Michał Wypij: Andrzej Duda od dwóch lat mógł nie być prezydentem

To był błąd ówczesnej opozycji. Gdyby w 2020 roku myślała bardziej perspektywicznie i zgodziła się na pomysł Jarosława Gowina wydłużenia kadencji prezydenta do siedmiu lat, to dziś nie byłoby problemu blokującego zmiany Andrzeja Dudy - mówi Michał Wypij, były poseł PiS i były członek Porozumienia Jarosława Gowina.

Publikacja: 16.08.2024 10:00

Prawo i Sprawiedliwość umieściło w Porozumieniu swoich agentów wpływu. Adam Bielan miał w odpowiedni

Prawo i Sprawiedliwość umieściło w Porozumieniu swoich agentów wpływu. Adam Bielan miał w odpowiednim momencie rozbić nasze środowisko. Obiecał Jarosławowi Kaczyńskiemu głowę Jarosława Gowina (na zdjęciu po prawej) Pierwszą próbę podjął, gdy skutecznie zatrzymaliśmy Jarosława Kaczyńskiego przy okazji wyborów kopertowych. W końcu kupił część naszych posłów stołkami ministerialnymi – mówi Michał Wypij (po lewej. Zdjęcie z lutego 2023 r.)

Foto: Tomasz Jastrzębowski/REPORTER

Plus Minus: Pana dorobek polityczny to jedna kadencja w Sejmie i kilka lat doradzania Jarosławowi Gowinowi w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jak to się wszystko zaczęło?

Zaczęło się kilka lat temu od współpracy z Pawłem Kowalem. To on wciągnął mnie w działalność w Polska Jest Najważniejsza. A współpraca Pawła Kowala z Jarosławem Gowinem spowodowała, że w niedługim czasie zostałem szefem struktur Polski Razem w Warmińsko-Mazurskiem. Struktur, których nie było. Miałem je stworzyć. Po kilku latach ciężkiej pracy byliśmy w stanie zdobyć dwa mandaty poselskie. Chociaż prawdziwą próbą były dla mnie wybory samorządowe w 2018 roku.

Kandydował pan wtedy na prezydenta Olsztyna.

Tak. I pomimo tego, że byłem kandydatem Zjednoczonej Prawicy, to lider Prawa i Sprawiedliwości nie krył, że jestem zdany sam na siebie. Powiedział mi to wprost. A jednak udało mi się przekonać mieszkańców Olsztyna do nowego sposobu myślenia o mieście i osiągnąłem niezły wynik, z którego do dziś jestem dumny i za który mieszkańcom Olsztyna serdecznie dziękuję.

Zajął pan trzecie miejsce.

Tak, to było spore zaskoczenie. Przez lata kandydaci partyjni w naszym mieście przepadali z kretesem. Taki miał być i mój los. Jednakże wyniki każdej kolejnej kampanii wyborczej pokazywały, że zdobywam coraz więcej zwolenników.

Czytaj więcej

Jan Krzysztof Ardanowski: Polski biznes na ukraińskim zbożu

Ci, którzy parli do wyborów kopertowych, zdradzili Polskę i zdradzili Polaków 

W 2015 r. został pan doradcą Jarosława Gowina w Ministerstwie Nauki. Co pan, wówczas trzydziestolatek, tam robił? W czym doradzał?

Jarosław Gowin, zatrudniając mnie w ministerstwie, zapowiedział, że będzie to czas ciężkiej pracy, ponieważ chce przebudować cały system nauki i szkolnictwa wyższego. Potrzebował ludzi, którzy będą potrafili pracować na wysokich obrotach i którzy nie boją się wyzwań. I tak było. Postawiliśmy na młodych naukowców, szukaliśmy sposobów na umiędzynarodowienie nauki, zwiększenie innowacyjności. Przebudowaliśmy system finansowania nauki i szkolnictwa wyższego. To są zmiany uniwersalne, które dzisiaj kontynuuje Dariusz Wieczorek, obecny minister nauki i szkolnictwa wyższego. On też chce łączyć uczelnie, żeby wykorzystywać szanse rozwojowe, które mamy, i skończyć z udawaniem, że słabe uczelnie uprawiają naukę. Jarosław Gowin chciał jeszcze mocniej tę reformę zintensyfikować, ale na to nie było zgody wśród koalicjantów.

A konkretnie, na co się nie zgadzali?

Na eliminację paranauki i parauczelni z systemu. Mamy tyle samo uczelni i szkół wyższych co Niemcy, które mają dwukrotnie więcej ludności. Niestety, trudno było wytłumaczyć niektórym działaczom PiS, że nie w każdej miejscowości musi być uniwersytet i nie na każdym uniwersytecie musimy kształcić lekarzy. W tej licytacji na tworzenie uczelni w pewnym momencie widać było, że niektórzy tracili resztki zdrowego rozsądku. Uczelnie były tworzone z obejściem całego systemu, tylko po to, żeby ktoś mógł się w kampanii wyborczej pochwalić, że przywiózł uniwersytet np. do Słupska, otworzył kierunek lekarski tu i tam. To była prosta droga do inflacji jakości dyplomów, a tym samym do oszukiwania młodych ludzi.

Jakim szefem był Gowin?

Surowym, wymagającym, ale uczciwym. Biorącym wszelkie zagrożenia na siebie, także te wynikające z tarć w koalicji.

W pierwszej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy tych zagrożeń nie było chyba zbyt dużo?

W pierwszej kadencji przede wszystkim widać było, że Porozumienie nie było siłą jako partia polityczna. Widać to było przy ustawach sądowych. Nie jest wielką tajemnicą, że to Jarosław Gowin doprowadził do weta prezydenta Andrzeja Dudy do ustawy o Sądzie Najwyższym.

Mówi pan o słynnym głosowaniu, w którym Jarosław Gowin głosował za, ale się nie cieszył?

Dokładnie. Gdy zostałem posłem w 2019 r., było nas już więcej. Zaczęliśmy akcentować swoją odrębność i reagować na rodzącą się patologię władzy. Zawczasu jednak Prawo i Sprawiedliwość wykonało pewną pracę, czyli umieściło u nas swoich agentów wpływu. Adam Bielan z całą pewnością był osobą, która miała w odpowiednim momencie rozbić nasze środowisko. Obiecał Jarosławowi Kaczyńskiemu głowę Gowina. Pierwszą próbę podjął, gdy skutecznie zatrzymaliśmy Jarosława Kaczyńskiego przy okazji wyborów kopertowych.

Wrócimy jeszcze do wspomnianej reformy wymiaru sprawiedliwości. Dlaczego wam się nie podobała?

Jarosław Gowin, jeżeli dobrze pamiętam, przeczuwał, że z tej reformy nic nie będzie. Prezydent zawetuje ustawy Ziobry i trzeba będzie wszystko robić od nowa.

Nic dziwnego, skoro sam, jak pan mówi, zabiegał o weto prezydenta w tej sprawie.

Oczekiwaniem społecznym była i wciąż jest naprawa wymiaru sprawiedliwości, a nie jego zawłaszczenie przez aparat władzy. Należy też realnie ocenić ówczesną siłę polityczną Porozumienia, która delikatnie mówiąc, była mocno ograniczona.

W 2018 r. wylądował pan w KPRM, znowu jako doradca.

W momencie gdy kompleksowa reforma nauki była przygotowana, szukałem nowych wyzwań. Chodziło także o to, żebym miał oko na to, co się dzieje, obserwował zespół profesora Waldemara Parucha, który był mózgiem pracy rządu. Miałem zdobywać wiedzę i doświadczenie.

I jakie doświadczenia pan wtedy zdobył?

Środowisko Mateusza Morawieckiego skutecznie odcinało mnie od informacji. Inna sprawa, że zbliżaliśmy się do kampanii wyborczej. Wszelkie wysiłki były nakierowane na wybory, a nie na prace programowe rządu. Te zostały odłożone na czas po kampanii, tyle że kilka miesięcy później wybuchła pandemia, która przekreśliła wszelkie plany i obnażyła słabości państwa. Część członków rządu była na skraju paniki. Tak odbierałem na przykład uległość wobec grup antyszczepionkowych.

Uważa pan, że rząd był uległy wobec antyszczepionkowców?

To było widać gołym okiem. Ówczesny minister zdrowia był całkowicie bezradny. Zresztą cele polityczne przysłoniły kwestie zdrowotne już na etapie batalii o wybory kopertowe. Już wtedy Łukasz Szumowski unikał jednoznacznej deklaracji w sprawie wyborów kopertowych. To pokazywało, jaka presja była na niego wywierana ze strony Prawa i Sprawiedliwości. Dla nich kwestią priorytetową było utrzymanie Andrzeja Dudy w Pałacu Prezydenckim. Nawet kosztem życia i zdrowia Polaków. Adam Bielan wymyślił wariant bawarski, czyli wybory korespondencyjne. Rzecz w tym, że powoływanie się na wzorce bawarskie w naszej sytuacji było jednym wielkim kłamstwem i manipulacją.

Dlaczego?

Mówiłem o tym dosyć szczegółowo na posiedzeniu komisji śledczej ds. wyborów kopertowych – po pierwsze, Niemcy mieli bogate doświadczenie wynikające z realizacji wyborów w podobnym trybie już od lat 60. ubiegłego wieku. Po drugie, realizowali wybory w pełni korespondencyjne tylko w części landów i tylko w drugiej turze wyborów. Poza tym mieli przygotowany i przećwiczony cały aparat wyborczy. My zupełnie nie byliśmy przygotowani, aby w sposób w pełni demokratyczny i zgodny z prawem przeprowadzić wybory w takim trybie. Gdybyśmy pozwolili im przeprowadzić te nieszczęsne wybory, to moglibyśmy obudzić się w zupełnie nowym systemie politycznym. Moim zdaniem ci, którzy parli do wyborów korespondencyjnych, zdradzili Polskę i zdradzili Polaków. Za nic mieli życie i zdrowie Polaków oraz standardy demokratycznego państwa prawa.

Jednak nieprzeprowadzenie wyborów prezydenckich w terminie konstytucyjnym sprowokowałoby gigantyczny kryzys konstytucyjny, a w sytuacji pandemii to była ostatnia rzecz, której potrzebowaliśmy.

Zatrzymanie nielegalnych wyborów kopertowych jednocześnie pozwoliło uniknąć ogromnego kryzysu, jak i znaleźć rozwiązanie, by do kolejnego nie dopuścić. Jest takie powiedzenie, którego szczerze nie znoszę: „mądry Polak po szkodzie”. Dzięki determinacji grupki posłów Porozumienia okazało się, że mądry Polak potrafił uniknąć szkody.

Opowiadał pan na posiedzeniu komisji o spotkaniach z kierownictwem PiS, w których pan uczestniczył przed wyborami prezydenckimi. Jak to było?

Negocjacje w sprawie formuły wyborów prezydenckich spoczywały na Jarosławie Gowinie, który zabierał na spotkania Jadwigę Emilewicz. Wtedy wydawało się, że to jest osoba, która pójdzie za nim w ogień, a wbiła mu nóż w plecy i jeszcze próbowała go kilka razy przekręcić.

Jadwiga Emilewicz ma inną ocenę tamtej sytuacji.

Skoro po czasie nie jest w stanie wyciągnąć wniosków z własnego zachowania, to znaczy, że nie była warta zaufania Jarosława Gowina. Myślę, że jej zdradą był najbardziej dotknięty.

A co powinna była wtedy zrobić? Powiedzieć – wychodzimy z koalicji, niech rząd upadnie?

Powinna myśleć o Polsce, Polakach, a nie o swoim stołku i pozycji w rządzie. Zresztą PiS zrobiłoby wszystko, żeby tę koalicję utrzymać.

Czyli na takich rachubach wtedy się opieraliście? Że oni muszą ustąpić?

To była kwestia trzeźwej oceny rzeczywistości. Wybory kopertowe wepchnęłyby nas w zupełnie nowy system polityczny. Zablokowanie ich było sprawą nadrzędną.

Czytaj więcej

Jarosław Kuisz: Należy upaństwowić media społecznościowe

Mariusz Kamiński zarzucił nam afiliacje agenturalne. Dodał, że powinniśmy siedzieć w więzieniu. Jego wybuch mnie zaskoczył 

Alternatywą był pomysł Jarosława Gowina o zmianie konstytucji i przedłużeniu kadencji prezydenta do siedmiu lat, ale nie było chętnych po stronie opozycji do poparcia tego rozwiązania.

I to był błąd opozycji. Gdyby się wtedy na to zgodziła, to od dwóch lat Andrzej Duda już by nie był prezydentem. Nie byłoby dziś tego, co widzimy. Próby paraliżowania prac rządu Donalda Tuska przez prezydenta. Poza tym, być może to by zbudowało zupełnie nową dynamikę w polskim parlamencie. Naszą jedyną intencją – powtarzałem to na wszystkich spotkaniach z politykami opozycji – było powstrzymanie prawdziwego nieszczęścia, czyli nielegalnych wyborów korespondencyjnych. Rodziły się kolejne problemy i wątpliwości natury prawnej. Samorządy odmawiały przekazania spisów wyborców, skądinąd słusznie i zgodnie z prawem. Dodatkowo nie było chętnych, by zasiadać w komisjach wyborczych, by liczyć głosy.

Rządzący pewnie mieli jakiś pomysł, jak rozwiązać ten problem. Kto miał siedzieć w tych komisjach wyborczych?

Żołnierze z Wojsk Obrony Terytorialnej. To były pomysły ludzi władzy z PiS odklejonych zupełnie od rzeczywistości.

No to jak wyglądało to słynne spotkanie na Parkowej, w którym pan uczestniczył?

To było około tygodnia, do dwóch tygodni przed podpisaniem porozumienia z 6 maja. Na Parkowej zobaczyłem grupę zdesperowanych ludzi, do których chyba docierało, do jakiego nieszczęścia doprowadzają samych siebie. Ostatecznie ówczesny minister aktywów państwowych Jacek Sasin żadnych dokumentów w sprawie wyborów kopertowych nie podpisał. Pamiętam zachowanie Mariusza Kamińskiego, szefa MSWiA, które mnie zszokowało. On zazwyczaj zachowywał się bardzo spokojnie, dlatego jego wybuch mnie zaskoczył. Nasze argumenty przeciwko wyborom kopertowym były natury techniczno-prawnej. Tymczasem Kamiński zarzucił nam afiliacje agenturalne i dodał, że za nasz sprzeciw wobec nielegalnych wyborów powinniśmy siedzieć w więzieniu.

Agenturalność to gruba przesada, ale z opozycją knuliście w sprawie zmiany władzy.

Politycy muszą ze sobą rozmawiać. Dbaliśmy przede wszystkim o interes kraju, a nie Nowogrodzkiej. Nie byliśmy niewolnikami PiS-u.

Ale byliście w określonym układzie politycznym i sprawowaliście dzięki temu funkcje rządowe.

Dzięki temu, że byliśmy w koalicji, Prawo i Sprawiedliwość miało większość.

Zgoda, jednak 18 mandatów, którymi dysponowaliście w drugiej kadencji, zyskaliście dzięki temu, że dostaliście miejsca na listach PiS-u.

Powtarzam, nie byliśmy niewolnikami PiS-u. Umówiliśmy się na współpracę polityczną, a nie na to, że będziemy serwilistycznie realizować każde, nawet najgłupsze idee Nowogrodzkiej. Jeżeli Prawo i Sprawiedliwość uważało inaczej, to było w błędzie. I zresztą dzisiaj płaci za to cenę, bo znalazło się w opozycji.

Waszej formacji, Porozumienia, w ogóle nie ma na scenie politycznej.

My też płacimy za błędy, które popełniliśmy. Liczę jednak, że osoby odpowiedzialne za podłość i nielegalne działania poniosą surowe konsekwencje. Tak sobie wyobrażam chociażby finalizację prac komisji śledczej do spraw wyborów kopertowych.

W ilu rozmowach z opozycją pan uczestniczył i jak one przebiegały? Mówiono, że Gowin dogadywał się z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, z Włodzimierzem Czarzastym i przez obu został wystawiony do wiatru.

Brałem udział w spotkaniach z Polskim Stronnictwem Ludowym, z Platformą Obywatelską i z Konfederacją. W zasadzie treść rozmów była identyczna – zachęcaliśmy ich do poparcia naszej propozycji zmiany konstytucji i wydłużenia kadencji prezydenta. Partie opozycyjne twardo to odrzucały.

A jak uzasadniały tę swoją odmowę?

Moim zdaniem był to wynik braku zaufania.

Nie wierzyli, że jeżeli do konstytucji zostanie wpisana jedna, siedmioletnia kadencja prezydenta, to Andrzej Duda dwa lata później przestanie być prezydentem?

Być może po prostu uważali, że mają lepszy pomysł. Powtarzam raz jeszcze, że gdyby wtedy myśleli bardziej perspektywicznie, to dziś nie byłoby problemu blokującego zmiany prezydenta.

Ostatecznie do wyborów korespondencyjnych nie doszło.

Marszałek Elżbieta Witek wyznaczyła nowy termin wyborów prezydenckich. Przy czym dochodziły do nas informacje, że aparat kierowniczy Prawa i Sprawiedliwości próbuje rozpaczliwie szukać rozwiązania, by do wyborów w maju 2020 r. jednak doprowadzić. Ostatecznie ulegli.

I co się wydarzyło potem?

Przede wszystkim Porozumienie musiało sobie odpowiedzieć na pytanie: co dalej? Było jasne, że nie ma możliwości odwrócenia większości w polskim parlamencie. Nie wyglądało na to, że Konfederacja może poprzeć rząd opozycyjny.

Zdecydowaliście się na kontynuowanie współpracy z PiS-em?

Na stole leżały dwa warianty. Pierwszy to pozostanie w klubie PiS. Drugi, który zaproponowałem, to wyjście z klubu PiS, założenie własnego klubu w Sejmie i szukanie własnej drogi, tożsamości, zmiany dynamiki politycznej. Jednocześnie czuliśmy odpowiedzialność w tym trudnym dla Polski czasie. Wiedzieliśmy, że w okresie pandemii nie stać Polski na wcześniejsze wybory. Trzeba było przyjmować ustawy covidowe, ratować ludzkie życia. Ostatecznie kierownictwo Porozumienia wybrało wariant pozostania w klubie PiS. Dzięki temu Bielan dostał czas na rozbicie naszej partii.

A gdybyście założyli własny klubu, to co by wtedy było?

Mielibyśmy szansę na podjęcie zupełnie nowej politycznej gry. Twardą walkę z rodzącą się patologią ówcześnie rządzących. Stało się jednak inaczej.

A jak to było z Polskim Ładem? Bo to był ostateczny moment rozejścia się Gowina z PiS.

Polski Ład to jedno wielkie propagandowe kłamstwo. Próba wyciągnięcia pieniędzy z kieszeni ciężko pracujących Polaków. Rozrost chorej biurokracji.

Gowin dostał zgodę rządu na ulgę dla klasy średniej, choć jej konstrukcja była kuriozalna, a i tak parł do konfrontacji.

Ta ulga to była rozpaczliwa próba ratowania pieniędzy Polaków. Dzięki niej nauczyciele, mundurowi dostali wyrównanie swoich pensji. Bez tego, po wprowadzeniu Polskiego Ładu, zarabialiby po prostu mniej. Osobna sprawa to likwidacja odliczenia od składki zdrowotnej. Władzy perfidnie chodziło o drenowanie kieszeni Polaków, po to, żeby choć na chwilę zatkać dziurę budżetową i dzięki temu utrzymać władzę. Polski Ład stał się też okazją do ostatecznego rozliczenia się PiS z naszym środowiskiem. Jarosław Kaczyński kiedyś powiedział do Gowina: „Czy ty myślisz, Jarku, że ja ci zapomnę wybory kopertowe?”. I nie zapomniał. Adam Bielan został ponownie wezwany do wykonania zadania i tym razem, przy wsparciu Mateusza Morawieckiego, je wykonał.

Czytaj więcej

Prof. Zdzisław Krasnodębski: Najważniejsza część polityki europejskiej toczy się za kotarą

Co konkretnie zrobił?

Kupił część naszych posłów stołkami ministerialnymi. Wiadomo, kto dołączył do związku zawodowego sekretarzy stanu, a kto został wierny swoim ideałom i środowisku.

To Mateusz Morawiecki wyrzucił Gowina z rządu, choć w pierwszej kadencji razem z Piotrem Glińskim tworzyli nieformalny triumwirat i ściśle współpracowali. Dlaczego ich drogi się rozeszły?

Po wyborach kopertowych w 2020 r. wszystko, co miało miejsce wcześniej, straciło znaczenie.

W 2023 r. startował pan do Sejmu z listy Koalicji Obywatelskiej i nie zdobył pan mandatu.

Wzmocniłem listę Koalicji Obywatelskiej i ze środka listy zdobyłem kilka tysięcy głosów. Dziękuję mieszkańcom Olsztyna oraz regionu za zaufanie. Ostatecznie niewielką liczbą głosów wygraliśmy z PiS, co w kontekście mojego wyniku sprawiło mi niemałą satysfakcję. Zatrzymaliśmy zdegenerowaną władzę. Czas na kolejne wyzwania.

Plus Minus: Pana dorobek polityczny to jedna kadencja w Sejmie i kilka lat doradzania Jarosławowi Gowinowi w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jak to się wszystko zaczęło?

Zaczęło się kilka lat temu od współpracy z Pawłem Kowalem. To on wciągnął mnie w działalność w Polska Jest Najważniejsza. A współpraca Pawła Kowala z Jarosławem Gowinem spowodowała, że w niedługim czasie zostałem szefem struktur Polski Razem w Warmińsko-Mazurskiem. Struktur, których nie było. Miałem je stworzyć. Po kilku latach ciężkiej pracy byliśmy w stanie zdobyć dwa mandaty poselskie. Chociaż prawdziwą próbą były dla mnie wybory samorządowe w 2018 roku.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi