Ryszard Bugaj: Okrągły Stół trzeba przyjąć do wiadomości

Do rozmów przy Okrągłym Stole byliśmy średnio przygotowani. Pamiętam, jak Bronisław Geremek spytał mnie: „Masz w sprawach gospodarczych wszystko napisane?”. Nie uzgadnialiśmy, że mam cokolwiek napisać, no ale usiadłem i coś tam naskrobałem - mówi Ryszard Bugaj, ekonomista, polityk, poseł na Sejm X, I i II kadencji.

Publikacja: 24.05.2024 17:00

Byłem blisko z najważniejszymi działaczami Solidarności. Razem z Andrzejem Celińskim redagowaliśmy r

Byłem blisko z najważniejszymi działaczami Solidarności. Razem z Andrzejem Celińskim redagowaliśmy rozmaite teksty dla Bronisława Geremka i Tadeusza Mazowieckiego. Ale nie byłem dopuszczany do wszystkich decyzji. Na zdjęciu: Tadeusz Mazowiecki i Ryszard Bugaj podczas obrad Okrągłego Stołu, luty 1989 roku

Foto: Grzegorz Rogiński/REPORTER/EAST NEWS

Plus Minus: 35 lat po rozmowach Okrągłego Stołu tamte wydarzenia, które doprowadziły do zmiany ustroju w Polsce, są traktowane jak taka parszywa rocznica. Nikt jej nie chce obchodzić.

Ja bym chciał, ale nie mam siły, żeby coś zorganizować. Z drugiej strony nie chciałbym przy takiej okazji atmosfery totalnego święta, tylko refleksji. Rzecz w tym, że ci, którzy siedzieli przy Okrągłym Stole, boją się tej refleksji.

Dlaczego? Przecież dzięki tamtym rozmowom powstał pierwszy niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego i rozpoczęły się przemiany, które doprowadziły nas do miejsca, w którym dziś jesteśmy.

To prawda. Ale jeżeli spojrzeć na ekipę gospodarczą z lat 1989–1990, ludzi, którzy współpracowali z Leszkiem Balcerowiczem, autorem naszej transformacji gospodarczej, to w znacznej części ta ekipa składała się z byłych członków PZPR. Wicepremierem w rządzie Mazowieckiego został Czesław Kiszczak, gdyby były jubileuszowe obchody, to dzisiejsza prawica ogłosiłaby, że to święto zdrady. Sam program na transformację gospodarczą, który został zrealizowany, nie nosił cech intelektualnie wybitnych. To był taki dość klasyczny program dostosowawczy, który Międzynarodowy Fundusz Walutowy aplikował każdemu krajowi w tarapatach. Inna sprawa, że Leszek Balcerowicz to akceptował. Z drugiej strony podejrzewam, że gdyby nie akceptował, to Zachód by się na nas wypiął. Zatem taki wybór został dokonany dlatego, że nie było na stole żadnej znaczącej alternatywy. Rok 1990 to był szczyt rozkwitu doktryny neoliberalnej na Zachodzie. Gdyby nasza transformacja zaczęła się dziesięć lat później, to według wszelkiego prawdopodobieństwa ten program reform gospodarczych byłby już inny. Ale wtedy nie było innej oferty. Na dodatek sprzyjał temu nastrój społeczny. W pierwszych dwóch latach transformacji duże grupy społeczne aprobowały plan Balcerowicza. Dopiero w 1992 roku nastroje społeczne zaczęły się zmieniać.

Leszek Miller z żalem mówił mi w wywiadzie, że tylko raz była zorganizowana rocznica Okrągłego Stołu, za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego.

Byłem na tej rocznicy. Był też Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki, dwaj najważniejsi politycy z naszej ekipy okrągłostołowej. Oni się zastanawiali, czy nie wyjść z tej imprezy, bo była ona zawłaszczona przez ludzi z dawnej PZPR – był nawet Jerzy Urban. Choć referat wprowadzający wygłosił Karol Modzelewski, który jednak w obradach Okrągłego Stołu nie uczestniczył.

Pamięta pan, w jakich okolicznościach doszło do decyzji o przystąpieniu do rozmów Okrągłego Stołu? Niektórzy z moich rozmówców utrzymują, że gospodarka się zawaliła i władza już nie miała innego wyjścia niż porozumieć się z opozycją. Leszek Miller uważa, że kluczowe były rozmowy Gorbaczowa z Reaganem. A jaka jest pana ocena?

Uważam, że oba czynniki miały znaczenie, ale dużą rolę odegrał przypadek. Pamiętam taką sytuację – to była mniej więcej druga połowa 1988 roku, po pacyfikacji strajku górników. Spotkaliśmy się w KIK-u [Klub Inteligencji Katolickiej – red.], w wąskim dosyć gronie, bo był tam m.in. Geremek, Mazowiecki, Andrzej Wielowieyski, Andrzej Stelmachowski, Andrzej Celiński. Atmosfera panowała ponura. Przed wspomnianą pacyfikacją odbywały się nieformalne spotkania, np. na uniwersytecie z grupą wpływowych intelektualistów związanych z PZPR, którzy mieli opinię liberałów. Wydawało się, że te rozmowy jakoś posuwają nas do przodu. Sądziliśmy, że w interesie kraju musimy się porozumieć. Ale po pacyfikacji strajku doszliśmy do wniosku, że żadnych rozmów z rządzącymi nie będzie, ponieważ karta się odwróciła. Oni postanowili pójść na ostro. I wtedy do Stelmachowskiego zadzwonił Józef Czyrek, członek ścisłego kierownictwa PZPR. Stelmachowski powiedział: „nie będę odbierał”. Namówiliśmy go, żeby jednak odebrał telefon. Poszedł i nie było go z pół godziny. Po powrocie powiedział: „słuchajcie, ja tego nie rozumiem, ale on mówi, że nic się nie stało i żebyśmy nie zrywali dialogu”. Telefon od Czyrka był sygnałem, że przynajmniej jakaś część rządzących nie decyduje się na ostre rozwiązania. Stelmachowski dodał, że Czyrek go zaprosił na dłuższą rozmowę. Spytał, czy ma iść. Ustaliliśmy, że tak. Mam wrażenie, że tamto spotkanie było punktem zwrotnym, bo od tego momentu przygotowania do Okrągłego Stołu zaczęły się na poważnie.

Czytaj więcej

Zbigniew Girzyński: Dworskie intrygi to nie jest żadna wielka polityka

Z jakiego klucza trafił pan do stolika ekonomicznego?

Byłem blisko z najważniejszymi działaczami Solidarności. Razem z Andrzejem Celińskim redagowaliśmy rozmaite teksty dla Geremka i Mazowieckiego. Ale nie byłem dopuszczany do wszystkich decyzji. Przykładowo, gdy Adam Michnik napisał swój głośny artykuł „Wasz prezydent, nasz premier”, w telewizji miała się odbyć dyskusja na ten temat. Szedłem na tę debatę razem z Andrzejem Wielowieyskim. Mieliśmy występować w roli sceptyków wobec tej koncepcji. A po drugiej stronie na 90 proc. mieli wystąpić: któryś z Kaczyńskich z Michnikiem. Przed tą audycją poszedłem do Geremka i mówię: „słuchaj, Bronku, powiedz mi, co się dzieje, bo nie chcę wyjść na durnia”. Na co on odpowiedział, że nie ma pojęcia, co ten Michnik napisał. No, ale Michnik zgłaszał Geremka jako kandydata na premiera.

No właśnie.

Zatem nie potrafię uwierzyć, że Michnik cokolwiek robił bez jego wiedzy. To musiało być uzgodnione w wąskiej grupie kierowniczej. Takie uzgodnienia mieściły się w standardach postępowania opozycji. Dużo decyzji zapadało w gremiach nieformalnych.

Kto zaproponował panu uczestnictwo w stoliku ekonomicznym?

Wszystkie decyzje personalne podejmował Geremek, prawdopodobnie w porozumieniu z Mazowieckim, no i z Lechem Wałęsą. Wie pani, ławka kadrowa była krótka. Do rozmów przy Okrągłym Stole byliśmy średnio przygotowani. Pamiętam, jak Geremek zadzwonił do mnie mniej więcej na tydzień przed początkiem obrad Okrągłego Stołu i spytał: „Masz w sprawach gospodarczych wszystko napisane?”. Nie uzgadnialiśmy, że mam cokolwiek napisać, no ale usiadłem i coś tam naskrobałem. Nasi liberałowie nie byli zachwyceni.

Wasi liberałowie, czyli kto? Bo Leszka Balcerowicza przy Okrągłym Stole nie było.

No nie było. Ale nie dlatego, żeśmy go nie zapraszali. Sam do niego dzwoniłem i go zapraszałem. Tylko on powiedział, że wyjeżdża do Anglii. Do dzisiaj uważam, że on po prostu nie chciał uczestniczyć w rozmowach w drużynie związku zawodowego i bez pewności, co będzie w finale tej imprezy. Po wyborach, kiedy doszło do rozdania politycznego, to wszedł do rządu i odegrał bardzo poważną rolę.

A pan nie bał się tego nieznanego finału?

Od początku byłem przekonany, że Okrągły Stół trzeba przyjąć do wiadomości. Władza po raz pierwszy publicznie pokazała, że jest inny układ sił politycznych niż tylko ten, związany z kierowniczą rolą PZPR. Nasza strona miała szansę pokazać się jako zorganizowany podmiot polityczny. A że pokazaliśmy się nie najgorzej, to z naszego punktu widzenia już był sukces. Opowiadanie o tym, że uzyskaliśmy połowiczną demokrację, to zawracanie głowy.

Połowiczną?

Słyszę te analizy, z których wynika, że Wojciech Jaruzelski jako prezydent dostał za szerokie uprawnienia i nie można się było na to zgodzić. No dobrze, ale kto rozsądny uważał, że Jaruzelski będzie mógł z tych uprawnień korzystać?

W jakich nastrojach przystąpiliście do tego Okrągłego Stołu?

Mam wrażenie, że z umiarkowanym optymizmem. Ale zna pani pewnie powiedzenie o Geremku, że gdy szedł po schodach, to nie było wiadomo, czy wchodzi, czy schodzi. Pracowałem z Geremkiem w komisji programowej podczas zjazdu Solidarności. Spędzaliśmy ze sobą każdy dzień w ciągu dwóch–trzech tygodni. Mieszkaliśmy w jednym pokoju w hotelu. Wieczorem szliśmy na wódkę do pobliskiej knajpy. Ale następnego dnia rano nigdy nie wiedziałem, jakie stanowisko zajmie Geremek w konkretnych sprawach. Więc miałem wrażenie, że panował umiarkowany optymizm, a w każdym razie przekonanie, że z potencjalnych alternatyw, które można sobie wyobrazić, ta jest najlepsza. Ale przesłanki takich oczekiwań nie były jednoznaczne.

Nie należał pan do kręgu wtajemniczonych, którzy uczestniczyli w rozmowach w Magdalence.

Nie. Tylko raz miałem okazję zasiadać w gronie magdalenkowym, choć akurat te rozmowy odbyły się w Sejmie. Zastępowałem naszego przewodniczącego stolika ekonomicznego prof. Witolda Trzeciakowskiego. Stąd moja wiedza o tym, że część naszej ekipy „biesiadowała”. Były też toasty i atmosfera fraternizacji. Jednocześnie negocjacje toczyły się na poważnie. Dyskutowaliśmy wtedy, czy poprawki Senatu do ustaw Sejm ma odrzucać dwoma trzecimi głosów czy trzema piątymi, czy jakąkolwiek inną większością. Była to już końcówka obrad Okrągłego Stołu. Rozeszliśmy się bez porozumienia.

Czyli nie było tak, że „strzelimy” sobie po wódeczce i zgadzamy się na to, co chcą towarzysze z obozu władzy?

Zdecydowanie nie. Jednak więzi, które zostały tam z konieczności nawiązane, miały znaczenie dla późniejszych kontaktów i zacierały ogląd tego wydarzenia z zewnątrz.

Wróćmy do tych liberałów przy stoliku ekonomicznym.

Skład naszej delegacji do rozmów przy tym stoliku był zrównoważony. Byli wśród nas twardzi liberałowie, np. prof. Janusz Beksiak, sympatyczny człowiek, autor niewielkiej, ale bardzo ciekawej książki o komunizmie, która się ukazała w 1982 roku. A z nurtu „socjaldemokratycznego” był np. Witold Trzeciakowski. Po drugiej stronie podział też był bardzo wyrazisty. Władysław Baka, przewodniczący ich delegacji, był człowiekiem o skłonnościach socjaldemokratycznych. A z drugiej strony były takie oryginalne figury jak Mieczysław Wilczek, ojciec chrzestny czerwonego liberalizmu, i Ireneusz Sekuła.

Dlaczego to były oryginalne figury?

Przykładowo narzekali, że chcieli z nami całkowicie rozbić system, żeby nic nie zostało, a my wyjeżdżaliśmy z jakimiś socjalnymi postulatami. Notabene o te socjalne sprawy najbardziej zabiegał Lech Wałęsa i Komisja Krajowa Solidarności.

Czytaj więcej

Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii

O co się spieraliście przy stoliku ekonomicznym?

O mechanizm waloryzacji wynagrodzeń w związku z inflacją. To zresztą miało potem w Sejmie X kadencji dalszy ciąg, bo mimo że praktycznie wszystkim wypłacono wcześniej rekompensatę inflacyjną, to Solidarność domagała się powtórnej rekompensaty. I została ona zrealizowana. Pamiętam, jak w związku z tą ustawą, której domagała się Solidarność, pojechaliśmy z Karolem Modzelewskim i Jackiem Kuroniem na posiedzenie Komisji Krajowej do Gdańska. Było oczywiste, że ze względów politycznych Wałęsa absolutnie nie chce się zgodzić na to, żeby nie było tej drugiej waloryzacji. Myślenie było następujące: „niech szlag trafi gospodarkę, ale my tu musimy pokazać, że przepchnęliśmy swoje”.

Panu się to nie podobało?

Oczywiście, że nie, bo dusiliśmy się od pustych pieniędzy. Między innymi z tego powodu inflacja sięgnęła u nas sześciuset procent rocznie. Rzecz jasna wcześniej komuniści na nią też ciężko pracowali, przez kilka lat. Zatem podziały w naszym stoliku przebiegały nie według przynależności politycznej, tylko poglądów ekonomicznych. Wilczek to był człowiek Rakowskiego, który wygłaszając exposé, gdy został premierem, powiedział: „nie damy się zepchnąć z linii reform, ubezpieczać nas będzie nasze wojsko i służba bezpieczeństwa” (śmiech). Zatem pozycja Wilczka i Sekuły nie była taka całkiem marginalna. Nie mogliśmy ich lekceważyć. Ostry spór dotyczył prywatyzacji.

Co z tą prywatyzacją?

Byli przy tym stoliku zwolennicy gwałtownej prywatyzacji, która potem została po części zrealizowana w projekcie powszechnego uwłaszczenia Janusza Lewandowskiego. My z Trzeciakowskim chcieliśmy zapisu, że prywatyzacja jest procesem ewolucyjnym i będzie rozłożona na kilka lat. Taki zapis, w dość mętnej postaci, został ostatecznie przyjęty. Toczyliśmy też spór wokół tego, co później zostało nazwane uwłaszczeniem nomenklatury. Druga strona mocno to forsowała.

Co konkretnie?

Chodziło o to, żeby dyrektorzy zakładów pracy, kadra menedżerska, przejmowali przedsiębiorstwa, bo wiedzą, jak nimi zarządzać. Towarzysze z PZPR oczywiście nie mówili o uwłaszczeniu nomenklatury, tylko przekonywali nas, że to nic takiego. Po prostu przedsiębiorstwami będzie zarządzać wykwalifikowana kadra. Torpedowali nasze pomysły dotyczące samorządu pracowniczego, któremu my z kolei chcieliśmy przyznać możliwie szerokie uprawnienia. Pamiętam też, że przedmiotem sporu był nasz postulat ostrych cięć w wydatkach na wojsko, które wówczas liczyło chyba 400 tys. żołnierzy. Na utrzymanie takiej dużej armii szło dużo pieniędzy. Dzisiaj zarówno Donald Tusk, jak i Jarosław Kaczyński mogliby nas ocenić jako współpracowników Rosji, agentów sowieckich (śmiech). Tylko że wtedy wszyscy patrzyli na Rosję jak na czynnik, który będzie sprzyjał demokratyzacji w Polsce. Liczyliśmy, że ich decydenci nacisną na naszych towarzyszy, a ci zaakceptują porozumienie z nami. Była jeszcze jedna sprawa, która stała się przedmiotem gorącego sporu – Rakowski z Sekułą i Wilczkiem postanowili zlikwidować Stocznię Gdańską. Byliśmy wtedy na granicy zerwania rozmów. Nie wykluczam, że Rakowski właśnie na to liczył, ale się przeliczył.

Czyli pana zdaniem Rakowski grał na konfrontację, nie na porozumienie?

Był raczej zdania, że konfrontacji można uniknąć, ale i zrezygnować z porozumienia z Solidarnością. I długo na to grał. Ale w końcu postanowił się wycofać i dołączył do zwolenników porozumienia.

Jak wyglądała kampania do parlamentu w 1989 roku?

Nie byłem z niej zadowolony, bo ona nie była merytoryczna. Dokument programowy, który napisał Ernest Skalski, liczył chyba półtorej strony i były tam głównie ogólniki w stylu, że dobrze by było, żebyśmy byli młodzi, bogaci i zdrowi. Trudno się z tym nie zgodzić, ale trzeba odpowiedzieć na pytanie, jak to zrobić, a tam tego nie było. Mieliśmy w tamtej kampanii bardzo dużo spotkań z ludźmi, które odbywały się m.in. w kościołach. Natomiast redutą, która się broniła przed agitacją wyborczą, były jednostki wojskowe. Któregoś dnia chcieliśmy z moją koleżanką z listy pójść do jednostki wojskowej, ale nas nie wpuszczono. Złożyłem wtedy skargę do przewodniczącego komisji wyborczej i dostaliśmy zgodę na spotkanie wyborcze w wojsku. Żołnierze siedzieli rządkiem na sali, każdy z nich recytował tekst napisany na kartce, ale w wyborach w tym obwodzie uzyskaliśmy pełen sukces. Bo te wybory to był czysty plebiscyt.

Co powiedzieliście sobie dzień po wyborach, gdy okazało się, że PZPR została rozgromiona.

Niektórzy zastanawiali się, czy po takim laniu wyborczym PZPR nie zmobilizuje sił, żeby odwrócić bieg zdarzeń. Osobiście uważałem, że to jest niemożliwe, wobec oczywistych nastrojów prosolidarnościowych w społeczeństwie. Byli też tacy, którzy zastanawiali się, czy możliwe byłoby natychmiastowe pogonienie komuny, ale przeważyło myślenie, że trzeba poczekać, co z tego wyniknie.

A dlaczego wasza strona zgodziła się na wymianę listy krajowej, która prawie w całości przepadła w głosowaniu?

Nie wiadomo dlaczego. Nie byłem w tym najwęższym gronie decyzyjnym, którego trzonem byli: Wałęsa, Mazowiecki i Geremek. O tym, że akceptujemy nową listę krajową, dowiedziałem się z konferencji prasowej. Rozmawiałem z różnymi ludźmi, którzy byli wtedy w Sejmie, i okazało się, że właściwie wszyscy w ten sposób się dowiedzieliśmy. Później usłyszałem, że chodziło o uniknięcie publicznych sporów w naszym obozie. Żeby nie powstało wrażenie, że opozycja już zaczęła się dzielić. Decyzja została ogłoszona, a Geremek z Januszem Onyszkiewiczem powiedzieli, żeśmy to zaakceptowali, i zrobiliśmy to.

Czytaj więcej

PO nie ma pomysłu na CPK. „Ludzie zaczęli się wsłuchiwać w argumenty merytoryczne”

W Sejmie X kadencji został pan przewodniczącym Komisji Gospodarczej, Budżetu i Finansów.

I ta praca mnie całkowicie pochłonęła. Miałem bardzo skomplikowaną sytuację, bo z jednej strony był Leszek Balcerowicz, a uważałem, że on nie może przegrać – gdyby tak się stało, to my przegralibyśmy razem z nim. Z drugiej strony różne jego pomysły mi się nie podobały. Chociaż muszę przyznać, że w sprawie prywatyzacji Balcerowicz nie był zwolennikiem tej powszechnej prywatyzacji, którą potem przepchnął Lewandowski, moim zdaniem z katastrofalnym skutkiem dla prywatyzowanych w tym programie przedsiębiorstw. Większość tych zakładów upadła. Poza tym ten program ułatwił dalsze uwłaszczenie nomenklatury. 514 przedsiębiorstw średniej wielkości trafiło w ręce spekulantów i nomenklatury. Nie mogę zrozumieć, dlaczego Janusz Lewandowski tak do tego parł. Przytłaczająca część świadectw udziałowych została sprzedana za wartość jednego obiadu rodzinnego. I od początku było oczywiste, że tak się stanie.

Czy przy Okrągłym Stole strona opozycyjna mogła uzyskać coś więcej niż ugrała?

Moim zdaniem nie można było uzyskać nic więcej. Wojciech Jaruzelski, który patronował tamtym rozmowom, był na granicy swojej pozycji w PZPR. Wierzę, że scenariusz trochę mniej liberalny od tego, który przeforsował Leszek Balcerowicz, dałby też podobny lub lepszy rezultat. Natomiast, czy on był realny? Nie jestem tego pewien. Opowiem pani pewną anegdotkę – zaraz po wyborach jeździłem na spotkania poselskie z ludźmi i nie słyszałem pytań typu: „co wy robicie, dlaczego to wszystko popieracie!”. W początkowym okresie spotykałem się z pełnym poparciem dla planu Balcerowicza. Kilka lat później już słyszałem pytanie – „co wy robicie?”. Mieliśmy dosyć krótki okres, kiedy okno społecznej aprobaty dla zmian było otwarte.

A czy hasło o zdradzie w Magdalence, o zdradzie przy Okrągłym Stole jest uprawnione?

Nie, no skąd, to zwykłe zawracanie głowy. Można się natomiast zastanawiać, czy powinniśmy byli pójść drogą takiego dosyć bliskiego aliansu z PZPR. W jakimś stopniu zapobiegli temu Lech Wałęsa i bracia Kaczyńscy, którzy zdecydowali o przyspieszeniu politycznym. Ale potem…

Plus Minus: 35 lat po rozmowach Okrągłego Stołu tamte wydarzenia, które doprowadziły do zmiany ustroju w Polsce, są traktowane jak taka parszywa rocznica. Nikt jej nie chce obchodzić.

Ja bym chciał, ale nie mam siły, żeby coś zorganizować. Z drugiej strony nie chciałbym przy takiej okazji atmosfery totalnego święta, tylko refleksji. Rzecz w tym, że ci, którzy siedzieli przy Okrągłym Stole, boją się tej refleksji.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi