Antyklerykalnej, antychrześcijańskiej „rewolucji” w Polsce nie będzie. Konserwatywni, a może lepiej powiedzieć populistyczni, politycy czy liderzy opinii snujący katastroficzne wizje rodem z chrześcijańskich antyutopii umacniają w ten sposób własne elektoraty względnie zbierają fundusze na dalsze działania. Politycy opozycji, w tym Donald Tusk, którzy składają obietnice „jednoznacznego, natychmiast po wygranych przez PO wyborach, przeprowadzenia procesu oddzielenia Kościoła od państwa ze wszystkimi tego skutkami – politycznymi i finansowymi”, także opowiadają bajki, które mają pomóc w przejęciu części antyklerykalnego elektoratu. Tym ważniejszego, bo poszerzającego się na skutek błyskawicznej sekularyzacji młodszego pokolenia. Retoryka, ostre sformułowania, skandaliczne okładki odwołujące się do Hitlera czy projekty prawne nie powinny nam przesłaniać faktu, że relacje między państwem a Kościołem, określane przez prawników mianem „przyjaznego rozdziału”, zapisane są w konstytucji, której ani obecnie rządzący, ani opozycja nie jest w stanie zmienić.
Czytaj więcej
Franciszek jasno potępia kolonializm. Szkoda tylko, że nie chce go dostrzec w działaniach Kremla.
Bajki dla wyborców
To właśnie z konstytucji wynika wprost, że „stosunki między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie, jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego”, a także, że relacje między „Rzecząpospolitą Polską a Kościołem katolickim określają umowa międzynarodowa zawarta ze Stolicą Apostolską i ustawy”. Nie ma też wątpliwości, że zarówno katolicy, jak i wyznawcy innych religii (a także osoby niewierzące) zapewnione mają „wolność sumienia i religii”, „wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie”, prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, prawo do nauczania katechezy swojego wyznania w szkole itd. Sformułowania wskazują więc na granice, których żadna, nawet skrajnie antyklerykalna władza naruszać nie będzie w stanie, chyba że zdobędzie ponad dwie trzecie głosów. To jednak, biorąc pod uwagę głęboki i wcale niezanikający podział nie tylko polityczny, ale i światopoglądowy Polaków, jest na obecnym etapie niemożliwe.
Opowieści o tym, że religia zostanie wyrzucona ze szkół, rodzicom odbierze się prawo do katolickiego wychowania dzieci, a księżom możliwość głoszenia kazań, też można włożyć między bajki. Identycznie, o czym niechętnie wspomina strona opozycyjna, będzie ze zmianami prawa aborcyjnego.
Donald Tusk może więc składać obietnice, ale do ich spełnienia potrzebuje ponad połowy głosów w Sejmie oraz przychylnego takiej zmianie składu Trybunału Konstytucyjnego, który odrzuciłby prawo do życia zapisane w konstytucji. A obecnie ani opozycja nie jest w tej sprawie zgodna, ani nie ma prostej możliwości rozwiązania i powołania nowego składu TK.