Łukasz Gibała: W Krakowie zastosowano wobec mnie gangsterski chwyt

Polityka ogólnopolska stała się jeszcze bardziej brutalna, niż była. Przyznam, że ze zdumieniem obserwuję agresywne i bezpardonowe próby rozprawiania się z PiS, do których ucieka się Platforma. Na dodatek ta atmosfera odwetu przeniosła się na nastroje społeczne - mówi Łukasz Gibała, radny Krakowa, były poseł PO i Ruchu Palikota.

Publikacja: 05.07.2024 10:00

„Jednym z kandydatów na prezydenta Krakowa był Gibała, który zablokował kandydata PiS”. Wieczór wybo

„Jednym z kandydatów na prezydenta Krakowa był Gibała, który zablokował kandydata PiS”. Wieczór wyborczy w sztabie Łukasza Gibały po drugiej turze. 21 kwietnia 2024 roku

Foto: Artur Barbarowski/East News

Plus Minus: Podobno miał pan porzucić politykę po przegranych wyborach na prezydenta Krakowa?

Nigdy niczego takiego nie mówiłem. Zawsze deklarowałem, że niezależnie od wyników wyborów dalej będę działał na rzecz naszego miasta.

Mimo trudnej podobno kampanii?

Rzeczywiście była trudna. Platforma rzuciła bardzo duże siły, żeby wesprzeć swojego kandydata, Kraków był w zasadzie jedynym dużym miastem, gdzie kandydat Platformy mógł przegrać wybory. W związku z tym przyjeżdżał tutaj premier Donald Tusk, dwa razy przyjechał prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, pojawiali się licznie ogólnopolscy politycy i różne rzeczy obiecywali. Poza tym uruchomiono czarny PR wobec mnie. Naliczyliśmy 100 negatywnych postów pod moim adresem w ciągu ostatnich dwóch miesięcy przed wyborami. Ich źródłem był profil „Sok z Buraka”, którego twórcą jest współpracownik Trzaskowskiego. Jako zwykły obywatel nie miałem szans w starciu z machiną partyjną.

Pan nie jest zwykłym obywatelem, tylko zamożnym przedsiębiorcą, więc mógł pan uruchomić własną machinę wyborczą. Może nie tak wielką jak Platforma, ale jednak.

Rzeczywiście, dysponowaliśmy jakimiś zasobami finansowymi. Bez tego prowadzenie kampanii wyborczej nie byłoby możliwe. Jednocześnie trzymaliśmy się zasad, limitu wydatków na kampanię. Ale przede wszystkim moim atutem było to, że od jakiegoś czasu działam na rzecz Krakowa i zbudowałem kapitał społeczny. Wielu ludzi doceniało moje wysiłki i dlatego mnie popierało. W drugiej turze poparło mnie 49 proc. głosujących.

A ten czarny PR na czym polegał?

Było tego sporo. Przykładowo w sieci pojawił się filmik, dystrybuowany przez Platformę, na którym pewna pani opowiadała, jak to 30 lat temu jej ojciec był wspólnikiem mojego ojca i rzekomo ten jej ojciec został przez mojego ojca oszukany. Pani uczciwie przyznała, że żadnej sprawy w sądzie jej rodzina nie wygrała. Ale twierdziła, że istnieje krakowski układ i tylko z tego powodu oni sprawy przegrywali. Nagranie zostało wrzucone do sieci w piątek tuż przed pierwszą turą wyborów samorządowych o godz. 22. Nie miałem żadnych szans, żeby się do tego odnieść. Z tego co mówił mój ojciec, ten film zawierał kłamstwa, a jego bohaterka po prostu chce wyłudzić pieniądze. Ale nawet gdyby zarzuty były zasadne, to przecież nie odpowiadam za to, co się działo 30 lat temu w firmie mojego ojca. Dlatego uważam, że to był gangsterski chwyt wobec mnie. Nomen omen, autorem filmiku był człowiek, który spędził sześć lat w więzieniu właśnie za udział w zorganizowanej grupie przestępczej.

Nie pozwał pan autora w trybie wyborczym?

Przed pierwszą turą już nie miałem szans. Dlatego nagrałem własny film, w którym przedstawiłem moje racje. Ten filmik dotarł do dużej rzeszy wyborców. Myślę, że do większej, niż dotarłyby ewentualne przeprosiny zasądzone przez sąd. Natomiast z tego, co wiem, mój ojciec podejmie kroki prawne, bo tak naprawdę ten filmik szkalował przede wszystkim jego. Natomiast ja pozwałem Aleksandra Miszalskiego, który kłamał na mój temat, jakobym próbował zapisywać się do Nowoczesnej i do Polski 2050. Wygrałem i Miszalski musiał to sprostować.

To już pana trzecie przegrane wybory na prezydenta miasta.

Za pierwszym razem, w 2014 roku, miałem 11 proc. poparcia. Nie wszedłem nawet do drugiej tury, bo wtedy walka rozegrała się między Jackiem Majchrowskim a kandydatem PiS. W 2018 również przegrałem z Majchrowskim i z kandydatką PiS, ale miałem już trochę większe poparcie, bo zdobyłem 17,5 proc. głosów. Teraz wszedłem do drugiej tury razem z kandydatem Platformy.

Będzie pan próbował po raz czwarty zdobyć krakowski ratusz?

Nie wiem, pięć lat kadencji samorządowej to kawał czasu. Ale na pewno będę dalej działał na rzecz Krakowa. Mam mandat radnego i siedmioosobowy klub radnych w Radzie Miasta. Będę nadal zwalczał zbyt agresywną zabudowę, żeby chronić tereny zielone. Będę pilnował, żeby wszędzie były porządne chodniki, bo w wielu miejscach poza centrum Krakowa ich brakuje, a dzieciaki muszą jakoś dojść do szkoły. Mieszkańcy skarżą się na uciążliwości związane z turystami, i to też są sprawy, którymi się zajmuję i dalej będę to robić.

Czytaj więcej

Marek Balt: Lewica nie ma żadnego programu, lada moment się rozpadnie

Z Sopotu do Krakowa na wiceprezydenta. „Kuriozalna sytuacja”

Co taki radny opozycyjny może zdziałać?

Zdziwiłaby się pani jak dużo. Platforma w Radzie Miasta rzeczywiście nie potrzebuje żadnej koalicji ze mną, bo ma bezwzględną większość. Ale w poprzedniej kadencji na początku też było tak, że Jacek Majchrowski, ówczesny prezydent, miał bezwzględną większość, a potem mu się „posypała”. Być może w tym wypadku też to nastąpi. Niedawno było głosowanie nad absolutorium dla prezydenta Miszalskiego, za którym zagłosowały 22 osoby. Tymczasem z jego komitetu mandaty radnych zdobyły 24 osoby, więc dwoje radnych go nie poparło. Z krakowską lewicą już zdążył się pokłócić, więc nie wykluczam, że ta przewaga nad opozycją będzie topniała.

Z tą lewicą to była głośna sprawa, bo Miszalski powołał na stanowisko wiceprezydenta panią z Sopotu, którą przyniósł w teczce Maciej Gdula z Nowej Lewicy, bez uzgodnienia z władzami własnej partii.

Dokładnie tak. Miszalski obiecał lewicy, że będzie miała jednego wiceprezydenta, ale skorzystał z okazji, by powołać osobę związaną ze stowarzyszeniem Jacka Karnowskiego z KO, bo to właśnie ją zaproponował Gdula.

Czy to nie jest dziwne, że osoba z Sopotu zostaje wiceprezydentem Krakowa?

Jest. W Krakowie mieszka milion osób, więc nie wierzę, żeby nie było kogoś równie kompetentnego, a jednocześnie dużo lepiej znającego problemy lokalne. Zatem ja w ogóle nie rozumiem tej idei. Moim zdaniem jest to kuriozalna sytuacja. Chętnie porozmawiam z panią wiceprezydent, jak sobie radzi z dojazdami do pracy (śmiech). Ale na razie nie miałem ku temu okazji, bo były tylko dwie sesje, od kiedy objęła urząd, ale pojawiła się tylko na jednej.

Przez dwie kadencje był pan posłem. Czym się różni praca polityka szczebla centralnego od lokalnego?

Sprawczością. Jako poseł byłem jednym z 460 i tak naprawdę bardzo trudno było mi cokolwiek przeforsować. A jeden polityk samorządowy, nawet jeśli jest w opozycji, to mobilizując mieszkańców, mobilizując media, może wywierać presję na władzach miasta i często może dopiąć swego. Wywieraliśmy presję na Majchrowskiego i będziemy to robić wobec Miszalskiego. W Sejmie to było nieosiągalne. Cokolwiek by opozycja zgłosiła, to rządzący zawsze to odrzucali. Tak było zarówno za rządów Platformy, jak i za rządów PiS. To jest element świętej wojny, która na poziomie lokalnym nie występuje.

A panu co się udało przez te dwie kadencje, kiedy pan zasiadał w Radzie Krakowa?

Na przykład Słona Woda – to jest taki rozległy, ponad 30-hektarowy teren w Krakowie, w Borku Fałęckim, po dawnych Zakładach Sodowych. Jacek Majchrowski przez lata forsował utworzenie tam pola golfowego, z którego korzystałaby garstka ludzi. Udało nam się, wspólnie z aktywistami i mieszkańcami, doprowadzić do tego, że będzie tam ogólnodostępny park.

A gdy był pan posłem, to nic się panu nie udało przeforsować?

Nie powiem, przeforsowałem projekt ułatwień dla osób zakładających firmę. No, ale jeden projekt na 24 to była bardzo mała skuteczność. Przyznam, że bardzo mnie to frustrowało. Dlatego lepiej czuję się w polityce lokalnej.

W 2016 roku próbował pan odwołać Jacka Majchrowskiego ze stanowiska prezydenta Krakowa, ale to się nie udało.

To prawda. Do referendum nie doszło, bo nie zebraliśmy wystarczającej liczby ważnych podpisów. Nasza inicjatywa nie była czczą nawalanką, miała merytoryczne podłoże. Zarzucaliśmy Majchrowskiemu, że jest pionkiem w rękach deweloperów, bo wydaje zbyt dużo pozwoleń na budowę i nie dba o zieleń. Tak samo z pozycji merytorycznych krytykowałem Aleksandra Miszalskiego. Zarzucałem mu, że w Sejmie zajmował się turystyką, a sam miał firmy z branży turystycznej. Dla mnie to jest przykład konfliktu interesów. Zawsze nagłaśniałem patologie władzy i uważam, że to jest jak najbardziej fair. Natomiast w momencie, kiedy się kogoś atakuje historiami typu „dziadek z Wehrmachtu” – mam na myśli Jacka Kurskiego, który w ten sposób atakował Tuska – to wtedy polityka staje się już bardzo nieczystą grą.

Wychwala pan politykę lokalną, ale ta centralna jednak pana ciągnęła, skoro w 2015 roku startował pan do Senatu i wystawił dodatkowo dwóch kandydatów niezależnych do tej izby.

Tak. To był nasz – mój i moich współpracowników – ostatni akord w wielkiej polityce. Potem już się skupiliśmy na działalności samorządowej. Ja wtedy startowałem z jednego z krakowskich okręgów do Senatu, a oprócz tego wystawiliśmy jeszcze dwóch innych kandydatów w kolejnych dwóch okręgach – krakowskim i podkrakowskim. Zdobyłem około 28 proc. poparcia. To nie był zły wynik jak na komitet niezależny. Kandydatka PiS miała 32 proc. głosów, a Bogdan Klich, który wygrał te wybory – około 38 proc. Ale, jak mówię, to była ostatnia próba.

Dlaczego się panu wtedy nie udało dostać do Senatu?

Bo byłem tym trzecim. Głosowanie na PiS albo na PO jest mocno zakorzenione w mentalności naszego społeczeństwa. Bardzo trudno jest komukolwiek złamać ten duopol. Pokazuje to los Pawła Kukiza i Szymona Hołowni. Żaden z nich nie zdołał wyrąbać sobie trwałego miejsca na scenie politycznej.

Jeśli miałby pan zatem obstawiać, czy Szymon Hołownia wygra wybory prezydenckie, to raczej nie postawiłby pan zbyt wiele na jego sukces?

Nie. Powiem więcej, uważam, że dla niego taki start jest ryzykowny, bo może obnażyć jego rzeczywiste poparcie, co złamie jego karierę polityczną. Ale decyzja oczywiście należy do niego.

Patrzy pan teraz z oddali na scenę polityczną. Czym ona się różni od tej, którą pan opuścił wiele lat temu?

Moim zdaniem niewiele się zmieniło. Ciągle w polskiej polityce dominują ci sami politycy, czyli Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. A wokół nich są ci sami zaufani, jak chociażby Ryszard Terlecki przy Kaczyńskim, a Radosław Sikorski przy Tusku. Jeśli coś się zmieniło, to atmosfera. Polityka ogólnopolska stała się jeszcze bardziej brutalna, niż była. Przyznam, że ze zdumieniem obserwuję agresywne i bezpardonowe próby rozprawiania się z PiS, do których ucieka się Platforma. W 2007 roku, gdy Platforma po raz pierwszy wygrała wybory, dużo łagodniej obchodziła się ze swoimi poprzednikami. Na dodatek ta atmosfera odwetu przeniosła się na nastroje społeczne. Wielu ludzi uważa, że PiS jest wielkim złem i trzeba głosować na Platformę, bo tylko Tusk może pokonać Kaczyńskiego. Zwolennicy Kaczyńskiego mówią zresztą to samo o Tusku.

Dlaczego tak się dzieje?

Jakoś ten duopol mentalnie wciągnął ludzi. Nie widzę dużych szans, żeby w najbliższym czasie udało się to zmienić. Widać, że taki system identyfikacji swoich i wrogów bardzo ludziom pasuje. Podobnie jest często z klubami piłkarskimi – prawie każdy z nich ma swoich fanatycznych kibiców, a przecież nie ma żadnej merytorycznej różnicy pomiędzy tymi drużynami. Ludzie chcą się utożsamiać z konkretnym klubem, bo lubią mieć jasno określoną grupę, do której przynależą, i jasno określonego wroga. W polityce jest tak samo – jest zakon PiS i zakon Platformy, które wzajemnie się zwalczają. Dlatego wolę politykę lokalną, bo w radzie miasta tego nie ma. Debata na forum lokalnym jest dużo bardziej merytoryczna i znacznie mniej jadowita. W Sejmie cały czas odbywa się „nawalanka”. Merytoryki często brakuje. Zresztą nie może jej być, bo wbrew pozorom różnice programowe między Platformą a PiS są niewielkie.

Tak pan uważa?

Oczywiście. Rozmawiam czasami z ludźmi i wiem, że trudno jest im powiedzieć, czym te dwie partie się różnią. Gdy im się zadaje pytanie, czy są w stanie wymienić trzy różnice w poglądach Kaczyńskiego i Tuska, ze zdziwieniem stwierdzają, że nie. I to mimo że fanatycznie wspierają jedną lub drugą partię. Posługują się ogólnikami – że jeden jest zdrajcą Polski, a drugi ruską onucą.

Czytaj więcej

Jan Król: Nie wiedzieliśmy, co czeka ludzi po zmianach

PO i PiS chcą biernych, miernych, ale wiernych. Tacy ludzie zbudują elektrowni atomowej, CPK ani szybkiej kolei

Pan kiedyś należał do Platformy. Był pan nawet liderem lokalnych struktur. Co spowodowało pana rozwód z tym ugrupowaniem?

Rzeczywiście, należałem do Platformy Obywatelskiej. Potem przeszedłem do Ruchu Palikota, a od dziesięciu lat jestem niezależny. I to nie jest przypadek. Odszedłem z Platformy, bo po prostu nie podobało mi się to, jak działają w Polsce partie polityczne. Jest tam mała przestrzeń na niezależność i na różnicę zdań. Proszę popatrzyć na Miszalskiego – mało kto go kojarzył, ale Tusk ogłosił go kandydatem Platformy na prezydenta Krakowa. Był takim teczkowym. Piął się powoli po drabince partyjnej, nigdy nie zgłaszał żadnych obiekcji do decyzji partyjnych, zawsze mówił to, co mówili inni działacze Platformy i zawsze głosował tak, jak Platforma chciała. Tego typu osoby są promowane w strukturach partyjnych, a mi się to bardzo nie podoba. Potem okazuje się że jak trzeba jakiś projekt rozwojowy w Polsce zrealizować – budowę elektrowni atomowej, Centralnego Portu Komunikacyjnego, szybką kolej – to ani PiS, ani Platforma sobie z tym nie radzą. Po prostu nie mają odpowiednio wykształconych kadr, bo w partiach ludzie są promowani według zasady: bierny, mierny, ale wierny. Ważna jest służalczość wobec lidera partii, a nie kompetencje.

A pan uważa, że przydałby się w Polsce CPK? Czy to był megalomański projekt PiS?

Mnie się ten projekt bardzo podobał, zwłaszcza że towarzyszyć temu miała budowa szybkich kolei, a to jest coś bardzo potrzebnego w Polsce. Polacy jak najbardziej powinni walczyć o takie lotnisko, bo z tego płyną określone ekonomiczne korzyści. W tej chwili te korzyści zostają w Niemczech – we Frankfurcie lub w innych portach lotniczych. Kto posiada hub, zgarnia zyski. Więc my po prostu musimy aspirować do takich rozwiązań, żeby się bogacić jako kraj. Przypomnę, że ciągle jesteśmy poniżej średniej unijnej, jeżeli chodzi o dochód na głowę. Dlatego powinniśmy stawiać sobie bardziej ambitne cele i nie pozwalać się marginalizować.

Wokół budowy CPK „kotłuje się” od zmiany władzy. Czy Tusk zechce realizować ten projekt?

Powie, że będzie realizowany, żeby zadowolić część wyborców, bo nawet w elektoracie Platformy są tacy, którzy chcą realizacji tej inwestycji. Ale nic z tego nie wyniknie. CPK nie powstanie.

Elektrowni atomowej też obecny rząd nie wybuduje?

Adlaczego miałoby mu się to udać? Przecież w latach 2007–2015 już niby budowali tę elektrownię, powołali Aleksandra Grada na pełnomocnika i nic się nie wydarzyło. Bo to też wymaga twardych kompetencji. Platforma po prostu nie ma nikogo, kto byłby w stanie ten projekt popchnąć do przodu.

Jeżeli nie będzie elektrowni atomowej, a wiadomo, że węglowe trzeba będzie stopniowo wygaszać, to z czym zostaniemy? Co nas czeka?

Boję się, że import prądu. Bo z samego sektora OZE, narażonego na ogromne fluktuacje, nie będziemy mieli dość energii. Na szczęście powstanie, co już wiemy, sieć łącząca kraje europejskie. Taki szkielet już istnieje. Ale byłoby lepiej, żebyśmy sami produkowali wystarczająco dużo energii, bo import na pewno będzie droższy niż własny prąd. Jestem krytyczny wobec tego, co się dzieje w Polsce, bo uważam, że nasz kraj traci możliwości rozwojowe. Przesypiamy szansę na skok cywilizacyjny. Te ważne megatrendy, jak chociażby rozwój elektromobilności, inwestycje w sztuczną inteligencję w Polsce się ślimaczą i jesteśmy zdecydowanie w tyle za innymi krajami. Nie byłoby nic złego w tym, żebyśmy produkowali nie tylko akumulatory do samochodów elektrycznych, ale i całe samochody. Tak żeby właśnie wartość dodana takiej produkcji zostawała w Polsce.

To pan jest za budową fabryki izery w Polsce?

Byłbym za. Ale od początku wiedziałem, że PiS sobie nie poradzi z tym projektem, bo też nie ma kadr. Osiem lat to wystarczająco dużo, żeby taką fabrykę postawić. Elon Musk uruchomił produkcję Tesli w znacznie krótszym czasie. A państwo ma przecież dużo większe zasoby niż nawet tak bogaty człowiek jak Musk. Ani PO, ani PiS nie mają kadr z odpowiednimi kompetencjami, żeby realizować takie inwestycje. Ludzie o twardych kompetencjach idą do biznesu, a nie do polityki, gdzie liczy się to, co powiedziałem, czyli „bmw”. Platforma i PiS od 20 lat wymieniają się władzą i ciągle nie radzą sobie z projektami rozwojowymi.

Janusz Palikot, z którym pan współpracował, człowiek wywodzący się z biznesu, nie najlepiej dał sobie radę w polityce.

Moim zdaniem Janusz miał ogromny talent biznesowy i polityczny. Ale miał jedną wadę – pod wpływem fleszy zachowywał się inaczej niż podczas rozmów bez kamer. Po wyjściu z polityki w biznesie też ostatnio nie wiodło mu się najlepiej.

A jest ktoś na scenie politycznej, kto budzi pana sympatię i zaufanie?

Tu nie chodzi o sympatię i zaufanie, tylko o to, czy jest ktoś taki, kto mógłby pokonać duopol PiS–PO, pokonać Tuska i Kaczyńskiego. Prawdę mówiąc, nie jestem optymistą. Na razie nie ma widoków na to, żeby ten duopol miał się skończyć. W ostatnich wyborach suma głosów oddanych na Platformę i na PiS stanowiła prawie 70 proc., wszystkich oddanych głosów, podobnie jak w poprzednich wyborach parlamentarnych. Tak naprawdę nie ma więc co liczyć na jakąś zmianę w najbliższym czasie.

A jednak w Krakowie kandydat PiS nie wszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich.

Odpowiem nieskromnie – bo jednym z kandydatów na prezydenta Krakowa był Gibała (śmiech), który zablokował kandydata PiS. Gdyby nie to, to pewnie w drugiej turze też byliby kandydaci PiS i Platformy. Dużo ludzi mi pomagało i dużo ludzi mnie popierało, ale i tak nie wystarczyło to do wygranej.

Plus Minus: Podobno miał pan porzucić politykę po przegranych wyborach na prezydenta Krakowa?

Nigdy niczego takiego nie mówiłem. Zawsze deklarowałem, że niezależnie od wyników wyborów dalej będę działał na rzecz naszego miasta.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Bałkan elektryk
Plus Minus
Ta gra nazywa się soccer
Plus Minus
Leksykon zamordysty
Plus Minus
Ateizm – intronizacja ludzkiej pychy
Materiał Promocyjny
Mazda CX-5 – wszystko, co dobre, ma swój koniec
Plus Minus
Zobacz: to się dzieje naprawdę
Materiał Promocyjny
Jak Lidl Polska wspiera polskich producentów i eksport ich produktów?