Kościół. Po latach tłustych, nadchodzą chude

To nie państwo potrzebuje nowego ułożenia sobie stosunków z Kościołem, ale Kościół potrzebuje nowego rozumienia swojego miejsca w państwie i społeczeństwie.

Publikacja: 12.08.2022 10:00

Kościół. Po latach tłustych, nadchodzą chude

Foto: AdobeStock

Antyklerykalnej, antychrześcijańskiej „rewolucji” w Polsce nie będzie. Konserwatywni, a może lepiej powiedzieć populistyczni, politycy czy liderzy opinii snujący katastroficzne wizje rodem z chrześcijańskich antyutopii umacniają w ten sposób własne elektoraty względnie zbierają fundusze na dalsze działania. Politycy opozycji, w tym Donald Tusk, którzy składają obietnice „jednoznacznego, natychmiast po wygranych przez PO wyborach, przeprowadzenia procesu oddzielenia Kościoła od państwa ze wszystkimi tego skutkami – politycznymi i finansowymi”, także opowiadają bajki, które mają pomóc w przejęciu części antyklerykalnego elektoratu. Tym ważniejszego, bo poszerzającego się na skutek błyskawicznej sekularyzacji młodszego pokolenia. Retoryka, ostre sformułowania, skandaliczne okładki odwołujące się do Hitlera czy projekty prawne nie powinny nam przesłaniać faktu, że relacje między państwem a Kościołem, określane przez prawników mianem „przyjaznego rozdziału”, zapisane są w konstytucji, której ani obecnie rządzący, ani opozycja nie jest w stanie zmienić.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Rosja, imperium kolonialne

Bajki dla wyborców

To właśnie z konstytucji wynika wprost, że „stosunki między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie, jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego”, a także, że relacje między „Rzecząpospolitą Polską a Kościołem katolickim określają umowa międzynarodowa zawarta ze Stolicą Apostolską i ustawy”. Nie ma też wątpliwości, że zarówno katolicy, jak i wyznawcy innych religii (a także osoby niewierzące) zapewnione mają „wolność sumienia i religii”, „wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie”, prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, prawo do nauczania katechezy swojego wyznania w szkole itd. Sformułowania wskazują więc na granice, których żadna, nawet skrajnie antyklerykalna władza naruszać nie będzie w stanie, chyba że zdobędzie ponad dwie trzecie głosów. To jednak, biorąc pod uwagę głęboki i wcale niezanikający podział nie tylko polityczny, ale i światopoglądowy Polaków, jest na obecnym etapie niemożliwe.

Opowieści o tym, że religia zostanie wyrzucona ze szkół, rodzicom odbierze się prawo do katolickiego wychowania dzieci, a księżom możliwość głoszenia kazań, też można włożyć między bajki. Identycznie, o czym niechętnie wspomina strona opozycyjna, będzie ze zmianami prawa aborcyjnego.

Donald Tusk może więc składać obietnice, ale do ich spełnienia potrzebuje ponad połowy głosów w Sejmie oraz przychylnego takiej zmianie składu Trybunału Konstytucyjnego, który odrzuciłby prawo do życia zapisane w konstytucji. A obecnie ani opozycja nie jest w tej sprawie zgodna, ani nie ma prostej możliwości rozwiązania i powołania nowego składu TK.

Zmianie ulec mogą wprawdzie zapisy dotyczące związków partnerskich, także osób tej samej płci, ale już z wprowadzeniem „małżeństw jednopłciowych” może być trudniej, bowiem w konstytucji znajduje się fraza: „małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny (…) znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej”. Ale nawet o interpretacje tego sformułowania toczą się spory prawników. Tu też do zmiany potrzebna byłaby większość, akceptacja prezydenta i Trybunału.

Dlatego, pomimo postępującej błyskawicznie laicyzacji młodszego pokolenia, wszystko to razem sprawia, że jeśli chodzi o zapisy prawne czy polityki państwowe, Kościół hierarchiczny, ludzie wierzący, a także konserwatywna część opinii publicznej mogą spać spokojnie. Zwolennicy szybkich zmian obyczajowych wspieranych przez państwo nie mają co liczyć na przełom.

Wahadło pójdzie w drugą stronę

Czy oznacza to, że nic nie może się zmienić? Taka teza byłaby nieprawdziwa i za daleko idąca. Te same zapisy prawne można bowiem odmiennie zinterpretować. Ostatnie lata to okres interpretacji poszerzającej, w której „przyjazny rozdział” przekształca się w praktyce w „realny sojusz światopoglądowy”. W jego ramach politycy składają światopoglądowe deklaracje, kasa płynie szerokim strumieniem do rozmaitych instytucji związanych z Kościołem (lub jego przedstawicielami), media publiczne skrzętnie ukrywają problemy w Kościele, a minister edukacji i nauki wprost preferuje uczelnie katolickie, o próbie nasycania programów szkolnych prawicowym i politycznie chrześcijańskim przesłaniem nie wspominając. Część tych działań jest już na granicy obowiązującej konstytucji. Rodzice ateiści mogą bowiem – i słusznie – zadać pytanie: czy naruszeniem ich prawa do wychowania dzieci zgodnie z własnym światopoglądem nie są obecne w podręczniku do Historii i teraźniejszości prof. Wojciecha Roszkowskiego (którego skądinąd bardzo szanuję) potępienie i krytyka ateizmu? Są to także działania – nawet jeśli z wdzięcznością przyjmowane przez część hierarchów – przeciwskuteczne, bowiem prowadzą do reakcji odrzucenia Kościoła wraz z partią władzy, a także do nasilenia w naturalnym odruchu przekory promowanego w ten sposób światopoglądu. Gdy opozycja dojdzie do władzy, jej odpowiedzią będzie ograniczenie wszystkich tych zjawisk. Z mediów publicznych wylecą wszyscy ci, którzy – słusznie bądź nie – zostaną uznani za propagandystów poprzedniej władzy, a to oznacza zdjęcie parasola ochronnego z Kościoła. Rozmaite instytucje katolickie, które teraz przyzwyczaiły się do solidnych subwencji, odcięte od nich będą musiały się nauczyć funkcjonowania na wolnym rynku. Nie inaczej będzie z przychylnymi Kościołowi czy wręcz kościelnymi mediami. Szerszy strumień pieniędzy popłynie natomiast do mediów lewicowych i liberalnych.

Nowy minister edukacji zrobi wiele, by ze szkół wycofać najbardziej ideologiczne podręczniki (o ile będą używane), a także silniej promować etykę czy wyegzekwować zasadę, zgodnie z którą lekcje katechezy będą się odbywać na pierwszych i ostatnich lekcjach, co wielu uczniów może zniechęcić do udziału w nich. Nie jest też wykluczone, że prokuratura zacznie mocniej naciskać na Kościół w sprawach dotyczących nadużyć seksualnych, i że nie tylko postawione zostaną zarzuty biskupom, ale i do jakiejś kurii wejdzie policja i zajmie dokumenty, do których dostęp blokuje obecnie Stolica Apostolska.

Zapewne pojawią się projekty wprowadzenia do prawa związków cywilnych, także osób tej samej płci, które nawet pomimo protestów Kościoła mogą zostać przyjęte. Teoretycznie zablokować je może Trybunał Konstytucyjny, ale wcale nie musi. Żadna z tych decyzji nie będzie jednak oznaczać ani odebrania rodzicom prawa do wychowania dzieci zgodnie z ich wiarą, ani ograniczenia zasad autonomii Kościoła. Będzie to po wielu latach tłustych trudne, ale w istocie konieczne zderzenie się z rzeczywistością, przed którą nie będą już chronić, jak robią to obecnie, instytucje państwowe.

Tyle że żadna z tych zmian nie jest niczym negatywnym dla Kościoła. Uzależnienie od państwowych środków, choć daje finansowy spokój, zabija inicjatywę, ogranicza wolność, utrudnia krytykę struktur władzy, która była i powinna pozostać cechą charakterystyczną katolicyzmu. Parasol ochronny rozpostarty przez publiczne media i Prokuraturę Generalną nad skandalami seksualnymi w polskim Kościele wcale nie pomaga religii i religijności, a wręcz przeciwnie, utrudnia tej instytucji zmierzenie się z własnymi problemami. Wzmacnia też przekonanie o istnieniu świata, którego już nie ma. Zmiany w edukacji może skłonią też wreszcie Kościół hierarchiczny do poważnego przemyślenia kwestii katechezy i znalezienia realnych sposobów jej zmiany. Ewentualna zmiana prawa dotycząca choćby związków jednopłciowych po prostu ujawni skalę tego zjawiska i postawi przed Kościołem pytanie o stosunek do takich par i do ich dzieci.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Kościół i dowartościowanie sumienia

Droga do głębokiej reformy

Gwarancje zapisane w konstytucji dają wspólnocie ludzi wierzących czas na przygotowanie się do głębszych zmian, które z pewnością nadejdą. Sekularyzacja młodzieży, zerwanie struktur dziedziczenia religijności, procesy migracyjne (nie tylko z Ukrainy, które już się dokonały, ale także z krajów Azji Środkowej czy Afryki) uczynią z naszego kraju państwo realnie wieloetniczne i wieloreligijne. I wtedy zapisy konstytucji nabiorą zupełnie nowego znaczenia. Jeśli bowiem w Polsce pojawi się znacząca grupa wyznawców islamu, to obywatele ci będą mieli zagwarantowane prawo do „posiadania świątyń i innych miejsc kultu w zależności od potrzeb ludzi wierzących oraz prawo osób do korzystania z pomocy religijnej tam, gdzie się znajdują”. Czy może to wywołać protesty katolickiej i postkatolickiej większości? W innych krajach europejskich do nich doszło.

Kościół będzie musiał sobie odpowiedzieć, czy w tych sporach opowiadać się po stronie wolności sumienia i wyznania, czy może po stronie emocji narodowych, które w naszym kraju związane są z katolicyzmem? Czy w imię wolności religii wspierać prośby innych wspólnot religijnych o dofinansowanie przez państwo – choćby na wybudowanie obiecanego jeszcze w II Rzeczypospolitej meczetu w Warszawie – czy też sprzeciwiać się im w imię zachowania religijnej spoistości narodu?

Idealnym rozwiązaniem byłoby opowiedzenie się za wsparciem instytucjonalnym każdego wyznania i religii. Do zapewnienia katechezy, ale także wykształcenia teologicznego na państwowych uniwersytetach dla wyznawców różnych religii lub wsparcia prywatnych instytucji wyznaniowych. To bowiem nie tylko wspiera religię, istotną dla każdego społeczeństwa, ale także prowadzi do szybszej inkulturacji. Instytucje religijne mają swoją rolę do spełnienia i nie ma powodów, by kierując się swoim dobrze pojętym interesem, państwo nie ułatwiało im działania. Z perspektywy Kościoła zaś wsparcie wolności sumienia i wyznania oznacza wejście w swoisty sojusz z innymi religiami w obliczu postępującej sekularyzacji.

W nieco dalszej perspektywie istotne wydaje się także zbudowanie całkowicie niezależnego od państwa systemu finansowania działań charytatywnych, edukacyjnych czy społecznych. Kościół powinien sam stać się mecenasem sztuki, prowadzić własne, nie zawsze zależne od funduszy państwowych badania. Pozwoliłoby mu to na określanie własnych priorytetów, dając możliwość wypracowywania niezależnych projektów, także politycznych, wbrew rynkowi lub rządzącym. Warto rozważyć powołanie własnych think tanków czy wykorzystanie gruntów należących do Kościoła (a jest ich niemało), by utrzymać ośrodki, szpitale czy wreszcie, by wypłacać odszkodowania dla ofiar seksualnych nadużyć w Kościele. To wszystko trzeba zacząć robić już teraz, bo w sekularyzującym się społeczeństwie będzie to coraz trudniejsze. Jeśli Kościół chce kiedyś ponownie stać się siłą ewangelizującą, to musi mieć także konieczne do tego środki i instytucje.

Nie mają one jednak służyć podtrzymaniu istnienia samej instytucji Kościoła, ale do misji, do ewangelizacji. „Marzę o wyborze misyjnym, zdolnym przemienić wszystko, aby zwyczaje, style, rozkład zajęć, język i wszystkie struktury kościelne stały się odpowiednim kanałem bardziej do ewangelizowania dzisiejszego świata niż do zachowania stanu rzeczy” – pisał Franciszek w encyklice „Evangelii gaudium”. Z tej perspektywy, duszpasterskiej, misyjnej, ewangelizacyjnej, trzeba spoglądać także na relacje państwa z Kościołem.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Kto zrozumie Franciszka

Relacje z państwem a misja

I tu dochodzimy do najważniejszego dla mnie punktu. Jeśli zadaję pytanie o relację państwa i Kościoła, to mam świadomość, że interesy obu tych wspólnot mogą być rozbieżne. Państwu powinno zależeć na możliwie szerokim włączeniu struktur kościelnych w działania społeczne. Religie budują wspólnoty, pozwalają dotrzeć z pomocą tam, gdzie niekiedy nie dociera państwo i wreszcie pomagają w inkulturacji przybyszów. I już tylko z tych powodów państwo powinno je wspierać. Z perspektywy Kościoła jednak kluczowe jest zachowanie pełnej autonomii od państwa, tak by bieżące polityki nie wpływały na treść nauczania społecznego, by uzależnienie od państwa nie sprawiało, że Kościół przestaje głosić to, co jest istotnym elementem jego nauczania.

„Autentyczna wiara, ta, która nie jest nigdy wygodna ani indywidualistyczna, zakłada zawsze głębokie pragnienie zmiany świata, przekazania wartości, zostawienia czegoś dobrego po sobie na Ziemi. Kochamy tę wspaniałą planetę, na której Bóg nas postawił. Kochamy zamieszkującą ją ludzkość ze wszystkimi jej dramatami i zmęczeniem, z jej pragnieniami i nadziejami, z jej wartościami i jej kruchością. Ziemia jest naszym wspólnym domem i wszyscy jesteśmy braćmi” – wskazywał Franciszek.

To właśnie z tej perspektywy powinien być oceniany stosunek do polityki klimatycznej, także prawicowych rządów. To ta perspektywa powinna się stać kryterium oceny polityki migracyjnej. Kościół uzależniony od państwa, czy tym bardziej uzależniony od prawicy, nie jest w stanie wypełniać tego wezwania, nie jest w stanie być świadkiem także mniej wygodnych politycznie prawd wiary czy zasad moralnych. A głoszenie takich zasad jest istotne nie tylko dlatego, że należą one do bogactwa Ewangelii, ale także dlatego, że Kościołowi, instytucji o długiej pamięci historycznej, rządzonej za pomocą struktur niedemokratycznych, łatwiej jest uciec przed logiką doraźnych rezultatów, koniecznością liczenia się z opinią wyborców.

„Dramat polityki skoncentrowanej na doraźnych rezultatach, wspieranej również przez konsumpcyjną ludność, rodzi konieczność krótkoterminowego rozwoju. Odpowiadając na interesy wyborcze, rządy nie narażają się łatwo na drażnienie ludzi działaniami, które mogłyby naruszyć poziom konsumpcji lub zagrozić inwestycjom zagranicznym. Krótkowzroczność struktury władzy hamuje włączenie dalekowzrocznego programu ochrony środowiska w publiczne programy rządów. W ten sposób zapominamy, że »czas jest ważniejszy niż przestrzeń«, że nasze działania są zawsze owocniejsze, kiedy bardziej troszczymy się o generowanie rozwoju niż opanowanie przestrzeni władzy. Wielkość polityczna ukazuje się wtedy, gdy w trudnych chwilach działamy w oparciu o wielkie zasady i myślimy długofalowo o dobru wspólnym. Władzy politycznej bardzo trudno przyjąć ten obowiązek w planie narodowym” – pisał Franciszek w encyklice „Laudato Si”.

Kościół, i tylko on, może o takiej perspektywie przypominać. Aby było to jednak możliwe, konieczna jest głęboka, także wewnętrzna, autonomia, uniezależnienie się od państwa i porzucenie przekonania, że Kościół ma być z narodem czy z państwem. Jeśli ma rzeczywiście wypełniać swoją rolę, czasem musi być do niego w kontrze. Jest to jednak łatwiejsze, gdy także prawnie i finansowo się od niego oddzieli.

Antyklerykalnej, antychrześcijańskiej „rewolucji” w Polsce nie będzie. Konserwatywni, a może lepiej powiedzieć populistyczni, politycy czy liderzy opinii snujący katastroficzne wizje rodem z chrześcijańskich antyutopii umacniają w ten sposób własne elektoraty względnie zbierają fundusze na dalsze działania. Politycy opozycji, w tym Donald Tusk, którzy składają obietnice „jednoznacznego, natychmiast po wygranych przez PO wyborach, przeprowadzenia procesu oddzielenia Kościoła od państwa ze wszystkimi tego skutkami – politycznymi i finansowymi”, także opowiadają bajki, które mają pomóc w przejęciu części antyklerykalnego elektoratu. Tym ważniejszego, bo poszerzającego się na skutek błyskawicznej sekularyzacji młodszego pokolenia. Retoryka, ostre sformułowania, skandaliczne okładki odwołujące się do Hitlera czy projekty prawne nie powinny nam przesłaniać faktu, że relacje między państwem a Kościołem, określane przez prawników mianem „przyjaznego rozdziału”, zapisane są w konstytucji, której ani obecnie rządzący, ani opozycja nie jest w stanie zmienić.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi