Jarosław Kuisz: Należy upaństwowić media społecznościowe

Można mieć miliony odsłon w ciągu miesiąca i z dnia na dzień dostać po łapie od kogoś lub czegoś (AI) ze Stanów Zjednoczonych. To jest niewiarygodne, że demokracje europejskie na to pozwoliły. Potrzebujemy starych mediów, żeby mieć przeciwwagę dla tych nowych - mówi dr. Jarosław Kuisz, twórca i redaktor naczelny Kultury Liberalnej.

Publikacja: 12.07.2024 10:00

Jeżeli rządzący nie opowiedzą się po stronie społeczeństwa obywatelskiego i czwartej władzy, to za k

Jeżeli rządzący nie opowiedzą się po stronie społeczeństwa obywatelskiego i czwartej władzy, to za kilka lat być może będziemy przeżywać kolejne rządy PiS-u lub podobnego ugrupowania – uważa Jarosław Kuisz

Foto: Miroslaw Stelmach

Plus Minus: Dlaczego apel wydawców i dziennikarzy do polskiej klasy politycznej, żeby w sprawie praw autorskich stanęła po stronie mediów, a nie globalnych gigantów cyfrowych został tak źle przyjęty przez opinię publiczną?

Nie zgodziłbym się ze stwierdzeniem, że przez całą opinię publiczną, tylko przez tę funkcjonującą w internecie. A internet wykrzywia rzeczywistość. W sieci emocje są nieporównanie większe. Między innymi z tego powodu, że niecne algorytmy wymyślone za oceanem, podsuwające odbiorcom treści w internecie, są ustawione konfrontacyjnie. Nie jestem w stanie zapomnieć artykułu opublikowanego w „Washington Post” jeszcze w czasach poprzedniego rządu. Wynikało z niego, że jedna z platform społecznościowych nastawiła swoje algorytmy na konfrontowanie ludzi w Polsce.

Dlaczego platformy to robią?

Dla pieniędzy. Ich w ogóle nie obchodzi, co się u nas dzieje z demokracją. Interesują się głównie tym, czy w Polsce zarobią dzięki przyciągnięciu uwagi odbiorców. Zatem opinie wyrażane w internecie powinniśmy dzielić na pół. Powinniśmy też edukować społeczeństwo do wytwarzania w sobie dystansu wobec tego, co się tam wyprawia. Mam wrażenie, że wielu młodszych użytkowników mediów społecznościowych wie lepiej od starszych, że odgrywa się tam pewien teatr.

Teatr to się odbywał wokół ustawy o prawach autorskich, skoro rządzący odrzucają korzystne dla polskich mediów poprawki i mówią: „przyjmijmy to, co jest, a potem napiszmy nową, lepszą ustawę”. Dlaczego?

Sam jestem tym zdziwiony. Politycy zaciągnęli bardzo duży kredyt u prodemokratycznych mediów, środowisk, NGO-sów itd.

Czytaj więcej

Marek Balt: Lewica nie ma żadnego programu, lada moment się rozpadnie

Uśmiechnięta polska zaśmiała się wolnym mediom w twarz 

I potem czytałam, że uśmiechnięta Polska zaśmiała się tym środowiskom w twarz. Rozumiem, że szyderczo.

Też tak to rozumiem. Mam wrażenie, że politycy, którzy już byli u władzy przed 2015 rokiem, mają utrwalone nawyki sprawowania władzy. One nie były idealne przed 2015 rokiem. Pamiętamy błędy komunikacyjne, niepoważne podejście do trzeciego sektora, czyli organizacji obywatelskich, traktowanie obywateli i dziennikarzy jak komary, które próbują ugryźć polityka. Potem przeszliśmy przez eksperyment z populizmem narodowym władzy i tzw. mediami pisowskimi, którym zdarzało się kłamać, zamiast przekazywać prawdziwe informacje.

Wydawałoby się, że u polityków obozu prodemokratycznego powinno to spowodować jakąś refleksję. Tymczasem widzimy miotanie się pomiędzy dawnymi nawykami, niekoniecznie wspierającymi społeczeństwo obywatelskie, a doświadczeniem lat 2015–2023. Stąd np. organizowanie niemal fikcyjnych konsultacji z nadzieją, że publika uzna, iż to jest i tak więcej niż brak konsultacji za rządów PiS.

