Rafał Chwedoruk: Polityczny hydraulik na wagę złota

Wszystko w polskiej polityce jest czynione w imię tego, że żyje się tu i teraz. Gdyby społeczeństwo przestało konsumować, gdyby wszyscy przestali być rozliczani krótkoterminowo, ten system by się zawalił - mówi Rafał Chwedoruk, politolog, prof. Uniwersytetu Warszawskiego.

Publikacja: 23.08.2024 17:00

Czy dyskutujemy w Polsce o fundamentalnych wyzwaniach, przed jakimi stoi nasz kraj? O problemach dem

Czy dyskutujemy w Polsce o fundamentalnych wyzwaniach, przed jakimi stoi nasz kraj? O problemach demograficznych i konsekwencjach wojny w Ukrainie? O integracji europejskiej i stosunku do USA? Nie, wolimy oglądać defilady, myśląc, że polityka symboliczna zastąpi prawdziwą politykę. Na zdjęciu warszawska defilada z okazji Dnia Wojska Polskiego, 15 sierpnia 2024 r.

Foto: Wojtek RADWANSKI/AFP

Plus Minus: Badacze opinii często zadają ankietowanym pytanie, czy sprawy w Polsce idą w dobrym kierunku. Idą w dobrym kierunku?

Zależy, jaką optykę się przyjmuje. Nie mam cienia wątpliwości, że dla większości zwolenników koalicji rządzącej sprawy albo idą w dobrą stronę, albo przynajmniej przestały iść w złą, a dla zdecydowanej większości zwolenników PiS idą w złą stronę. Starania prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego będą więc polegały na tym, żeby owo przekonanie wyszło poza krąg tradycyjnych zwolenników jego partii. Z kolei rządzący zabiegają, by w ich elektoracie nie pojawił się istotny odsetek tych, którzy uważają, że sprawy idą w złą stronę.

Natomiast patrząc nieco szerzej, nie ulega dla mnie wątpliwości, że jesteśmy kompletnie oderwani od światowej rzeczywistości. Karmimy się stereotypami, operujemy prostymi schematami i na nic więcej nie zwracamy uwagi. Czy ktoś w Polsce zadaje sobie pytanie, jakie skutki przyniosłoby użycie broni nuklearnej w konflikcie rosyjsko-ukraińskim? A przecież nie jest to nierealne.

Perspektywa jest tak przerażająca, że chyba na wszelki wypadek wolimy się nad tym nie zastanawiać.

Pewnie, lepiej posiedzieć przy grillu, troszeczkę pokonsumować, zamiast rozważać efekty rosnących napięć na świecie. Albo skutki tego, że światowa gospodarka jest fikcją podtrzymywaną przez drukowanie pieniędzy, a dług Stanów Zjednoczonych lub Chin jest czymś absolutnie niewyobrażalnym. Nas to absolutnie nie zajmuje. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że amerykańska polityka wobec europejskiej gospodarki, konsekwencje przedłużania się wojny w Ukrainie lub perspektywa eskalacji konfliktów na Bliskim Wschodzie czy w Azji odbiją się i na nas. Beztrosko patrzymy sobie na jakieś drobne konteksty. Nawet problem demograficzny, który będzie pustoszył naszą gospodarkę i nasze życie społeczne, zdaje się przesadnie nie absorbować naszych myśli. Chcieliśmy być społeczeństwem konsumpcyjnym i nim zostaliśmy.

Może wymienione przez pana problemy przerastają wyobraźnią naszych polityków?

To nie jest kwestia wyobraźni. Neoliberalna rewolucja spowodowała, że polityka została dostosowana do reguł podobnych do tych, które obowiązują w biznesie. A w gospodarce przestano zajmować się planowaniem, analizowaniem szerszych procesów i tak dalej.

W skomercjalizowanym świecie manager jest rozliczany z krótkoterminowych wyników, a nie z tego, czy za dziesięć lat przedsiębiorstwo będzie przynosiło zyski, czy nie. Analogicznie jest z polityką – polityk, który nie osiągnie zakładanego w najbliższych wyborach wyniku, będzie przez żądnych zmiany rozliczony. Wszystko jest krótkoterminowe i czynione w imię tego, że żyje się tu i teraz. Gdyby społeczeństwo konsumpcyjne przestało konsumować, gdyby wszyscy przestali być rozliczani krótkoterminowo, ten system by się zawalił.

Mówi pan o krótkich terminach, a rozliczenia z PiS ciągną się już osiem miesięcy i końca nie widać. A i tak publiczność wydaje się być niezadowolona.

Pytanie brzmi, czy rozliczenia oznaczają symboliczne zerwanie z tym, co było do niedawna, czy chodzi raczej o podejmowanie czynności związanych z prawem karnym. A może o wymianę elit? Poszczególne segmenty elektoratu w zależności od tego, jak sobie definiują rozliczenia, są zadowolone albo nie. Powiedziałbym, że póki rządzący mają polityczną siłę, to mogą rozliczać. I tak się dzieje. Tyle że rozliczenia dotykają przede wszystkim polityków Suwerennej Polski, czyli ugrupowania co najwyżej z politycznej drugiej ligi. Jako formacja nic już ona w polskiej polityce nie może. Nie ma żadnych możliwości oddziaływania na procesy decyzyjne w państwie, nawet na poziomie samorządów. A rozliczenie, gdyby miało mieć strategiczny charakter, musiałoby dotyczyć najwyższych szczebli w państwie, na przykład byłego prezesa Rady Ministrów. Do tego jeszcze bardzo daleko. Na dodatek sytuacja międzynarodowa nie będzie sprzyjała daleko idącym rozliczeniom.

Czytaj więcej

Krzysztof Janik: Państwo musi czasem o siebie zadbać

Dlaczego?

Bo jeśli ktoś prowadził polityczne interesy z naszym najważniejszym sojusznikiem, podpisywał z nim różne kontrakty, to niekoniecznie będzie tak łatwo rozliczać go z grzechów rządzenia. Wystarczy spojrzeć na gromkie niegdyś zapowiedzi rozliczeń z politykami odpowiedzialnymi za udział Polski w wojnie w Iraku i Afganistanie. Jeśli ktoś został rozliczony, to raczej ci, którzy najgłośniej o tym mówili. Dziś są na kompletnym politycznym marginesie, delikatnie rzecz ujmując.

Jeżeli myśli pan o Józefie Piniorze, który najgłośniej domagał się rozliczenia za tę decyzję, to został skazany za przyjmowanie łapówek i poświadczenie nieprawdy w oświadczeniach majątkowych.

Prawda! Jaki przypadek...

Za to Amerykanie, którzy wciągnęli nas w tę wojnę, rzetelnie się z niej sami rozliczyli.

Jeśli czegoś warto się uczyć od Stanów Zjednoczonych jako państwa, to właśnie wewnętrznej debaty i umiejętności rozliczenia z własną historią, z kontrowersyjnymi działaniami. Nie ma takiego fragmentu amerykańskich dziejów i bieżącej polityki USA, który nie podlegałby dyskusji i ocenie. My natomiast kochamy tematy tabu. I lubujemy się w absurdalnych stwierdzeniach typu: „Stany Zjednoczone, co by się nie działo, konsekwentnie kontynuują swoją politykę zagraniczną”.

A to nieprawda?

Absolutnie nie. Stany Zjednoczone zmieniały swoją politykę wobec Rosji, Iranu, Europy i nawet wobec takiego niedużego kraju jak Polska. I to nie tylko wtedy, gdy zmieniała się administracja w Białym Domu, bo nawet w obrębie poszczególnych partii można zauważyć różnicę zdań, a przynajmniej różne rozłożenie akcentów. Szkoda, że my nie potrafimy tak otwarcie dyskutować o naszych różnicach i lubimy wprowadzać tematy tabu.

Co u nas jest tematem tabu? Ostatnio można odnieść wrażenie, że nie ma żadnych tabu, że wiemy więcej, niż powinniśmy.

Na przykład nie mówimy o tym, że w Polsce funkcjonuje partia amerykańska i partia europejska. Każda inaczej rozkłada akcenty w swojej polityce wobec USA i Europy, ale obie czynią to w sposób bardzo zawoalowany, co jest dość trudne do identyfikacji dla kogoś, kto nie zajmuje się zawodowo polityką. Partia europejska nie przeczy temu, że sojusz ze Stanami Zjednoczonymi jest absolutnie niezbędny, zaś partia amerykańska nie twierdzi, że należy wystąpić z Unii Europejskiej. Jednak jedni bardziej sympatyzują z naszym sojusznikiem zza Atlantyku, a drudzy z europejskimi partnerami. Tematem tabu są też konsekwencje wojny w Ukrainie.

Co pan ma na myśli?

Warto zwrócić uwagę, że rosyjski atak na Ukrainę przyniósł generalnie efekt odwrotny od tego, którego spodziewała się polska prawica. Oczekiwała ona, że Polska się wzmocni wobec głównych państw Europy Zachodniej, które zdały sobie sprawę, iż to one będą ekonomicznie i politycznie ofiarami tej wojny. Tymczasem kraje te przekształciły wojnę w instrument pogłębienia integracji europejskiej. Także w wymiarze militarnym. A co my na to?

Niewiele się mówi o tym, czy mamy uczestniczyć w tym pogłębianiu procesów integracji.

A to bardzo poważne wyzwanie, które może dzielić duże grupy społeczne w naszym kraju. Oznaczałoby to uszczuplenie roli państw narodowych w różnych aspektach, zwiększenie uprawnień instytucji ponadnarodowych, być może silniejszą militaryzację Europy, co mogłoby oznaczać oddalenie się od USA. Pojawia się pytanie, co w takiej sytuacji zrobić z Chinami? Czy my o tym dyskutujemy? Nie, wolimy oglądać defilady, myśląc, że polityka symboliczna zastąpi prawdziwą politykę. Albo zastanawiamy się nad komisją do spraw badania wpływów rosyjskich, która od początku była absolutnym prawnym i politycznym humbugiem. Taki jest obraz polskiej polityki.

Pomówmy o tym, na jakie rafy natrafi w nowym sezonie politycznym koalicja rządząca, a na jakie PiS?

Koalicja rządząca musi być dobrze wykwalifikowanym hydraulikiem, którego nie tak łatwo znaleźć na warszawskim rynku.

A co cieknie, że potrzebny jest hydraulik?

Nie chodzi tylko o przecieki, tylko o to, żeby woda, która leci z kranu, była ciepła i niezbyt droga. A w obu tych obszarach może być problem. Widać negatywne tendencje w gospodarce, które nie będą omijały grup społecznych sympatyzujących z obecnie rządzącymi. Woda, już nie tylko w przenośni, ale też dosłownie, będzie droższa, co uderzy po kieszeni wszystkich. A od tego tak naprawdę zależy przyszłość ekipy rządzącej.

Były już podwyżki cen energii i żywności, i jakoś ludzie to znieśli.

To jest dopiero początek. Jedziemy na oparach koniunktury gospodarczej, sztucznie rozkręconej po covidzie. A zaraz zaczniemy odczuwać skutki słabnięcia niemieckiej gospodarki. Dlatego rządzący będą mieli najwięcej do stracenia, a zarazem także najwięcej do zrobienia. Również i z tego powodu, że różne grupy społeczne, które ich poparły, mają często sprzeczne interesy. Są tacy, którzy chcieliby ograniczania budżetu i oszczędności motywowanych tradycyjną ochroną przed inflacją. Inni z kolei chcą inwestycji, bo wiedzą, że bez wzrostu gospodarczego pojawią się problemy. PiS miał pod tym względem łatwiej. Interesy jego zaplecza były trochę bardziej homogeniczne. I dlatego twierdzę, że polski hydraulik jest dziś na wagę złota dla koalicji rządzącej. Wszystkie rozliczenia czy ich braki, sytuacja na granicy z Białorusią itd. będą tematami drugoplanowymi wobec wzrostu cen.

Na to nałożą się kłopoty wewnątrz koalicji. Platforma ma za sobą traumatyczne doświadczenie podniesienia wieku emerytalnego, co było jedną z przyczyn utraty władzy. Tymczasem jedna pani minister w ostatnich tygodniach, testując cierpliwość Donalda Tuska, wraca do tego tematu.

Mówi pan o minister funduszy i polityki regionalnej Katarzynie Pełczyńskiej-Nałęcz (należy do partii Polska 2050 – red.), która wspomniała, że wiek emerytalny kobiet i mężczyzn powinien być zrównany?

Tak. I zastanawiam się, czy Donald Tusk rzeczywiście jest aż tak silnym premierem – jak go malują zarówno politycy KO, jak i najzagorzalsi przeciwnicy – skoro toleruje jej wypowiedzi na temat wieku emerytalnego czy ZUS-u.

A na jakie rafy może wpaść Prawo i Sprawiedliwość?

Rafy mu nie grożą, bo nie żegluje. Tkwi na mieliźnie w poczuciu beznadziei. Nie tonie, ale szarpią nim konflikty o to, kto będzie dowodził procesem holowania statku z tej mielizny. Porzucając przenośnię, chodzi o to, kto będzie efektywnie kontrolował proces nieuchronnej korekty programowej oraz zmiany pokoleniowej w PiS. Na tym partia jest dzisiaj skoncentrowana, a zresztą nie ma zbyt wielu możliwości politycznych manewrów. Prawo i Sprawiedliwość doszło do władzy w 2015 roku dzięki temu, że zmieniły się obiektywne okoliczności, czyli sytuacja w gospodarce i polityce międzynarodowej. Teraz jest tak samo. PiS znowu musi czekać, co rzeczywistość przyniesie, i się do tego elastycznie dostosowywać. Bez załamania gospodarki w Polsce, bez zwycięstwa Donalda Trumpa w USA trudno sobie wyobrazić, żeby PiS był w stanie ruszyć się z mielizny. Co nie znaczy, że to jego koniec. PiS jest zbyt dużą formacją, żeby powtórzyć los prawicowych partyjek z lat 90.

Czytaj więcej

Robert Krasowski: Polskę niszczy inteligencja

A jeżeli straci pieniądze na działalność? Słyszymy o takiej możliwości.

Pytanie, jakich pieniędzy zostanie pozbawiony. Odebranie większości subwencji może się wielu wyborcom kojarzyć z zakamuflowaną delegalizacją. A to, paradoksalnie, utwierdzałoby ich w popieraniu PiS. Mieliśmy przypadek delegalizacji partii konserwatywno-religijnych w Turcji i niewiele to zmieniało, bo ich wyborcy nie znikali. Tak naprawdę w interesie rządzących jest zranienie PiS, ale nie jego likwidacja.

Dlaczego?

Załamanie się poparcia dla PiS oznaczałoby kłopoty dla Platformy. Wielu jej wyborców głosuje na PO dlatego, że było przeciwko PiS, a nie dlatego, że zgadzali się z programem partii Tuska. Zatem zniknięcie PiS mogłyby przynieść nieoczekiwane skutki w postaci osłabienia PO. Także w obrębie koalicji rządzącej najmniejsze formacje mogłyby się przestraszyć precedensu. No bo skoro można odebrać pieniądze PiS z powodu braku umiaru w korzystaniu z zasobów państwowych w kampanii wyborczej, to dlaczego w analogicznej sytuacji mniejsze partie nie miałyby wpaść w przyszłości w podobne kłopoty?

Czy przyszłoroczne wybory prezydenckie będą prostym plebiscytem za albo przeciw koalicji rządzącej?

Myślę, że to nie będzie tak proste. Żeby wybory przeistoczyć w plebiscyt, trzeba mieć siłę i pewność, że to się opłaci. Gdyby partia Jarosława Kaczyńskiego za bardzo na to postawiła, ryzykowałaby, że dla części wyborców będzie to powtórka z wyborów parlamentarnych 2023 roku, zatem znowu by przegrała. Taki plebiscyt byłby prezentem dla Trzeciej Drogi, która będzie szukała jakiegoś pomysłu, żeby odróżnić się od głównych formacji.

Gdyby był wspólny kandydat koalicji rządzącej już w pierwszej turze wyborów prezydenckich, to Trzecia Droga nie musiałaby się odróżniać.

Nie wydaje mi się, żeby taki scenariusz był realny. Mogę sobie wyobrazić sytuację, w której start Rafała Trzaskowskiego w zasadzie nie pozostawi Lewicy zbyt dużego wyboru – albo wystawi do wyścigu prezydenckiego kobietę, albo za jakąś poważną polityczną cenę poprze kandydata PO, na którego olbrzymia część wyborców Lewicy i tak zagłosuje już w I turze. Natomiast dla Trzeciej Drogi taka sytuacja byłaby bardzo trudna. Bo jednak pozycjonowała się jako swoiste prawe skrzydło koalicji rządzącej, co zresztą nie przyniosło jej jak dotąd znaczących profitów politycznych. Tak czy inaczej Trzecia Droga jest odległa od obecnego prezydenta Warszawy.

A czy Konfederacja ucieszyłaby się z plebiscytu?

Oczywiście. Starcie dwóch starych, wysłużonych partii pozwoliłoby jej zająć pozycję formacji protestu. Konfederacja już jest w komfortowej sytuacji – każde zawirowanie, szczególnie w polityce zagranicznej, ale także w gospodarce – to dla partii Sławomira Mentzena i Krzysztofa Bosaka naturalny punkt odniesienia. A może na nią zagłosować zarówno młody człowiek o bardzo liberalnych poglądach na gospodarkę, jak i osoba o poglądach narodowo-konserwatywnych lub dystansująca się od polityki kolejnych rządów wobec Ukrainy. I to też nie ułatwia plebiscytu. Odsetek osób głosujących na Platformę lub PiS w Polsce wcale nie urósł po 2019 roku, gdy zresztą pobił rekord.

Cały czas te partie w sumie mają ok. 66 proc. poparcia?

I to też jest istotna okoliczność, która nie sprzyja plebiscytowi w pierwszej turze wyborów prezydenckich.

Czy możemy dzisiaj w ciemno powiedzieć, że kandydat Koalicji Obywatelskiej, kimkolwiek by był, wygra wybory prezydenckie?

Będzie on bez wątpienia faworytem. Gdyby do wyścigu stanął Donald Tusk, mógłby tym np. wzmocnić Szymona Hołownię, który by się wtedy przedstawiał jako ten trzeci, niezależny kandydat, z innego pokolenia niż Tusk i Kaczyński. Z kolei kandydatura Radosława Sikorskiego, która nie jest do końca nierealna, byłaby prezentem dla lewicy.

Z jakiego powodu?

Ze względu na konserwatyzm tego kandydata. Za to Rafał Trzaskowski to kandydat łatwo akceptowalny zwłaszcza dla młodszej generacji wyborców lewicowych. Więc w tym sensie dla lewicy ta kandydatura byłaby trudna. No i oczywiście rodzi się pytanie, jak PiS reagowałby na start Trzaskowskiego.

Czytaj więcej

Marcin Święcicki: Leszku, zgódź się

Pojawiły się ostatnio głosy, że kandydat Konfederacji mógłby osiągnąć nawet 20 proc. poparcia. Czy uważa pan, że to byłoby możliwe?

Tylko przy absolutnej bierności głównych podmiotów politycznych. Sądzę, że gdyby kandydat Konfederacji zaczął rosnąć w siłę, to któryś z głównych podmiotów poczułby się zagrożony i zacząłby go atakować. Cztery lata temu dwaj główni kandydaci – Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski – przed drugą turą wyborów zaczęli obchodzić się z Konfederacją jak z jajkiem. Można nawet powiedzieć, że była prowadzona wobec niej polityka umizgów. Wyborcy Konfederacji byli bardzo różni, z jednej strony libertariańscy, z drugiej strony niedobitki ultraprawicowych subkultur, więc zarówno Trzaskowski, jak i Duda mieli jakieś podstawy, żeby zabiegać o głosy części tych wyborców, a przynajmniej o ich życzliwą neutralność. Ale gdyby Konfederacja przekroczyła krytyczny próg poparcia, trudno mi sobie wyobrazić milczenie głównych formacji politycznych.

Zatem Konfederacja, gdyby zaczęła nadmiernie rosnąć, zostanie przycięta?

Nieuchronnie. Poza tym sama Konfederacja musi rozstrzygnąć, w którą stronę chce podążać. Kandydatura Sławomira Mentzena oznacza dalszy kurs w kierunku młodzieżowo-libertariańskim. Swoją drogą w takiej sytuacji odsunięcie Janusza Korwin-Mikkego nie do końca chyba było uzasadnione. Natomiast Krzysztof Bosak byłby może zdolny do szerszego otwierania Konfederacji na wyborców prawicy. W każdym razie nie sądzę, żeby kandydat Konfederacji zdołał dobić do 20 proc. poparcia, bez scenariuszy ultrakryzysowych.

Plus Minus: Badacze opinii często zadają ankietowanym pytanie, czy sprawy w Polsce idą w dobrym kierunku. Idą w dobrym kierunku?

Zależy, jaką optykę się przyjmuje. Nie mam cienia wątpliwości, że dla większości zwolenników koalicji rządzącej sprawy albo idą w dobrą stronę, albo przynajmniej przestały iść w złą, a dla zdecydowanej większości zwolenników PiS idą w złą stronę. Starania prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego będą więc polegały na tym, żeby owo przekonanie wyszło poza krąg tradycyjnych zwolenników jego partii. Z kolei rządzący zabiegają, by w ich elektoracie nie pojawił się istotny odsetek tych, którzy uważają, że sprawy idą w złą stronę.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi