Wincenty Elsner: Donald Tusk z PO skręca w lewo, bo ma tu miejsce. Lewica jest słaba

Lewica jest dziś bardzo słaba. Dlatego Donald Tusk razem z PO skręca w lewo. Wie, że tutaj jest miejsce, które można zagospodarować. Społeczeństwo się zmieniło, już nie drży, gdy słyszy o małżeństwach homoseksualnych czy aborcji na życzenie do 12. tygodnia ciąży - mówi Wincenty Elsner, były poseł Ruchu Palikota i SLD.

Publikacja: 06.09.2024 10:00

– W momencie gdy sam Janusz Palikot dość pogardliwie powiedział o własnych posłach, że to była zbier

– W momencie gdy sam Janusz Palikot dość pogardliwie powiedział o własnych posłach, że to była zbieranina, to nie było czego bronić – mówi dziś Wincenty Elsner. Na zdjęciu: polityk obok swojego plakatu wyborczego w czasie kampanii Ruchu Palikota, Wrocław 2011 r.

Foto: SŁAWOMIR BERNAŚ/EAST NEWS

Plus Minus: Ruch Janusza Palikota, w którym rozpoczął pan swoją przygodę z polityką, szedł do wyborów z hasłem walki z Kościołem, a przede wszystkim zdejmowania krzyży. Dlaczego mu się to nie udało?

Bo nie jest łatwo wejść na drabinę i przed kamerami zdjąć krzyż w Sejmie. To jest dosyć drastyczne działanie. A poza tym mówiło się, że straż marszałkowska dostała zadanie, by dzień i noc pilnować krzyża na sali sejmowej.

Rafał Trzaskowski w tym roku zarządził zdjęcie krzyży w stołecznych urzędach, Barbara Nowacka podjęła próbę wyprowadzenia religii ze szkół.

To prawda, jednak w 2011 roku w klubie Palikota były różne zdania co do takiego działania. Natomiast sprawdziło się przeczucie Janusza Palikota, że Polacy coraz bardziej sceptycznie będą patrzyli na wpływy Kościoła w państwie. Na to, że Kościół usiłuje rządzić się w sprawach legislacji, że nie płaci podatków, choć jest właścicielem wielu hektarów gruntów, że afery pedofilskie są niewłaściwie wyjaśniane i osądzane. Zwracaliśmy uwagę na sprawę pedofilii wśród księży, na niejasne zachowanie papieża Jana Pawła II wobec hierarchów oskarżanych o pedofilię. Byliśmy wtedy oceniani jako heretycy. A dziś wszyscy mówią to samo i nikt się nie oburza. Gdybyśmy dzisiaj byli w Sejmie, to nasze postulaty dotyczące redukcji wpływu Kościoła na państwo i życie obywateli byłyby czymś normalnym. Palikot pod koniec naszej obecności w Sejmie powiedział, że nasza partia powstała o dziesięć lat za wcześnie, i miał rację.

Czytaj więcej

Rafał Chwedoruk: Polityczny hydraulik na wagę złota

Janusz Palikot zniszczył swój własnych ruch

Ale też można sobie zadawać pytanie, czy ta partia w ogóle była na scenie politycznej potrzebna? Wyborcy kojarzą was głównie z rozmaitymi happeningami, paleniem marihuany, piciem alkoholu w miejscu publicznym i pomysłami typu, żeby obniżyć dopuszczalny wiek współżycia seksualnego z nastolatkami. Krótko mówiąc, cały dorobek Janusza Palikota sprowadzał się do szokowania.

Szokować to on rzeczywiście potrafił. Pamiętam, jak w 2014 roku powiedział, że posłowie jego klubu do niczego nie są mu potrzebni. To zresztą było jedną z przyczyn rozpadu tej partii w 2014 roku. Bo ci posłowie przed wejściem do Sejmu byli tak jak ja aktywnymi przedsiębiorcami i później powrócili do działalności na własny rachunek. Zaangażowali się w politykę, ponieważ chcieli realizować te projekty, które wychodziły z komisji Przyjazne Państwo założonej przez Palikota w poprzedniej kadencji. Sądzili, że będą rzecznikami działań na rzecz przedsiębiorców. Ale w Sejmie największy wpływ na nasz klub miała grupa, za pośrednictwem której do mediów trafiały głównie rzeczy szokujące i sprawy światopoglądowe. Podczas wewnętrznych spotkań bardzo często mówiliśmy, że nie możemy być postrzegani jako partia gejów i lesbijek i jeszcze walcząca z Kościołem. Tymczasem długo tak było. A po zawarciu porozumienia z SLD to już w ogóle byliśmy postrzegani jako partia lewicująca.

Co w tym złego?

Tylko tyle, że w dzisiejszym świecie, w dzisiejszej Polsce, nie ma wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, która dotychczas była bazą dla takiej partii. Naszym elektoratem powinni być drobni przedsiębiorcy zderzający się z aparatem podatkowym, z bankami. Powinniśmy byli adresować nasz program do frankowiczów. Sam zresztą zabiegałem wówczas o przewalutowanie kredytów we frankach. Uważam, że będąc partią przedsiębiorców i działających na rzecz przedsiębiorców, mieliśmy szansę na kontynuację Ruchu Palikota. Ale w momencie gdy sam Janusz Palikot dość pogardliwie powiedział o własnych posłach, że to była zbieranina, to nie było czego bronić. Sam pod koniec kadencji przeszedłem do SLD i zadanie, jakie tam dostałem, to właśnie przyciągnięcie do lewicy przedsiębiorców.

Trochę byliście taką zbieraniną.

W tym sensie, że przyszliśmy z bardzo różnych środowisk i z bardzo różnymi pomysłami. Tak samo wyglądały inne partie, które powstawały ad hoc – Nowoczesna, Kukiz’15, Polska 2050. I taki był Ruch Palikota. Jego zaletą było to, że miał świeże spojrzenie na politykę i gospodarkę. Natomiast jego wadą był fakt, że nie potrafił wyznaczyć kilku celów do realizacji, tylko każdy ciągnął w swoją stronę.

Usunąć Leszka Millera

Za to byliście najbardziej progresywnym klubem – mieliście w swoich szeregach posłankę transpłciową, wojującą feministkę, aktywistę gejowskiego. Postulaty światopoglądowe się narzucały.

I co z tego. Nic się nie udało z tych postulatów zrealizować. A dzisiaj Anna Maria Żukowska z Nowej Lewicy jest bardziej wojującą feministką niż nasza Wanda Nowicka. A jeżeli chodzi o Roberta Biedronia, to przyznam się, że ja jestem zawiedziony jego drogą polityczną. Był postrzegany jako poważny kandydat na prezydenta w 2015 roku, ale później, wbrew obietnicy, nie oddał mandatu europosła, tylko wyjechał do Parlamentu Europejskiego. A jeszcze później utworzył Nową Lewicę, prywatną partię Biedronia i Czarzastego, jak niektórzy mówią. Był jednym z nas, walczył o demokratyzację życia publicznego, a swoim imieniem i nazwiskiem firmuje partię, która jest zaprzeczeniem demokracji. W której rządzi dwóch wodzów. Dziwię się, że się na to zgodził. Ale gdy popatrzymy na tamtą Polskę, gdy byłem w Sejmie, i dzisiejszą, to są jednak dwie epoki. Jeśli chodzi o spojrzenie na Kościół i hierarchów, na prawa mniejszości seksualnych, prawa kobiet i aborcję. Przez te kilkanaście lat w społeczeństwie zmieniło się wiele. I jako Ruch Palikota mieliśmy swój udział w tych pozytywnych zmianach.

Jednym z waszych pomysłów na zaistnienie na scenie politycznej był brutalny atak na Leszka Millera. Pamiętam, jak Miller z mównicy sejmowej sprowokowany okrzykami waszych posłów powiedział o nich „ta naćpana hołota”.

Rzeczywiście, to nie PiS wymyśliło i stosowało mowę nienawiści. Zdarzały się takie incydenty również wcześniej. Osobiście uważałem politykę atakowania Millera za chybioną. Wymyślił ją któryś z doradców Janusza Palikota, który przekonywał, że SLD zejdzie ze sceny politycznej po następnych wyborach parlamentarnych i dlatego trzeba się skupić na kontestowaniu jego działań, na krytykowaniu, aby jak najbardziej osłabić partię Millera i zagospodarować jej wyborców. Ale żeby przejąć wyborców SLD, musieliśmy sami ostro skręcić w lewo i to części naszych posłów zupełnie się nie podobało.

A z tym, że trzeba „dobić” Millera, to się zgadzaliście?

Nie wszyscy. Linia ostrej konfrontacji z SLD była przez część posłów postrzegana krytycznie. Ale byliśmy związani wytycznymi partyjnymi. Czas pokazał, że to był ewidentny błąd, zwłaszcza w kontekście tego, co się stało w 2014 roku, kiedy Miller i Palikot podjęli próbę zbudowania wspólnej listy na wybory samorządowe. Zdecydowane weto postawili SLD-owscy baronowie i Miller musiał się wycofać z tego pomysłu. A było to pokłosie tych naszych negatywnych wypowiedzi pod adresem SLD. Dopiero w 2015 roku doszło do porozumienia obu partii.

Ale na wybory parlamentarne, a w wyborach prezydenckich Janusz Palikot sam wystartował, Leszek Miller wystawił Magdalenę Ogórek. W obu przypadkach były to nieszczęśliwe wybory. A przecież był taki pomysł, żeby Barbara Nowacka została wspólną kandydatką na prezydenta.

Nie byłem już wtedy w partii Janusza Palikota, ale z tego, co słyszałem od Andrzeja Rozenka, który pozostał w tej formacji, weto postawił sam Janusz Palikot. Podejrzewam, że pod wpływem doradców. W naszym gronie często mówiło się o różnego rodzaju hinduskich guru, z którymi się konsultował. I to oni wróżyli mu świetlaną przyszłość.

Rzeczywiście, krążyły pogłoski o egzotycznych doradcach Palikota.

I to nie były bajki. On faktycznie był pod wpływem jakichś mędrców ze wschodu. Zresztą wyjeżdżał dość często do Indii. To oni go przekonywali, że wszystkie jego kłopoty miną. Z punktu widzenia czystej arytmetyki i logiki to było bez sensu, bo poparcie dla niego stale spadało. Żaden lider nie powinien być twarzą porażki w wyborach prezydenckich. Ale Palikot się uparł.

Mówiono, że Palikot po prostu był niezdolny do tego, żeby odstąpić komuś pierwsze miejsce. Poza tym umawiał się na coś, a potem nie dotrzymywał słowa, co musiało utrudniać jakiekolwiek negocjacje.

Co do tej drugiej cechy, to pełna zgoda. Byłem w gronie, które opracowywało politykę medialną naszego lidera. Wszystkie wizyty Janusza Palikota w ważnych mediach, np. u Moniki Olejnik, były przedmiotem dokładnej analizy. Ustalaliśmy, co Janusz ma powiedzieć, a czego w żadnym razie nie mówić. Po czym siadaliśmy przed telewizorem i drżeliśmy, co Janusz u tej Moniki Olejnik powie, bo często było to coś zupełnie innego, niż ustaliliśmy po wielu godzinach dyskusji. Pod koniec swojej działalności publicznej miał zerową wiarygodność jako polityk, a teraz jeszcze stracił wiarygodność jako organizator przedsięwzięć biznesowych. Spopularyzował formę społecznego finansowania biznesów, a teraz wszyscy, którzy zainwestowali w jego przedsięwzięcia, prawdopodobnie potracili swoje pieniądze.

Czytaj więcej

Krzysztof Janik: Państwo musi czasem o siebie zadbać

Po atakach na Leszka Millera i tak chciano połączyć się z SLD

Końcowy akord działalności politycznej Janusza Palikota to decyzja o tym, żeby połączyć się z SLD i wystartować w wyborach parlamentarnych jako koalicja Zjednoczona Lewica.

Byłem temu przeciwny, bo znając SLD od środka, ale też partię Palikota i jego samego, czułem, że to się nie uda. Na zebraniu Rady Krajowej SLD, która miała „przyklepać” decyzję o koalicji, zgłosiłem wniosek, abyśmy zerwali umowę z Januszem Palikotem i poszli do wyborów samodzielnie. Poparła mnie jedna czwarta Rady Krajowej. A najgorętszymi zwolennikami wspólnego startu SLD i Twojego Ruchu, chyba bardziej entuzjastycznie nastawionymi niż sam Leszek Miller, byli Włodzimierz Czarzasty i Krzysztof Gawkowski.

Dlaczego pan uważał, że się nie uda?

Z powodu olbrzymich antagonizmów panujących między wyborcami obu partii i działaczami, których zresztą osobiście doświadczałem. Elektorat Palikota chciał być postrzegany jako nowoczesny, a SLD uważał za partię starego typu, która powinna zniknąć ze sceny. W efekcie część wyborców Palikota nie zagłosowała na Zjednoczoną Lewicę dlatego, że był tam Leszek Miller. A druga część wyborców, tych sympatyzujących z SLD, nie zagłosowała na tę koalicję dlatego, że na listach był Janusz Palikot, którego nie znosili.

A Leszek Miller upierał się przy tej koalicji dlatego, że nie widział innego sensownego rozwiązania dla SLD?

Obawiał się, że jeżeli nie będzie porozumienia z Palikotem, to Twój Ruch wystawi własne listy do parlamentu i obie formacje nie przekroczą progu wyborczego. Ostatecznie i tak do tego doszło, bo jako koalicja nie osiągnęliśmy 8 proc. poparcia. A pod próg zepchnęło nas wystąpienie Adriana Zandberga z partii Razem w debacie liderów partyjnych. Ale tego nikt nie mógł przewidzieć.

Włodzimierz Czarzasty bezpardonowo przejął Nową Lewicę. Potem dołączył Rober Biedroń

Jakie były nastroje w waszej koalicji po przegranych wyborach?

Wiadomo, że niewesołe. Ale Leszek Miller od razu powiedział, iż ustąpi z funkcji przewodniczącego SLD. Zostawił sobie jeszcze chyba trzy miesiące kierowania partią, tak że zmiana lidera dokonała się na przełomie 2015 i 2016 roku. W wyborach na przewodniczącego SLD wystartowało trzech kandydatów: Włodzimierz Czarzasty, Jurek Wenderlich i Krzysztof Gawkowski. Wszyscy trzej jeździli po województwach i przekonywali działaczy terenowych do siebie. O takiej demokracji w Nowej Lewicy można tylko pomarzyć. Wybory były powszechne i zwyciężył Czarzasty, który kilka lat później zbudował wspólną listę środowisk lewicowych i w 2019 roku wprowadził nas do Sejmu. Ale później doprowadził do zjednoczenia SLD i Wiosny na zasadach nieakceptowanych przez stary SLD, czyli obie partie miały taką samą reprezentację na kongresie zjednoczeniowym, choć Wiosna była wielokrotnie mniejsza niż Sojusz.

Może na innych zasadach w ogóle nie doszłoby do tego zjednoczenia, bo np. Wiosna nie chciałaby być listkiem figowym dla starego Sojuszu?

Nie. Chodziło przede wszystkim o to, że przy równym udziale obu partii na kongresie Biedroń i Czarzasty mieli pewność, iż zostaną wybrani na współprzewodniczących, bo wystarczyło im obu poparcie przewartościowanej Wiosny i kilku zwolenników Czarzastego, by osiągnąć cel. To wtedy Leszek Miller po raz pierwszy powiedział, że Nowa Lewica jest partią sprywatyzowaną przez Biedronia i Czarzastego. Ja wtedy też się sprzeciwiałem połączeniu obu partii na takich zasadach i w rezultacie zacząłem oglądać politykę wyłącznie w telewizji.

Jak to?

Zostałem zawieszony, gdy na zarządzie krajowym SLD sprzeciwiłem się planom Czarzastego. Zresztą niejedynym, bo gdy Czarzasty przegrał pierwsze głosowanie na zarządzie w sprawie połączenia z Wiosną, to zaczął zawieszać tych, którzy nie chcieli zjednoczenia na takich zasadach. Mnie i Sebastiana Wierzbickiego zapytał np., czy w drugim głosowaniu zagłosujemy tak samo jak w pierwszym, przeciwko zjednoczeniu, czy ma nas zawiesić. Powiedziałem, że zagłosujemy tak samo. I w tym momencie Marek Dyduch złożył wniosek o moje zawieszenie, który został przegłosowany.

Dlaczego tak doświadczeni politycy dali się wziąć za twarz przewodniczącemu? Dlaczego opuściliście posiedzenia zarządu i w rezultacie politykę? Zostaliście wyrzuceni siłą?

Niemalże siłą. Włodzimierz Czarzasty zaangażował agencję ochroniarską, która pilnowała wejścia na posiedzenie zarządu i czuwała, aby żadna z zawieszonych osób nie mogła się dostać na obrady.

Mogliście sami zatrudnić silnych ludzi i postawić na konfrontację.

Nie przyszło nam to do głowy. Od początku lat 90. nie było takiej sytuacji w SLD, żeby władzę przejmować siłą. Nikt z nas nie przypuszczał, że w ten sposób można uprawiać politykę, stawiać ochroniarzy przed drzwiami, a drzwi do sali obrad zamykać na klucz. Gdy mnie wyrzucili z posiedzenia zarządu i drzwi się za mną zamknęły, to słyszałem chrzęst przekręcanego klucza. Nawet gdybym zmienił zdanie w sprawie głosowania nad połączeniem partii, to nie mógłbym wrócić na zarząd. Wielu ludzi zostało w ten sposób potraktowanych. A skutki tego są widoczne gołym okiem, bo Lewica jest dziś bardzo słaba. Dlatego Donald Tusk razem ze swoją partią, Platformą Obywatelską, skręca w lewo. Wie, że tutaj jest miejsce, które można zagospodarować. Tym bardziej że społeczeństwo się zmieniło, już nie drży, gdy usłyszy o małżeństwach homoseksualnych czy aborcji na życzenie do 12. tygodnia ciąży. To powinien być nasz elektorat, a jest zagarniany przez Tuska.

Na razie Tusk nic nie zrobił dla tego elektoratu, tylko mówi. Wierzy pan w to, że nie potrafiłby skłonić PSL, żeby nie przyszło na głosowanie lub wstrzymało się od głosu w sprawie depenalizacji aborcji?

Pamiętam ogromną porażkę Donalda Tuska w sprawie związków partnerskich gdzieś w 2012, może 2013 roku. Sejm wtedy głosował nad taką bardzo umiarkowaną ustawą, jeżeli chodzi o proponowane rozwiązania. Przed głosowaniem Donald Tusk zaapelował do własnych posłów, żeby zagłosowali za nowymi przepisami. I mimo tego apelu ustawa została odrzucona. Myślę, że my sobie nie do końca zdajemy sprawę z tego, co się dzieje, gdy ci posłowie, zwłaszcza z małych miast i wsi, wrócą do swoich okręgów i spotkają się ze swoimi proboszczami, którzy na kazaniach mówią o tym, co się wyczynia w Sejmie. To musi być ogromna presja, skoro postanowili zlekceważyć apel własnego lidera i zagłosować przeciwko ustawie o związkach partnerskich.

Czytaj więcej

Łukasz Gibała: W Krakowie zastosowano wobec mnie gangsterski chwyt

Włodzimierzowi Czarzastemu nie poszłoby tak dobrze bez pomocy Grzegorza Schetyny

Co by nie mówić o Czarzastym i Biedroniu, ich sposobie zarządzania partią, to okazali się skuteczni. Partia wróciła do parlamentu, teraz – po raz pierwszy od 2005 roku – uczestniczy we władzy. I wszyscy, którzy konsumują owoce tej władzy, są pewnie zachwyceni.

Pewnie są zachwyceni, ale co z tego, skoro z wyborów na wybory poparcie dla Nowej Lewicy jest coraz niższe? Nikt nie odbierze zasług Włodzimierzowi Czarzastemu, że wprowadził na powrót Lewicę do Sejmu, a potem do rządu. Zresztą zrobił to przy walnej pomocy Grzegorza Schetyny z PO.

Dlaczego akurat jego?

Włodzimierz Czarzasty był mocno zapatrzony w Schetynę. Podobała mu się jego skuteczność i zarządzanie silną ręką. Po dogadaniu się w sprawie jednej listy na wybory europejskie w 2019 roku Czarzasty był przekonany, że w wyborach parlamentarnych też będzie wspólna lista całej opozycji. Ale PSL się wyłamało, a Schetyna nie chciał startować tylko z SLD. Czarzasty bardzo długo namawiał Schetynę na wspólny start.

Zamieściłem wtedy na Facebooku apel do Czarzastego, aby tak długo nie przesiadywał w przedpokoju u Schetyny, za co mi się potężnie oberwało od przewodniczącego. No ale to wysiadywanie nic nie dało i Czarzasty musiał się dogadać ze środowiskami lewicowymi na wspólną listę. Efekt był spektakularny, bo lista zebrała ok. 12,5 proc. głosów. Dlatego uważam, że Grzegorz Schetyna może sobie przypisać cząstkę tego sukcesu. Tyle że w kolejnych wyborach parlamentarnych, w 2023 roku, Lewica uzyskała dużo gorszy wynik – 8,6 proc. głosów – i o połowę mniej mandatów poselskich niż w 2019 roku. Na dodatek Donald Tusk, wytrawny gracz polityczny, stara się podkopać jej pozycję i odebrać jej wyborców.

A Włodzimierz Czarzasty nie jest wytrawnym graczem?

Jest. Ale Tusk jest od niego lepszy. A już na pewno nie będzie starał się pomagać Lewicy, żeby odzyskała dawne poparcie.

To co teraz będzie z Lewicą? Czy w nadchodzących wyborach prezydenckich powinna wystawić własnego kandydata, czy może powinna poprzeć Rafała Trzaskowskiego? Bo z badań wynika, że lewicowi wyborcy i tak chcą na niego głosować.

Partia, która chce istnieć w polityce, nie powinna rezygnować z wystawienia własnego kandydata na prezydenta, bo znika wyborcom z oczu w czasie kluczowej kampanii wyborczej. We Wrocławiu Lewica jest w zaniku, bo kolejny raz popierała Jacka Sutryka na prezydenta miasta, zamiast promować własnego kandydata. Zatem należałoby wystawić kandydata. Ale jeżeli tak, to kampania musi być prowadzona na poważnie. Ten kandydat/kandydatka musi zrobić wszystko, by przekonywać elektorat, że powinien/powinna być następcą Andrzeja Dudy w Pałacu Prezydenckim. Nie może to być osoba, której jedynym celem będzie budowanie własnej popularności. A na razie takiej kandydatki nie widzę. Kiedyś mówiło się o Magdalenie Biejat.

Ona jest z partii Razem, o której krążą plotki, że może opuścić klub Lewicy, zatem Włodzimierz Czarzasty raczej nie zechce wzmacniać tej formacji taką nominacją.

Nie wykluczam, że te pogłoski są prawdziwe. Wiem z przesłuchów, że w klubie Lewicy panuje nie najlepsza atmosfera. Natomiast w dzisiejszych czasach decyzje polityczne podejmowane są na podstawie sondaży. Z drugiej strony partia Razem w ostatnich latach się wzmocniła, a Nowa Lewica osłabła.

Plus Minus: Ruch Janusza Palikota, w którym rozpoczął pan swoją przygodę z polityką, szedł do wyborów z hasłem walki z Kościołem, a przede wszystkim zdejmowania krzyży. Dlaczego mu się to nie udało?

Bo nie jest łatwo wejść na drabinę i przed kamerami zdjąć krzyż w Sejmie. To jest dosyć drastyczne działanie. A poza tym mówiło się, że straż marszałkowska dostała zadanie, by dzień i noc pilnować krzyża na sali sejmowej.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Plus Minus
Przydałaby się czystka