Nie uzna?

Dla obywateli, którzy się troszczą o konkretne sprawy, to jest taka sama fikcja jak poprzednio. A nawet obecni rządzący mogą być ocenieni bardziej surowo, jeżeli do głosu dojdą zawiedzione nadzieje wyborców. Jeżeli rządzący nie opowiedzą się po stronie społeczeństwa obywatelskiego i czwartej władzy, to za kilka lat być może będziemy przeżywać kolejne rządy PiS-u lub podobnego ugrupowania.

Prędzej czy później władzę się traci, to normalna sprawa.

No właśnie. Tymczasem politycy po zwycięstwie doznają permanentnej amnezji. Zawsze zapominają, że można władzę utracić. A to przekłada się na arogancję komunikacyjną i programową. Rządzący zaczynają rozmawiać z nami w sposób wyniosły i niekoniecznie demokratyczny. Nagle widzimy dziwne zabiegi, jak przy projekcie ustawy o prawie autorskim. Wydawałoby się, że po rządach PiS-u koalicja prodemokratyczna będzie wspierała polskie media z zamkniętymi oczami. Przecież mamy jeszcze prezydenta Andrzeja Dudę i Trybunał Konstytucyjny sprzyjający PiS-owi i wiele innych instytucji. Zatem potrzeba wsparcia ze strony społeczeństwa obywatelskiego cały czas istnieje.

A może rację mają ci, którzy mówią pod adresem mediów: „braliście pieniądze od Funduszu Sprawiedliwości to teraz cierpcie”?

Kto brał, ten brał. Kultura Liberalna z Funduszu Sprawiedliwości żadnych pieniędzy nie wzięła. Każdy może to sprawdzić, bo informacje na ten temat są publicznie dostępne. Kwestia umoczenia mediów we współpracę z PiS to jest osobny temat. Środowisko dziennikarskie jest niesłychanie podzielone od 1989 roku, ale rządy PiS-u również w tym obszarze przyniosły nową jakość, bo po raz pierwszy władza oczekiwała bezwarunkowej lojalności od pewnych dziennikarzy. Posłała na pierwszą linię takich ludzi, którzy byli gotowi zniszczyć rozgłośnię z wieloletnimi tradycjami, żeby przypodobać się rządzącym.

Mówi pan o radiowej Trójce?

Oczywiście. Przy czym powody tego zamachu na Program Trzeci były godne Monty Pythona, bo poszło o piosenkę Kazika na liście przebojów. Z tej błahej przyczyny złamano wiele dziennikarskich karier. Mam wrażenie, że po rządach PiS-u środowisko dziennikarskie jest daleko bardziej poróżnione niż środowisko polityczne. A to dlatego, że politycy, nawet jeżeli tracą władzę, to mają jeszcze mandaty poselskie, stanowiska w partii, posady w samorządach.

Generalnie spadają na cztery łapy. Tymczasem gdy dziennikarze zaczęli sobie wymierzać ciosy, jedni drugich wyrzucali z pracy, to dla wielu osób był to życiowy dramat. Część nie była w stanie znaleźć żadnego zatrudnienia, inni podejmowali pracę, która degradowała ich pod względem prestiżowym i finansowym. Zatem te rany były o wiele głębsze niż w przypadku polityków. Do tego dochodzi fakt, że rola mediów bardzo się zmieniła. W zasadzie każde duże medium musi się zmierzyć z ogromną presją ze strony mediów społecznościowych, platform wideo i różnych innych miejsc, które dodatkowo niszczą środowisko medialne.

Media społecznościowe niszczą debatę publiczną

Dlaczego niszczą?

Dlatego że nasze instytucje, w tym media, są młode, nie wypracowały mechanizmów ewoluowania razem z polityką oraz technologiami. „The New York Times” niesamowicie skutecznie przystosował się do nowej rzeczywistości, wynikającej z rozwoju technologii, i zachował pozycję potężnego medium. Nasze instytucje tego nie potrafią. Sami mówimy, że nasze państwo jest z dykty, że jest państwem teoretycznym. Dlatego też nasze społeczeństwo ma dwa tylko punkty odniesienia – jak kiedyś pisał socjolog Stefan Nowak – abstrakcyjny naród, do którego się zwracamy, kiedy pojawia się zagrożenie zewnętrzne i rodzina, sfera prywatna. A po środku hula wiatr.

Jak to się ma do mediów?

Wielu osobom wydaje się, że media ich wcale nie reprezentują. Że czwarta władza jest uwikłana w jakieś szemrane interesy. Że to są też instytucje z dykty albo finansowane przez kapitał zagraniczny.

Ludzie kupili narrację, że media albo są niemieckie, albo są PiS-owską szczujnią?

Tak. I to jest właśnie ta próżnia socjologiczna, która przekłada się na myślenie o mediach. Ale do tej starej teorii dorzuciłbym coś zgoła nowego, mianowicie zmiany technologiczne. One działają na społeczeństwa w Polsce, w Stanach Zjednoczonych, we Francji i powodują kryzys demokracji przedstawicielskiej. Od czasów Oświecenia w Europie intensywnie zastanawiano się, jak ciało reprezentatywne może skutecznie wypowiadać się za resztę demokratyzującego się społeczeństwa. W dużych krajach w ogóle nie wyobrażano sobie demokracji bezpośredniej. Tymczasem dziś media społecznościowe, które dały trybunę każdemu, sprawiły, że ta reszta społeczeństwa nie chce, żeby ktoś za nich mówił. To fundamentalna zmiana. Coraz częściej lud chce sam wyrażać bezpośrednio wolę. A czwarta władza, czyli media, które były pośrednikiem wypowiedzi pomiędzy przedstawicielami a ludem, traci legitymizację. Inne segmenty władzy też są kwestionowane, choćby wymiar sprawiedliwości. To jest sytuacja, w której obywatel mówi: „wypowiadam uznawanie tej czy innej instytucji”. Skrajnym przykładem takiego myślenia był ruch „żółtych kamizelek” we Francji, który nie chciał mieć żadnej reprezentacji. Nie chciano nawet wyłonić przywódcy. Można to uznać za rodzaj anarchii albo za skrajną postać demokracji.

Czytaj więcej

Prof. Zdzisław Krasnodębski: Najważniejsza część polityki europejskiej toczy się za kotarą

Ruch poparcia dla CPK to albo anarchia, albo skrajna postać demokracji

Czy upór społeczny przy budowie Centralnego Portu Komunikacyjnego to jest właśnie przejaw tego zjawiska?

Myślę, że to jest dobry przykład. Widać było po politykach starszej daty, że oni mają taki odruch działania w dawnym stylu – liczą się tylko wybory, a gdy dostajemy mandat, to sprawujemy rządy, a reszta nie powinna nam przeszkadzać. Dlatego społeczny ruch wokół CPK ich irytował. Niestety, to jest oprogramowanie z poprzedniej wersji demokracji. Zmiany technologiczne zaszły tak daleko, że dzisiaj swoje opinie wypowiadają ludzie, którzy w czasach papierowych gazet i tradycyjnych telewizji nigdy tego nie robili. Nowe technologie sprawiły, że swoje zdanie zaczęli wypowiadać niemal wszyscy. I chcą, żeby władza ich słuchała. To nie jest różowy obraz. Dotarliśmy do momentu niepokojącego, bo widzimy, jak ludzie są podzieleni w swoich opiniach, a te podziały są dodatkowo wzmacniane przez wspomniane na początku naszej rozmowy algorytmy spoza Polski. Ludzie, którzy dogadywali się przez całe dekady, nagle nie mają ochoty nawet podać sobie ręki. Zrywają się przyjaźnie, więzi rodzinne, np. w rodzinie Kurskich lub Pawłowiczów. Nie jest przypadkiem, że słowo polaryzacja zrobiło globalną karierę.

Co politycy mają z tym zrobić?

Muszą się w tym jakoś odnaleźć. Wspomniała pani o CPK, ale dla mnie takim pierwszym przykładem wyrażonej bezpośrednio woli ludu była tzw. piątka dla zwierząt Kaczyńskiego, która pod wpływem wyborców została odrzucona. Lawina niechęci wobec tych regulacji pojawiła się najpierw w mediach społecznościowych, a później znalazła swoje odzwierciedlenie w sondażach. Wtedy politycy PiS-u zdali sobie sprawę, że dawne czasy się skończyły. Prezes PiS musiał odstąpić od swoich, być może szczerych, przekonań dotyczących ochrony zwierząt. Zatem przechodzimy od demokracji dla nielicznych – do demokracji dla wszystkich, którzy teoretycznie mają narzędzia kontroli władzy. Politolog John Keane nazwał to demokracją monitorującą. Ja dodałbym, że sam obywatel stał się medium. Wyraża bezpośrednio pogląd na to, co robią rządzący. Paradoksalnie, jednocześnie żyjemy w starym instytucjonalnym otoczeniu – parlamenty, gazety, telewizje z poprzedniej epoki. Panicznie boimy się dokonać zmian instytucjonalnych.

Dlaczego się boimy?

Ponieważ pewne instytucje, szczególnie po II wojnie światowej, ustanowiliśmy ze strachu, że jak nam się ustrój rozhermetyzuje, to wrócimy do stanu natury. Zacznie się hobbesowska wojna wszystkich przeciw wszystkim. To oznacza przecież hasło: „Nigdy więcej”.

Powinniśmy od tego odejść i przekazać władzę ludziom albo globalnym big-techom?

No nie, bo big-techów nikt nie wybierał. Kilku youtuberów, blogerów już się przekonało, że można mieć miliony odsłon w ciągu miesiąca i z dnia na dzień dostać po łapie od kogoś lub czegoś (AI) ze Stanów Zjednoczonych. To jest niewiarygodne, że demokracje europejskie na to pozwoliły. Moim zdaniem media społecznościowe powinny być wyjęte z obrotu kapitałowego, po prostu częściowo upaństwowione, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Jednak, jak przypominał Raymond Aron, liberał w pierwszej kolejności musi myśleć o obronie wolności jednostki. Później inne sprawy.

Elon Musk sporo zapłacił za Twittera, a pan teraz mówi, żeby mu go upaństwowić.

Za możliwy upadek demokracji zapłacimy jeszcze więcej. Parlamentu nie sprywatyzowaliśmy. Jest „państwowy”. Nieupaństwowienie, choćby częściowe, mediów społecznościowych jest wielkim przeoczeniem demokracji. Może nas doprowadzić do sytuacji, w której nieznani ludzie, niewybierani przez nikogo, będą decydować o tym, czy ktoś ma kanał na YouTubie i może przedstawiać swoje opinie czy nie. Zatem te narzędzia, które uruchomiły większą demokratyzację, same są tylko pozornie demokratyczne. Cały czas potrzebujemy starych mediów, żeby mieć przeciwwagę dla tych nowych. Jest taka bardzo ciekawa liberałka francuska, Monique Canto-Sperber. Oświadczyła, że elity polityczne odkrywają, iż dawna wolność słowa chyba miała pewne ukryte założenie. Jakie? Ano takie, że nie wszyscy uczestniczą w debacie publicznej.

Media społecznościowe tylko pozornie są demokratyczne

Dlaczego się pomyliły?

Myślę, że dopiero teraz odkrywamy, jak wiele założeń mieliśmy na temat demokracji, liberalizmu, mediów, które są weryfikowane. Nagle odkrywamy, że to chyba jednak nie miało być tak, iż każdy ma prawo wypowiadania opinii w sferze publicznej. Milcząco zakładaliśmy istnienie mediów, w których ekspert będzie odsiewał głupoty od rzeczy mądrych, oddzielał opinie od faktów. To czas przeszły dokonany. My żyjemy w świecie, w którym rzeczy głupie mieszają się z mądrymi, a fakty z opiniami i na dodatek jesteśmy manipulowani zza oceanu. Ludzie, którzy zbudowali Facebooka i inne media społecznościowe, gdy z nich odchodzili, ujawnili coś diabolicznego. Mianowicie, że przy budowie mediów społecznościowych wykorzystano najnowszą wiedzę naukową o tym, jak działa ludzki mózg. Co przyciąga naszą uwagę, czego się boimy, co wywoła alert. A ponieważ mocno reagujemy na zagrożenie, algorytmy promują treści, które owe zagrożenia podsycają. Polityczne zagrożenie czy inne – to już wszystko jedno.

Po co jest to robione?

Żebyśmy danej informacji poświęcili nie 30 sekund tylko całą minutę. Najważniejsze odkrycia psychologii społecznej z ostatnich stu lat zostały wykorzystane do robienia biznesów w mediach społecznościowych. Jeden z twórców tych mediów zdradził, że budowano je, korzystając z modeli uzależnień. Ludzie mieli być uzależnieni od mediów społecznościowych, tak jak są uzależnieni od np. nikotyny i innych używek. Zatem mamy media, które uzależniają, i trudno dostępnych, anonimowych ludzi lub maszyny, które mogą nas w każdej chwili od nich odciąć.

Donald Tusk chce reprezentować większą część Polaków niż PiS

A jak nasi rządzący dają sobie radę w tej demokracji monitorującej?

Paradoksalnie, nasi narodowi populiści z PiS-u mieli z tym mniejszy problem, bo nigdy nie zakładali, że będą reprezentować cały naród. Spełniali oczekiwania swojego elektoratu, dla którego były media i transfery środków publicznych. I tylko w momentach kampanii pudrowali swój program, żeby uszczknąć coś z centrum i utrzymać władzę. Taka polityka budziła ogromne namiętności u reszty, która czuła się kompletnie niereprezentowana i lekceważona. I w rezultacie jesienią 2023 roku prawie 75 proc. ludzi poszło do głosowania, żeby odsunąć to towarzystwo od władzy.

A obecna koalicja?

Obóz prodemokratyczny ma, przynajmniej w deklaracjach, większe ambicje reprezentatywne. I to jest dobre, a zarazem w sensie politycznym niebezpieczne. Rząd jest koalicyjny. Część wyborców chce wdeptania PiS w ziemię, inni domagają się spełnienia oczekiwania elektoratu skrajnej lewicy.

Zatem pole oczekiwań wobec koalicyjnego rządu Tuska jest o wiele szersze niż w przypadku PiS.

Czy to nie jest tak, że jak się adresuje program do wszystkich, to w rzeczywistości nie adresuje się go do nikogo?

Trudniej jest spełnić oczekiwania szerokich rzesz wyborców, bo np. budżet państwa nie jest z gumy. To, co się będzie podobało wyborcy skrajnie lewicowemu, podniesie ciśnienie wyborcy Ryszarda Petru. To jest ekwilibrystyka. Na dodatek obóz prodemokratyczny połączyło i doprowadziło do zwycięstwa przekonanie Polaków, że trzeba ratować demokrację i przywrócić praworządność. To temat abstrakcyjny i generalnie odległy od życia codziennego Polaków. Cud, że to się w ogóle udało. Jakiś czas temu napisałem książkę dla Brytyjczyków „The New Politics of Poland” o tym, co łączy Polaków. Gdy mnie o to poproszono, to najpierw pomyślałem, że nie ma czegoś takiego. Ale w 2022 wybucha pełnoskalowa wojna w Ukrainie. Książka zaczęła się sama układać. Otóż wszystkich Polaków, niezależnie od sympatii politycznych, łączy posttraumatyczne przywiązanie do suwerenności. Boimy się ponownego wymazania naszego państwa z mapy świata, ponownego zniewolenia. To jest uczucie ponad podziałami partyjnymi. I tłumaczy, dlaczego Donald Tusk podtrzymał wielkie budżety PiS na wydatki zbrojeniowe, a Lewica to akceptuje. 


Dlatego Tusk kontynuuje politykę ochrony granic?

