Bo byłem tym trzecim. Głosowanie na PiS albo na PO jest mocno zakorzenione w mentalności naszego społeczeństwa. Bardzo trudno jest komukolwiek złamać ten duopol. Pokazuje to los Pawła Kukiza i Szymona Hołowni. Żaden z nich nie zdołał wyrąbać sobie trwałego miejsca na scenie politycznej.
Jeśli miałby pan zatem obstawiać, czy Szymon Hołownia wygra wybory prezydenckie, to raczej nie postawiłby pan zbyt wiele na jego sukces?
Nie. Powiem więcej, uważam, że dla niego taki start jest ryzykowny, bo może obnażyć jego rzeczywiste poparcie, co złamie jego karierę polityczną. Ale decyzja oczywiście należy do niego.
Patrzy pan teraz z oddali na scenę polityczną. Czym ona się różni od tej, którą pan opuścił wiele lat temu?
Moim zdaniem niewiele się zmieniło. Ciągle w polskiej polityce dominują ci sami politycy, czyli Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. A wokół nich są ci sami zaufani, jak chociażby Ryszard Terlecki przy Kaczyńskim, a Radosław Sikorski przy Tusku. Jeśli coś się zmieniło, to atmosfera. Polityka ogólnopolska stała się jeszcze bardziej brutalna, niż była. Przyznam, że ze zdumieniem obserwuję agresywne i bezpardonowe próby rozprawiania się z PiS, do których ucieka się Platforma. W 2007 roku, gdy Platforma po raz pierwszy wygrała wybory, dużo łagodniej obchodziła się ze swoimi poprzednikami. Na dodatek ta atmosfera odwetu przeniosła się na nastroje społeczne. Wielu ludzi uważa, że PiS jest wielkim złem i trzeba głosować na Platformę, bo tylko Tusk może pokonać Kaczyńskiego. Zwolennicy Kaczyńskiego mówią zresztą to samo o Tusku.
Dlaczego tak się dzieje?
Jakoś ten duopol mentalnie wciągnął ludzi. Nie widzę dużych szans, żeby w najbliższym czasie udało się to zmienić. Widać, że taki system identyfikacji swoich i wrogów bardzo ludziom pasuje. Podobnie jest często z klubami piłkarskimi – prawie każdy z nich ma swoich fanatycznych kibiców, a przecież nie ma żadnej merytorycznej różnicy pomiędzy tymi drużynami. Ludzie chcą się utożsamiać z konkretnym klubem, bo lubią mieć jasno określoną grupę, do której przynależą, i jasno określonego wroga. W polityce jest tak samo – jest zakon PiS i zakon Platformy, które wzajemnie się zwalczają. Dlatego wolę politykę lokalną, bo w radzie miasta tego nie ma. Debata na forum lokalnym jest dużo bardziej merytoryczna i znacznie mniej jadowita. W Sejmie cały czas odbywa się „nawalanka”. Merytoryki często brakuje. Zresztą nie może jej być, bo wbrew pozorom różnice programowe między Platformą a PiS są niewielkie.
Tak pan uważa?
Oczywiście. Rozmawiam czasami z ludźmi i wiem, że trudno jest im powiedzieć, czym te dwie partie się różnią. Gdy im się zadaje pytanie, czy są w stanie wymienić trzy różnice w poglądach Kaczyńskiego i Tuska, ze zdziwieniem stwierdzają, że nie. I to mimo że fanatycznie wspierają jedną lub drugą partię. Posługują się ogólnikami – że jeden jest zdrajcą Polski, a drugi ruską onucą.
Jan Król: Nie wiedzieliśmy, co czeka ludzi po zmianach
Okazało się, że zarówno reformy gospodarcze, jak i reforma samorządowa nam się udały. Natomiast w obszarach zdrowia, edukacji, wymiaru sprawiedliwości nie mieliśmy gotowych koncepcji i w rezultacie do dzisiaj mamy zaniedbania w tych dziedzinach - mówi Jan Król, wicemarszałek Sejmu w latach 1997–2001.
PO i PiS chcą biernych, miernych, ale wiernych. Tacy ludzie zbudują elektrowni atomowej, CPK ani szybkiej kolei
Pan kiedyś należał do Platformy. Był pan nawet liderem lokalnych struktur. Co spowodowało pana rozwód z tym ugrupowaniem?
Rzeczywiście, należałem do Platformy Obywatelskiej. Potem przeszedłem do Ruchu Palikota, a od dziesięciu lat jestem niezależny. I to nie jest przypadek. Odszedłem z Platformy, bo po prostu nie podobało mi się to, jak działają w Polsce partie polityczne. Jest tam mała przestrzeń na niezależność i na różnicę zdań. Proszę popatrzyć na Miszalskiego – mało kto go kojarzył, ale Tusk ogłosił go kandydatem Platformy na prezydenta Krakowa. Był takim teczkowym. Piął się powoli po drabince partyjnej, nigdy nie zgłaszał żadnych obiekcji do decyzji partyjnych, zawsze mówił to, co mówili inni działacze Platformy i zawsze głosował tak, jak Platforma chciała. Tego typu osoby są promowane w strukturach partyjnych, a mi się to bardzo nie podoba. Potem okazuje się że jak trzeba jakiś projekt rozwojowy w Polsce zrealizować – budowę elektrowni atomowej, Centralnego Portu Komunikacyjnego, szybką kolej – to ani PiS, ani Platforma sobie z tym nie radzą. Po prostu nie mają odpowiednio wykształconych kadr, bo w partiach ludzie są promowani według zasady: bierny, mierny, ale wierny. Ważna jest służalczość wobec lidera partii, a nie kompetencje.
A pan uważa, że przydałby się w Polsce CPK? Czy to był megalomański projekt PiS?
Mnie się ten projekt bardzo podobał, zwłaszcza że towarzyszyć temu miała budowa szybkich kolei, a to jest coś bardzo potrzebnego w Polsce. Polacy jak najbardziej powinni walczyć o takie lotnisko, bo z tego płyną określone ekonomiczne korzyści. W tej chwili te korzyści zostają w Niemczech – we Frankfurcie lub w innych portach lotniczych. Kto posiada hub, zgarnia zyski. Więc my po prostu musimy aspirować do takich rozwiązań, żeby się bogacić jako kraj. Przypomnę, że ciągle jesteśmy poniżej średniej unijnej, jeżeli chodzi o dochód na głowę. Dlatego powinniśmy stawiać sobie bardziej ambitne cele i nie pozwalać się marginalizować.
Wokół budowy CPK „kotłuje się” od zmiany władzy. Czy Tusk zechce realizować ten projekt?
Powie, że będzie realizowany, żeby zadowolić część wyborców, bo nawet w elektoracie Platformy są tacy, którzy chcą realizacji tej inwestycji. Ale nic z tego nie wyniknie. CPK nie powstanie.
Elektrowni atomowej też obecny rząd nie wybuduje?
Adlaczego miałoby mu się to udać? Przecież w latach 2007–2015 już niby budowali tę elektrownię, powołali Aleksandra Grada na pełnomocnika i nic się nie wydarzyło. Bo to też wymaga twardych kompetencji. Platforma po prostu nie ma nikogo, kto byłby w stanie ten projekt popchnąć do przodu.
Jeżeli nie będzie elektrowni atomowej, a wiadomo, że węglowe trzeba będzie stopniowo wygaszać, to z czym zostaniemy? Co nas czeka?
Boję się, że import prądu. Bo z samego sektora OZE, narażonego na ogromne fluktuacje, nie będziemy mieli dość energii. Na szczęście powstanie, co już wiemy, sieć łącząca kraje europejskie. Taki szkielet już istnieje. Ale byłoby lepiej, żebyśmy sami produkowali wystarczająco dużo energii, bo import na pewno będzie droższy niż własny prąd. Jestem krytyczny wobec tego, co się dzieje w Polsce, bo uważam, że nasz kraj traci możliwości rozwojowe. Przesypiamy szansę na skok cywilizacyjny. Te ważne megatrendy, jak chociażby rozwój elektromobilności, inwestycje w sztuczną inteligencję w Polsce się ślimaczą i jesteśmy zdecydowanie w tyle za innymi krajami. Nie byłoby nic złego w tym, żebyśmy produkowali nie tylko akumulatory do samochodów elektrycznych, ale i całe samochody. Tak żeby właśnie wartość dodana takiej produkcji zostawała w Polsce.
To pan jest za budową fabryki izery w Polsce?
Byłbym za. Ale od początku wiedziałem, że PiS sobie nie poradzi z tym projektem, bo też nie ma kadr. Osiem lat to wystarczająco dużo, żeby taką fabrykę postawić. Elon Musk uruchomił produkcję Tesli w znacznie krótszym czasie. A państwo ma przecież dużo większe zasoby niż nawet tak bogaty człowiek jak Musk. Ani PO, ani PiS nie mają kadr z odpowiednimi kompetencjami, żeby realizować takie inwestycje. Ludzie o twardych kompetencjach idą do biznesu, a nie do polityki, gdzie liczy się to, co powiedziałem, czyli „bmw”. Platforma i PiS od 20 lat wymieniają się władzą i ciągle nie radzą sobie z projektami rozwojowymi.
Janusz Palikot, z którym pan współpracował, człowiek wywodzący się z biznesu, nie najlepiej dał sobie radę w polityce.
Moim zdaniem Janusz miał ogromny talent biznesowy i polityczny. Ale miał jedną wadę – pod wpływem fleszy zachowywał się inaczej niż podczas rozmów bez kamer. Po wyjściu z polityki w biznesie też ostatnio nie wiodło mu się najlepiej.
A jest ktoś na scenie politycznej, kto budzi pana sympatię i zaufanie?
Tu nie chodzi o sympatię i zaufanie, tylko o to, czy jest ktoś taki, kto mógłby pokonać duopol PiS–PO, pokonać Tuska i Kaczyńskiego. Prawdę mówiąc, nie jestem optymistą. Na razie nie ma widoków na to, żeby ten duopol miał się skończyć. W ostatnich wyborach suma głosów oddanych na Platformę i na PiS stanowiła prawie 70 proc., wszystkich oddanych głosów, podobnie jak w poprzednich wyborach parlamentarnych. Tak naprawdę nie ma więc co liczyć na jakąś zmianę w najbliższym czasie.
A jednak w Krakowie kandydat PiS nie wszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich.
Odpowiem nieskromnie – bo jednym z kandydatów na prezydenta Krakowa był Gibała (śmiech), który zablokował kandydata PiS. Gdyby nie to, to pewnie w drugiej turze też byliby kandydaci PiS i Platformy. Dużo ludzi mi pomagało i dużo ludzi mnie popierało, ale i tak nie wystarczyło to do wygranej.