakotwiczone w ich tysiącletniej historii, unicestwia szanse na przywrócenie kultury godnej tego miana. Konstrukcje te były tak solidne i tak szczelnie wypełniały krajobraz, że sabotaż ich kamienia węgielnego może jedynie pozostawić smętne rumowisko bez nadziei na odbudowę czegokolwiek” – pisze francuska filozof polityki. Dalej jednak wskazuje: „Nihilizm oznaczał jedynie dekonstrukcję absolutu, wcale nie koniec wierzeń, które powracają w mitach, będących nowymi konfiguracjami wcześniejszych wierzeń”.

Inny francuski filozof Remi Brague uważa, że nie istnieje możliwość powrotu do przedchrześcijańskiego myślenia, bo oznaczałoby to głęboki kulturowy regres. Taki powrót jednak się dokonuje. Trzeba przyjąć do wiadomości, że znacząca część ludzi Zachodu (i rosnąca część Polaków) swoją moralność buduje na wartościach innych niż chrześcijańskie, bez odniesienia do instytucji kościelnych czy do religijnej, czy już zsekularyzowanej doktryny chrześcijańskiej. Ich moralność prowadzi czasem do życiowych wyborów, które wcale nie są niewymagające. Owszem, mogą być inne niż te wypływające z moralności chrześcijańskiej, ale to wcale nie oznacza, że są z definicji niemoralne. Politycy czy liderzy opinii muszą przyjąć do wiadomości, że społeczeństwa europejskie są pluralistyczne, że dla rosnącej ich części – a np. w Wielkiej Brytanii już dla większości – chrześcijaństwo i Ewangelia nie są już wartością, co wcale nie oznacza, że są nihilistami. Jeśli tego faktu nie uwzględnią, trudno będzie wypracowywać społeczną moralność czy przestrzeń kompromisu w sferze prawnej. Także w Polsce chrześcijaństwo – choć pozostaje istotnym fundamentem historycznym – przestaje określać wybory coraz liczniejszej grupy obywateli. I z tej perspektywy myślenie Dmowskiego jest skrajnie anachroniczne i niebezpieczne dla kraju.

To myślenie ma jednak także wymiar niebezpieczny dla religijności. Uznanie, że po chrześcijaństwie następuje jedynie nihilizm, że ludzie, którzy przestają odnajdywać się w schematach i regułach katolicyzmu czy chrześcijaństwa, stają się głusi na pytania metafizyczne, uniemożliwia nie tylko ewangelizację, ale i poprzedzający ją dialog. Jeśli bowiem ludzie współcześnie pogrążeni są w nihilizmie, jeśli współczesna kultura pozbawiona jest wartości, to pozostaje nam tylko albo zostawienie ich samym sobie, albo – niekiedy za pomocą struktur państwa, a niekiedy za pomocą lękowej religijności – zmuszenie do przyjęcia naszych kryteriów myślenia. Jak się zdaje, ani nie jest to droga chrześcijańska, ani prowadząca do celu.

U początków chrześcijaństwa Justyn Męczennik mówił wprost o „ziarnach prawdy”, które tkwią w religiach pogańskich, i które jak nasienie mogą zapładniać także chrześcijan. I tak właśnie należy spoglądać także na współczesną, wracającą do źródeł pogańskich, kulturę. Ona nie jest sferą nicości, ale miejscem, gdzie realizowane są wartości i idee, bez których zrozumienia nie jesteśmy w stanie skutecznie głosić Ewangelii, bo przestajemy być zrozumiali dla współczesnych.

A być może jest jeszcze gorzej. Odrzucenie i potępienie „nihilizmu” współczesności, brak zrozumienia, że jego „relatywizm” jest w znaczącym stopniu pozorny, bo i w nim istnieją wartości nienegocjowalne, nawet jeśli ich uzasadnienie jest odmienne niż w chrześcijaństwie, sprawia, że niemożliwe staje się nawet duszpasterstwo. Zmiany związane z powolnym rezygnowaniem z idei prawdy, z lękiem przed wielkimi systemami, przed dogmatyzacją, która prowadzić ma do przemocy, dotykają przecież także chrześcijan i katolików (szczególnie młodszych). Dotarcie do nich, spotkanie się z ich emocjami wymaga zrozumienia, że ten model myślenia także dąży do stworzenia modelu życia dobrego i szczęśliwego, nawet jeśli nie opartego na mocnej idei prawdy.

Czytaj więcej

Kościół. Po latach tłustych, nadchodzą chude

Wiele narodów, wiele religii

To wszystko oznacza też, że trzeba opowiedzieć na nowo historię Polski, wyeksponować inne jej elementy, a zreinterpretować te, na które kładziono nacisk w okresie walki o niepodległość. I tak, choć nie sposób pominąć w dziejach naszego kraju znaczenia Kościoła katolickiego, warto zauważyć, że chrześcijaństwo wschodnie było istotnym komponentem naszego myślenia, prawosławni i grekokatolicy byli i są częścią wieloetnicznej Rzeczypospolitej, a próby ich dyskryminacji były potężnym błędem I RP. Nie ma też wątpliwości, że wbrew myśleniu Dmowskiego reformacja pozostaje istotnym elementem naszej tradycji, a bez jej myślicieli nasza tożsamość byłaby odmienna. Nie inaczej jest z polskim judaizmem (tak różnorodnym, tak barwnym, tak bardzo interesującym) czy islamem.

Opowieść o polskiej tożsamości musi więc być też opowieścią o wieloetnicznej, wielowyznaniowej i wieloreligijnej Polsce. Nie będzie ona jednak prawdziwa, jeśli pominie się w niej prześladowania, ograniczanie praw, przyczyny, dla których chrześcijanie wschodni nie chcieli mieć niekiedy wiele wspólnego z Polską i polskością. Uznanie inności jest istotne m.in. w tak obecnie istotnych relacjach z uchodźcami z Ukrainy.

Opowieść o Kościele także musi odwoływać się do owej wielobarwności, do naszej własnej odmienności, do tego, że wbrew zapewnieniom wcale nie zawsze szliśmy torem rzymskim czy watykańskim, i że często okazywało się, że to Polska miewała rację. Nie ma też naszej własnej tożsamości chrześcijańskiej bez przypominania o chrześcijańskich i antyklerykalnych tradycjach ruchu ludowego, o socjalistach chrześcijańskich czy o tym, jak z chrześcijaństwem czy katolicyzmem niekiedy ostro polemizowali nawet nasi wieszcze. Różnobarwne opowiadanie o naszej – Kościoła, narodu i państwa – przeszłości jest istotnym elementem budowania moralności publicznej, która coraz mniej zakorzeniona jest w chrześcijaństwie.

I tu wracamy do Jana Pawła II. Gdy w 1979 r. papież po raz pierwszy przyjechał do Polski na pielgrzymkę, przywiózł nam wówczas swoistą opowieść o naszej historii, o tym, kim jesteśmy. Od niej rozpoczął swoją rozmowę z Polakami. I dziś trzeba zrobić to samo. Nie chodzi o powtórzenie tego, co mówił wówczas papież, o jeszcze więcej jego samego, lecz o to, by swoją historię, także historię nie zawsze łatwych i oczywistych relacji między Kościołem a państwem i społeczeństwem, opowiedzieć sobie na nowo. Może z nieco innej perspektywy. To droga lepsza niż nieustanne – świadome czy nie – odwoływanie się do anachronicznej myśli Romana Dmowskiego.

Jan Paweł II nie schodzi z ust polskich katolików, szczególnie tych średniego i starszego pokolenia. W listach Episkopatu, życzeniach składanych księżom, a nawet dokumentach i programach polskich partii prawicowych jest on nieustannie obecny. Można odnieść wrażenie, że jego personalistyczna myśl, nowoczesny patriotyzm powinny przenikać nasze myślenie i odczuwanie, stawać się źródłem decyzji politycznych i programów partyjnych tych, którzy Jana Pawła II uznają za mistrza i nieustannie cytują. Powinny, ale się nie stają.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi