Politolog o wyborach prezydenckich: Kandydat PO będzie musiał wtargnąć na pole PiS

Wszyscy kandydaci na prezydenta Polski muszą się na nowo wykreować. W pierwszej kolejności na silnych przywódców w stylu Trumpa - mówi prof. Bartłomiej Biskup, politolog.

Publikacja: 22.11.2024 06:30

– W Stanach Zjednoczonych opowieść o obronie demokracji nie zadziałała. Nasi politycy też już o tym

– W Stanach Zjednoczonych opowieść o obronie demokracji nie zadziałała. Nasi politycy też już o tym nie mówią. Bardziej skupiają się na bezpieczeństwie, sile militarnej, zdolności odstraszania – mówi Bartłomiej Biskup

Foto: Stach Antkowiak/REPORTER

Plus Minus: Jest pan specjalistą od strategii kampanijnych. Czy można dzisiaj określić, jaka strategia będzie najbardziej skuteczna w przyszłorocznych wyborach prezydenckich?

Strategia musi wynikać z poparcia dla partii politycznych, które będą wystawiać kandydatów, i oczekiwań społecznych. Czyli sztaby muszą się zastanowić, co będzie najważniejsze w najbliższym czasie dla wyborców, jaka osobowość będzie premiowana i co kandydat ma do powiedzenia wyborcom. Każdy z kandydatów będzie grał na mobilizację własnego elektoratu i demobilizację wyborców przeciwnika, co wymaga twardego gracza. Z drugiej strony w wyborach prezydenckich kandydat musi być troszkę bardziej miękki niż jego ugrupowanie, bo sam twardy elektorat nie wystarczy do zwycięstwa. W drugiej turze kandydat musi zdobyć innych wyborców, z centrum. Takich, którzy przekalkulują, co będzie dla nich mniejszym złem. Co oznacza dużo kampanii negatywnej w II turze wyborów prezydenckich.

Przemysław Czarnek z PiS powiedział, że Donald Trump udowodnił, iż mityczne centrum nie istnieje.

A w 2023 roku w Polsce poszło do urn i wygrało wybory dla obecnej koalicji rządzącej. Politycy ugrupowania Przemysława Czarnka mocno się wtedy zdziwili. Poza tym, co to znaczy mityczne centrum? Nie chodzi o ludzi o określonych poglądach, tylko o takich wyborców, którzy po prostu nie chodzą regularnie do urn, ale raz na jakiś czas coś ich do tego skłoni. Do wyborów prezydenckich zwykle chodzi najwięcej osób, zatem tam muszą być m.in. ci wyborcy z centrum.

Czytaj więcej

Zdzisław Krasnodębski: Gdy rządził PiS, Zachód tylko raz dobrze mówił o Polsce

Moja znajoma w USA musi co tydzień sprawdzać, jak student chce się określać: on, ona, ono czy inaczej. A Donald Trump powiedział „stop” lewicowym zakusom

Kilka tygodni temu wydawało się, że dobrą strategią kandydata Koalicji Obywatelskiej na kampanię prezydencką będzie hasło: „musimy domknąć system i wypchnąć PiS ze wszystkich ośrodków władzy”. Czy po zwycięstwie Donalda Trumpa w USA to jest ciągle aktualne? Niektórzy mówią, że zwycięstwo Trumpa zmieniło wszystko.

Trochę zwycięstwo Trumpa zmieniło, w tym sensie, że kandydat odsądzany od czci i wiary przez większość mediów głównego nurtu, mający sporo za uszami, z procesami na głowie, kandydat dosyć kontrowersyjny w mowie i uczynkach, który jako prezydent otarł się o impeachment – mimo wszystko wygrał. I to z dużą przewagą, jak na warunki amerykańskie. Ten sukces pokazuje, że po pierwsze to jaki przekaz kreują media tradycyjne, nie miało w Stanach Zjednoczonych tak dużego znaczenia jak do tej pory. Gdyby codziennie, nawet po dziesięć razy, informowały negatywnie o Trumpie, to i tak nie wpłynęłoby to w większym stopniu na decyzje wyborców. Ponadto Trump jest politykiem prawicowym. Jego sukces uskrzydla więc naszą prawicę. Widzieliśmy to w Sejmie, gdzie uśmiechnięci politycy PiS bili brawo po jego zwycięstwie.

Słabo to wyglądało.

To była taka czysto dziecięca radość z sukcesu człowieka, który – tak jak oni – był atakowany ze wszystkich stron. Ale także z tego, że w Ameryce doszło do zmiany paradygmatu uprawiania polityki, przeniesienia jej na tory bezpośredniego kontaktu z wyborcami, którzy – jak się okazało – nie myślą tak jak liderzy opinii. Na dodatek zwycięstwo Trumpa jest symbolicznym powiedzeniem „stop” takim ideologicznym, centrolewicowym i mocno lewicowym zakusom. Trump wprost mówił w swoim programie o różnych genderowych sprawach – o małżeństwach homoseksualnych, o sprawach światopoglądowych, o klimacie. Dla prawicowych polityków w Europie lekkie zatrzymanie progresywnego kursu w USA też ma znaczenie. Bo Stany Zjednoczone są w silnym progresywnym kursie. Jeżdżę czasami do Stanów i wiem, co się dzieje na niektórych uczelniach.

Co się dzieje?

Przykładowo moja znajoma skarżyła się, że co tydzień musi sprawdzać, jak w danym dniu chce się określać student – czy jako on, ona, ono, czy może w jakiś inny sposób. Nie mówię, że tak jest wszędzie. Ale są takie uczelnie, na których wykładowca, żeby nikogo nie urazić, sporo czasu poświęca na ustalanie aktualnej tożsamości studenta, który może co tydzień wpisać sobie do systemu co innego i definiować się inaczej. Moja znajoma powiedziała, że prawie nie może realizować zajęć, tyle czasu poświęca na ustalanie aktualnych zaimków osobowych studentów. A wykłada medycynę i tego ma studentów nauczyć.

Trochę trąci to obłędem.

A takich historii jest pewnie wiele. Zatem z punktu widzenia światopoglądowego to zwycięstwo jest dosyć ważne. Zobaczymy, czy w ślad za nim zmieni się choć trochę kurs światopoglądowy w Stanach Zjednoczonych. Ale samo powiedzenie stop takiej progresywnej agendzie ma znaczenie. Dlatego trochę rozumiem radość polityków PiS – zyskali nadzieję, że przy całej defensywie, w jakiej się znajdują, inne mechanizmy niż te standardowe odegrały rolę w wyborach prezydenckich w USA.

Czy tylko z tego powodu wybory w USA oddziałują na naszą scenę polityczną?

Nie. Chodzi też o to, że internet już przypomina, co politycy z obozu rządzącego mówili o Trumpie. A zwykle były to niepochlebne zdania. Tymczasem dzisiaj ci sami politycy licytują się, kto ma lepsze kontakty z prezydentem elektem. Gdy ci z Koalicji Obywatelskiej mówią, że mają świetne, to prawica mówi: „ale my zawsze mieliśmy lepsze”. Istne przedszkole. Nie krytykuję tego jakoś bardzo, raczej się z tego śmieję. Relacje ze Stanami Zjednoczonymi są ważne i lepiej żebyśmy je mieli dobre, więc niech oni sobie gadają, co chcą.

Jakie narzędzia w związku z wygraną Trumpa zostaną wytrącone z rąk Platformy Obywatelskiej, a których mogłaby ona użyć przeciwko kandydatowi PiS, gdyby werdykt Amerykanów był inny? Bo na pewno nie będzie można zarzucać kandydatowi PiS, że sympatyzuje z Trumpem.