Oczywiście, choć niekoniecznie podoba się to lewej stronie. Ale większość obywateli popiera tę politykę, co widać w sondażach i w ostatnich eurowyborach. Widzieliśmy przy okazji wyborów we Francji, że dla Francuzów najważniejsza jest kwestia migracji i siły nabywczej pieniądza. Tymczasem dla Polaków najważniejsze nazwisko w wyborach francuskich jest jedno i brzmi – Władimir Putin. A polskie media tak relacjonowały politykę nad Sekwaną, bo dla nas najważniejsze jest, ile wpływów Putin będzie miał w Paryżu i czy Francuzi będą dalej pomagać Ukrainie. Dlatego politycy Zjednoczonej Prawicy i Donald Tusk w sprawach polityki międzynarodowej i obronności mówią – prawie – to samo.

Czytaj więcej

Ryszard Bugaj: Okrągły Stół trzeba przyjąć do wiadomości

Wróćmy do tego, jak w demokracji monitorującej radzi sobie obecna władza?

Moim zdaniem nieszczególnie. Poza profilem na Twitterze Donalda Tuska, nie widzę komunikacji adekwatnej do wyzwań. Tusk od czasu do czasu coś napisze, ale jest to doraźne. Poza tym często są to ironiczne wypowiedzi, pół serio, przyciągają uwagę, ale nie wyjaśniają decyzji. Poziom śledczych komisji sejmowych to wręcz intelektualne samobójstwo. Ci ludzie nie dorastają do poziomu wyzwań. Są i inne problemy. Platforma Obywatelska nie wyciągnęła wniosków z porażki komunikacyjnej w sprawie reformy emerytalnej. Ludzie poczuli się wtedy kompletnie zlekceważeni. W 2018 roku miałem w Krakowie promocję książki „Koniec pokoleń podległości”. Wstał młody człowiek i powiedział, że nie daruje PO podwyższenia wieku emerytalnego bez pytania społeczeństwa o zdanie. I że z tego powodu nie ma zaufania do Tuska. A było to już lata po cofnięciu tej reformy przez PiS! Od trzech lat rozmawialiśmy o łamaniu praworządności. Tymczasem niektórzy pamiętali podwyższenie wieku emerytalnego. I teraz w 2024 roku nie widzę, by rządzący wyciągnęli wnioski z tamtego doświadczenia. Nie mamy rzecznika rządu ani ośrodka, który by próbował objaśniać obywatelom, co nas czeka długofalowo. Jaki program będzie realizowany w kolejnych miesiącach? To jest rozmycie komunikacji. Pewnie celowe. Z intencją, że w czasach gonitwy newsowej niewygodne tematy szybko znikną. Sęk w tym, że niektóre tematy nie znikają, o czym rządzący przekonują się przy urnach.

Tak jak było z zaostrzeniem prawa aborcyjnego przez Trybunał Konstytucyjny?

Dokładnie. Pracując nad wspomnianą książką „The New Politics of Poland”, przypomniałem sobie, że wszystkie zmiany prawa aborcyjnego po 1989 rozgrywano rozmaitymi sztuczkami, wbrew opinii większości obywateli. Tyle że to, co przechodziło w demokracji przedstawicielskiej, nie przeszło w demokracji monitorującej. Trik z odesłaniem ustawy do Trybunału Konstytucyjnego nie został „kupiony” przez obywateli. Aborcja okazała się jednym z tematów, który nie zniknął z pamięci społecznej, tylko odbił się PiS-owi czkawką.

Plus Minus: Dlaczego apel wydawców i dziennikarzy do polskiej klasy politycznej, żeby w sprawie praw autorskich stanęła po stronie mediów, a nie globalnych gigantów cyfrowych został tak źle przyjęty przez opinię publiczną?

Nie zgodziłbym się ze stwierdzeniem, że przez całą opinię publiczną, tylko przez tę funkcjonującą w internecie. A internet wykrzywia rzeczywistość. W sieci emocje są nieporównanie większe. Między innymi z tego powodu, że niecne algorytmy wymyślone za oceanem, podsuwające odbiorcom treści w internecie, są ustawione konfrontacyjnie. Nie jestem w stanie zapomnieć artykułu opublikowanego w „Washington Post” jeszcze w czasach poprzedniego rządu. Wynikało z niego, że jedna z platform społecznościowych nastawiła swoje algorytmy na konfrontowanie ludzi w Polsce.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi