Plus Minus: Dlaczego tak się pan zawziął na polską inteligencję? Mam wrażenie, że przypisuje jej pan wszystko, co najgorsze, i obwinia o wszystkie nieszczęścia.
Za sprawą inteligencji żyjemy w kraju, w którym dyskusja publiczna jest nienormalna zarówno ze względu na emocjonalną dzikość, jak też obojętność na problemy ludzi i kraju. Wystarczy spojrzeć na gazety niemieckie czy angielskie, aby dostrzec nie tyle różnicę, co przepaść intelektualną i cywilizacyjną, która potem odbija się na jakości polityki. A ta przepaść bierze się właśnie z istnienia inteligencji. Jej szumna nazwa nie jest znakiem umysłowej jakości. Odwrotnie – jest ona historyczno-socjologicznym dziwactwem, które wzięło się z polskiego zacofania, samo wykształcenie stało się tytułem do chwały. Żaden zachodni kraj nie zna takiej grupy jak inteligencja, choć ludzi wykształconych jest tam zawsze radykalnie więcej, podobnie jak więcej jest wielkich pisarzy, naukowców czy filozofów. Mówiąc brutalnie: stężenie intelektualnej wielkości w Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku było zawsze stokroć wyższe niż nad Wisłą, niemniej nikt nie miał takiego tupetu, aby z tego powodu wywyższyć się ponad innych. W Polsce te wątłe zasoby talentu nazwały się szumnie inteligencją i uznały, że mają szczególną kompetencję i szczególny mandat do opieki nad krajem. I od stulecia nie potrafią dostrzec, że im mocniej się opiekują, tym bardziej szkodzą. A gdy im się to powie, reagują oburzeniem. Wystarczy spojrzeć na reakcję na moją książkę, wiele osób uznało, że bez żadnego powodu rzuciłem kamieniem w inteligencję.
Takie właśnie można odnieść wrażenie.
Przecież grzechy tej warstwy nie są moim wymysłem. Wyspiański jako pierwszy uderzył na odlew, potem byli Brzozowski, Gombrowicz, Miłosz, Walicki. Atakowali w najczulsze miejsce, pokazywali, że polska inteligencja jest niedojrzała, prowincjonalna, powierzchownie zachodnia. Jeszcze poważniejsze zarzuty dotyczyły jakości jej opieki nad krajem. Przesadnego wikłania się w politykę, zawsze od ściany do ściany, od skrajnego fanatyzmu po skrajny oportunizm. Co zawsze kończyło się tak samo, wstydem, hańbą domową, rozliczaniem zazwyczaj innych, nie siebie. Spójrzmy na polską przeszłość, przecież inteligenci idący przez politykę chłodnym krokiem, jak Giedroyc czy Kisiel, byli tu zawsze wyjątkiem. Reszta szła dużo bardziej szalonym zygzakiem, niż ten wyznaczony przez trudną historię. Oczywiście ów zygzak nie dotyczył wszystkich wykształconych Polaków, a właśnie tej części, która lubi się nazywać inteligencją i uważa, że ma misję przewodzenia Polakom.
Ten spektakl przetrwał do dziś, choć sytuacja kraju radykalnie się zmieniła. Polska jest już niepodległa, bogata, ma względnie nowoczesną strukturę społeczną, ale pozostał nadal archaiczny relikt przeszłości, wąska grupka oderwana od realiów, żyjąca w dwóch społecznych enklawach – redakcjach i uniwersytetach. Dzieli się ona na dwa politycznie zrewoltowane obozy – inteligencję liberalną oraz inteligencję prawicową. Liczebnie są one małe, niemniej są silne, bo dominują w mediach. I oba środowiska ulegają pasjom politycznym w sposób niemądry. Mają obsesję ratowania Polski przed urojonymi zagrożeniami.