Ale się też zastanawiam, jak będzie z rozliczeniami? Czy dalej będą używane do pognębienia PiS? Dotychczasowa strategia była jasna – rozliczenia muszą trwać. A do wyborów prezydenckich pewnie miały się toczyć ze zdwojoną intensywnością. Widzieliśmy zresztą, że gdy tylko na giełdzie nazwisk pojawiał się jakiś nowy kandydat PiS, to zawsze mu coś wyciągano. Nawet Karolowi Nawrockiemu, prezesowi IPN, wyciągnięto jakieś kontrowersyjne znajomości sprzed lat i fakt, że kiedyś z kimś się boksował. I ta strategia działała. Ale pewnie sztabowcy już sobie zadają pytanie, czy będzie skuteczna do samych wyborów. Czy zamiast rozpędzać machinę rozliczeniową, nie lepiej skupić się na innych narzędziach dotarcia do wyborców?

Już można odnieść wrażenie, że rozliczenia nie robią takiego wrażenia na ludziach jak zaraz po wyborach.

No właśnie. Tym bardziej że ten proces jest długotrwały, sprawy sądowe będą się ciągnęły latami. Zwycięstwo Trumpa może mieć też wpływ na strategię programową. Politycy Platformy Obywatelskiej już stawiają na silne przywództwo i bezpieczeństwo. Radosław Sikorski z Rafałem Trzaskowskim ścigają się na to, kto będzie bardziej wiarygodny jako gwarant bezpieczeństwa Polaków. Sikorski wprost o tym mówi, dodając, że na trudne czasy potrzebny jest silny prezydent. A Trzaskowski stara się mu dotrzymać kroku, np. organizuje w Warszawie próbne alarmy dla służb.

Bez sensu?

Alarmy są obiektywnie potrzebne, ale podejrzewam, że zarządzono je dlatego, że z badań wyszło, iż Trzaskowski ma pewien deficyt, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo, które jest dzisiaj dla Polaków superważne. Ważniejsze od demokracji i praworządności. W każdym razie w Stanach Zjednoczonych opowieść o obronie demokracji, jak widać, nie zadziałała. Nasi politycy też już o tym nie mówią. Bardziej skupiają się na bezpieczeństwie, sile militarnej, zdolności odstraszania i tak dalej, i tak dalej.

Obrona demokracji jest dość abstrakcyjna. Na wyobraźnię znacznie bardziej działa wizja dronów kamikadze, które mogłyby siać spustoszenie w naszym kraju.

Poza tym ludzie w Polsce nie widzą zagrożenia dla demokracji. W badaniach, gdy mówią o praworządności, to ona znajduje się na odległym miejscu na liście priorytetów. Wyborcy widzą, że mechanizmy demokratyczne działają, że odbywają się kolejne wybory, zatem nie ma potrzeba bronienia demokracji. Gdyby ktoś odebrał ludziom prawo do głosowania, to wtedy by się oburzyli. Ale na razie większe zagrożenie sprawiają rosyjskie rakiety, tym bardziej że już latają nad naszym terytorium i nawet dwie osoby zginęły w wyniku ich uderzenia. Zatem kandydat Platformy Obywatelskiej będzie musiał wtargnąć na pole Prawa i Sprawiedliwości, która to partia od lat stawiała na bezpieczeństwo oraz zbrojenia i jest w tym wiarygodna.

Widać, że Platforma próbuje to zrobić. Pytanie, czy jej się uda?

Nie ma innego wyjścia, ponieważ takie są wyzwania i zagrożenia. Kandydat PO na prezydenta musi na nie odpowiadać.

Czytaj więcej

Wincenty Elsner: Donald Tusk z PO skręca w lewo, bo ma tu miejsce. Lewica jest słaba

„100 konkretów na 100 dni” było błędem. Tylko czekać, aż ktoś tego użyje przeciw kandydatowi KO

A gdyby wojna się skończyła przed naszymi wyborami prezydenckimi? Gdyby Donald Trump zrobił to, co zapowiadał w kampanii, czyli natychmiast po objęciu władzy doprowadził przynajmniej do zawieszenia broni między Rosją a Ukrainą?

Myślę, że to nie miałoby wielkiego wpływu na nasze podejście do bezpieczeństwa i do kwestii zbrojeń. Tym bardziej gdyby został zawarty tzw. zgniły pokój, czyli konflikt byłby zamrożony. Zakończenie wojny miałoby znaczenie tylko wówczas, gdyby Putin poniósł dotkliwą porażkę. Ale dzisiaj się na to nie zanosi. Te wszystkie scenariusze, które leżą na stole, zakładają raczej negocjacje i zamrożenie konfliktu. Nie widzę dzisiaj działań, w wyniku których można by było powiedzieć: „no panie Putin, jesteś pokonany, bo musisz się wycofać z zajętych terytoriów, np. z Donbasu”. To mogłoby odsunąć poczucie zagrożenia. Ale – jak mówię – dzisiaj nie ma na to widoków.

Zamrożenie konfliktu oznaczałoby, że politycy cały czas by mówili, i zresztą słusznie, iż i tak musimy się zbroić, bo nie wiadomo, kiedy konflikt zostanie odmrożony, skoro przeciwnik jest nieprzewidywalny.

Co dzisiaj obciąża kandydata Koalicji Obywatelskiej, a co kandydata PiS, ktokolwiek by nim został?

Kandydata Koalicji Obywatelskiej będzie obciążać przede wszystkim półtora roku rządzenia. Co się udało zrobić, a czego nie. Będzie rozliczany z obietnic przedwyborczych swojej formacji. I tu na pierwszym miejscu znajdą się sprawy ekonomiczne.

Kwota wolna od podatku nie została podwyższona – wina Trzaskowskiego albo Sikorskiego?

Tak. Nie zrobiliście tego, jesteście mało wiarygodni. Sam w ten sposób stawiałbym sprawę. Na drugim miejscu znajduje się pogorszenie warunków życia, czyli drożyzna. Wzrost rachunków za wodę, prąd, ogrzewanie, wzrost cen usług i żywności – to wszyscy odczuwają.

W kampanii wyborczej różne rzeczy politycy Koalicji Obywatelskiej mówili, również na temat poziomu życia. Troszeczkę przeszarżowali. Zapomnieli o tym, że dzisiaj obietnice wyborcze bardzo łatwo się rozlicza. Nie tak jak 10 czy 15 lat temu. Teraz każdy obywatel zobaczy sobie w internecie, co zostało obiecane i niedotrzymane. Dlatego uważam, że to hasło „100 konkretów na 100 dni” było błędem. Ten argument jeszcze przez prawicę nie został skonsumowany, ale tylko czekać aż ktoś zapyta kandydata na prezydenta – co zostało zrobione i dlaczego tak mało?

Usłyszy – to nie my, to prezydent nam wszystko wetuje.

No i to też będzie trochę mało wiarygodne. Dlatego że większość tych projektów w ogóle nie wyszła z Sejmu, nie trafiła na biurko prezydenta. A on też statystycznie tak wiele nie wetuje. Odrzuca ustawy sądowe i światopoglądowe. Zatem powtarzam – obietnice były mocno na wyrost. Rozumiem narrację PO – nie zrealizujemy tego, dopóki prezydent nie będzie z naszej opcji politycznej. Ale to nie jest czysty argument, bo większości obietnic nawet nie próbowali wprowadzić w życie. Na dodatek prezydent może się wtrącić i powiedzieć: „Intencjonalnie jestem za podwyższeniem kwoty wolnej od podatku. Dajcie ustawę, to ją podpiszę”. A gdyby prezydent jeszcze bardziej chciał pomóc kandydatowi ze swojego obozu, to by zgłosił odpowiedni projekt ustawy i domagał się jej uchwalenia.

Wielka podmiana kandydatów na prezydenta? „Musiałoby się stać coś naprawdę niebywałego” 

A co z ewentualnym kandydatem PiS?

Będzie obciążony ośmioma latami rządzenia. Cokolwiek by zaproponował, to zawsze pojawi się zarzut, że można to było zrobić przez osiem lat sprawowania władzy przez PiS. Albo usłyszy – jesteście mało wiarygodni, bo przegraliście wybory. Poza tym sama partia będzie dla niego obciążeniem, bo znajduje się w defensywie po utracie władzy. No i jeszcze co rusz pojawiają się jakieś zarzuty pod adresem byłych członków rządu. Dlatego problem jest z każdym kandydatem, który był w rządzie.

Łatwo go zaatakować za to, co robił?

No właśnie. Jest też pytanie o drugą turę dla PiS. Bo kandydat tej partii będzie miał mniejsze możliwości czerpania z elektoratu innych pretendentów do fotela prezydenckiego. Jeżeli będzie startował kandydat Trzeciej Drogi i Lewicy, to ich wyborcy zagłosują w drugiej turze w dużej części na kandydata KO. A kandydat PiS może ewentualnie czerpać z części elektoratu Konfederacji. Zatem potencjał PiS na drugą turę jest po prostu na dzisiaj mniejszy.

A jaką strategię powinien przyjąć Szymon Hołownia, żeby odegrać jakąkolwiek rolę w przyszłorocznych wyborach? O wejściu do drugiej tury nie mówię, bo to raczej nierealne.

Wymyślenie sensownej strategii dla Hołowni jest dzisiaj bardzo trudne. Powinien walczyć o to, żeby zbliżyć się do wyniku Trzeciej Drogi z wyborów parlamentarnych 2023 roku.

To było ok. 14 proc. głosów. Hołownia od dawna nie notuje takiego poparcia.

Zgoda. Dlatego mówię, że to będzie bardzo trudne. Tym bardziej że ciągle nie wiadomo, co zrobi Polskie Stronnictwo Ludowe – wystawi własnego kandydata czy postawi na Hołownię. Pięć lat temu Szymon Hołownia osiągnął dobry wynik, ale był kandydatem spoza systemu, na dodatek znanym z działalności medialnej. Teraz jest kandydatem wprost z systemu. Zbił trochę punktów na samym początku urzędowania jako marszałek Sejmu, bo transmisje obrad były masowo oglądane. Natomiast w tej chwili to już nie działa. Nie ma efektu świeżości, a jego partia Polska 2050 jest w rządzie i odpowiada za pewne obszary naszej rzeczywistości. I z tego Hołownia będzie się musiał tłumaczyć. Pewnie będzie się kreował na trzecią osobę w tym wyścigu. Na kogoś, kto godzi ludzi, zaprowadzi spokój w kraju, ale nie sądzę, żeby to było bardzo skuteczne.

Jako marszałek Sejmu nie był gołąbkiem pokoju. Łajał polityków PiS, a niektóre jego decyzje były kontrowersyjne, np. wygaszenie mandatów posłów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika albo decyzja o tym, żeby nie obsadzać wakatów w Trybunale Konstytucyjnym.

Zgoda. Nie wiadomo, czy Trybunał w ogóle będzie działał, jeżeli koalicja rządząca nie wybierze członków. Niezrozumiała sytuacja. Więc te decyzje go obciążają. Marszałek w tej kampanii wejdzie do zdecydowanie innej wody, niż wchodził pięć lat temu. Projekt „prezydent Hołownia” ma bardzo małą szansę na realizację. Zresztą w jego przypadku też aktualne jest pytanie o kwalifikacje w zakresie bezpieczeństwa kraju. Hołownia w tej sprawie próbuje się posiłkować autorytetem żony, która jest pilotem myśliwca.

Czytaj więcej

Michał Wypij: Andrzej Duda od dwóch lat mógł nie być prezydentem

Ale ona nie kandyduje.

I to nie ona płakała nad konstytucją. Zatem wszyscy kandydaci muszą się na nowo wykreować. W pierwszej kolejności na tych silnych przywódców w stylu Trumpa.

Czy wybory prezydenckie dużo zmienią w naszej rzeczywistości politycznej?

Tak, ponieważ będą elementem walki polaryzacyjnej. Jeżeli wygra kandydat Platformy Obywatelskiej, to system zostanie domknięty. Koalicja rządząca będzie sobie mogła uchwalić, co zechce. W pozytywnym sensie, i też pewnie częściowo w negatywnym, bo wiadomo, że czasami politykom przychodzą do głowy kontrowersyjne pomysły i byłoby lepiej, żeby nie weszły w życie. PiS, kiedy miało pełnię władzy, też robiło rzeczy, które obywatelom się nie podobały. I Platforma robiłaby to samo. Pod tym względem te partie się nie różnią.

A wygrana kandydata PiS?

Dałaby tej partii wiatr w żagle. Już nie zza oceanu, tylko taki solidny, krajowy podmuch, który wytrąciłby tę partię z defensywy politycznej i doprowadziłby do równowagi sił w kraju. Taki prezydent wiele rzeczy by blokował, szachował rząd, byłoby dużo konfliktów, no ale też główne siły musiałyby się w niektórych sprawach porozumiewać. Nasz system polityczny tak jest zbudowany – myślę o nierówności kadencji parlamentu i prezydenta – żeby politycy musieli się porozumieć. Z badań wynika też, że jest cały czas luka na scenie politycznej dla kandydata niezależnego. To już jest taka nasza polska tradycja. Zawsze jest jakiś antysystemowy kandydat. Chociaż dzisiaj szanse na jego pojawienie się są coraz mniejsze.

Jak duża jest ta luka?

Myślę, że 10, 20 proc. wyborców czeka na kandydata spoza systemu. Jego pojawienie się mogłoby troszkę zdynamizować kampanię i przenieść ją na inne pole niż tradycyjny konflikt plemienny PO – PiS. Choć oczywiście w drugiej turze i tak walkę stoczą najprawdopodobniej kandydaci KO i PiS.

A czy mogłoby dojść do wielkiej podmiany kandydatów? Niektórych komentatorów nurtuje taka myśl, że ci, którzy teraz zostaną ogłoszeni, wcale nie muszą ostatecznie zostać zarejestrowani do wyścigu prezydenckiego.

Musiałoby się stać coś naprawdę niebywałego, żeby doszło do takiej sytuacji. Dawałbym takiemu scenariuszowi najwyżej 10 proc. szans. Strategia kampanijna przewidziana jest na dłuższy okres. Trzeba by naprawdę było mieć jakiś dobry powód, żeby ją porzucić, z powodu zmiany kandydata. Nie po to się inwestuje w kandydatów, żeby później ich w ostatniej chwili wymienić.

Plus Minus: Jest pan specjalistą od strategii kampanijnych. Czy można dzisiaj określić, jaka strategia będzie najbardziej skuteczna w przyszłorocznych wyborach prezydenckich?

Strategia musi wynikać z poparcia dla partii politycznych, które będą wystawiać kandydatów, i oczekiwań społecznych. Czyli sztaby muszą się zastanowić, co będzie najważniejsze w najbliższym czasie dla wyborców, jaka osobowość będzie premiowana i co kandydat ma do powiedzenia wyborcom. Każdy z kandydatów będzie grał na mobilizację własnego elektoratu i demobilizację wyborców przeciwnika, co wymaga twardego gracza. Z drugiej strony w wyborach prezydenckich kandydat musi być troszkę bardziej miękki niż jego ugrupowanie, bo sam twardy elektorat nie wystarczy do zwycięstwa. W drugiej turze kandydat musi zdobyć innych wyborców, z centrum. Takich, którzy przekalkulują, co będzie dla nich mniejszym złem. Co oznacza dużo kampanii negatywnej w II turze wyborów prezydenckich.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Stanisław Lem i Ursula K. Le Guin. Skazani na szmirę?
Plus Minus
Joanna Mytkowska: Wiem, że MSN budzi wielkie emocje
Plus Minus
J.D. Vance, czyli marna przyszłość dla bidoków
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Polski Kościół ma alternatywny świat. W nim świetnie działa Wychowanie do życia w rodzinie
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Sikorski czy Trzaskowski? Kto kandydatem PiS? Ustawka Tuska i kapelusz Kaczyńskiego