Zgadzam się z panią. Ale też media były mu przychylne, a nawet wzmacniały jego narrację. Zatem to był kolejny element, który sprawiał, że przegrywaliśmy kolejne wybory. Dopiero w kampanii prezydenckiej 2015 roku wszystkie te mechanizmy przestały działać – etykietka moherowej koalicji się zużyła, prowokacje PO przestały nas ruszać, a konflikty w partii zostały stłumione. Na dodatek wahadło sympatii społecznych zaczęło się wychylać w naszą stronę. To było to słynne „jak żyć, panie premierze” adresowane do Tuska. Ludzie zaczęli zauważać, że narracja medialna nie zgadza się z rzeczywistością, która ich otacza. Na tym my potrafiliśmy zbudować pozytywną narrację.
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Kosiniak-Kamysz z Hołownią odnieśli sukces, dzięki któremu Nowa Lewica mogła wejść do rządu mimo naprawdę słabego wyniku wyborczego. Teraz ma masę stanowisk do obsadzenia. Ale jakie istotne sprawy załatwiła? - mówi Robert Kwiatkowski, były poseł Nowej Lewicy i były prezes TVP.
Na początku nikt nie wierzył, że zdobędziemy urząd prezydencki
Wcześniej pozytywnej narracji nie było?
Nawet jeżeli była, to za słabo się przebijała do opinii publicznej. W drugim roku rządów PO–PSL uczestniczyłem w konferencji prasowej, podczas której ocenialiśmy rządy Tuska, ale i przedstawialiśmy własne rozwiązania – w polityce zdrowotnej, społecznej, w funduszach europejskich. To się w ogóle nie przebiło do mediów. Dopiero w 2015 roku, jak mówiłem, udało nam się sformułować pozytywny program najpierw dla Andrzeja Dudy, a później dla przyszłego rządu Beaty Szydło. Oczywiście sama Platforma pomogła nam w zwycięstwie 2015 roku, bo w tym obozie było już bardzo dużo pychy, a ta – jak wiadomo – kroczy przed upadkiem. Ale ten pozytywny przekaz był najważniejszy.
A wierzył pan w zwycięstwo Andrzeja Dudy? Podobno prezes Kaczyński nie wierzył aż do wygrania pierwszej tury wyborów prezydenckich.
Myślę, że na początku nikt nie wierzył, że zdobędziemy urząd prezydencki. Szukaliśmy kogoś, kto będzie walczył w kampanii do upadłego, a jednocześnie ma duże zdolności oratorskie. A Andrzej Duda wygrał kiedyś akademicki konkurs oratorski, więc miał tu ku temu predyspozycje. A jego wygrana w wyborach prezydenckich wywołała falę, na której wjechaliśmy do Sejmu z bezwzględną większością. Pamiętam, że spotkałem wtedy znanego polityka lewicy, który powiedział: „Jeżeli czegoś nie zepsujecie, to będziecie rządzili dłużej niż dwie kadencje”. No niestety, najwyraźniej coś zepsuliśmy.
Może to, że wyrzuciliście Jarosława Gowina z koalicji?
Na pewno naszym problemem było dwóch koalicjantów, tak samo jak w latach 2005–2007. Uzgodnienia koalicyjne były drogą przez mękę. Tym razem partią, której wiecznie wszystkiego było mało, okazała się Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry. Ale wicepremier Jarosław Gowin też był trudnym koalicjantem i w pewnym momencie rozpoczął rozmowy z opozycją. Być może wymyślił sobie, że przeskoczy na drugą stronę barykady i znowu będzie w koalicji rządzącej. Nie mam wątpliwości, że takie zachowanie w naszym środowisku jest oceniane jako zdrada i wywołuje przekonanie, iż należy taką osobę skreślić, nawet ryzykując większość.
A ciekawe, czym zawinił Mateusz Morawiecki, że jesienią 2022 roku pojawiły się naciski na wymianę szefa rządu? Takie przynajmniej krążyły informacje w mediach. O co w tym chodziło?
Myślę, że to były wewnętrzne rozgrywki, które trwały od dawna i były wynikiem tarć frakcyjnych, które są obecne w każdej formacji. Mam wrażenie, że niektóre frakcje przestraszyły się Mateusza Morawieckiego, który zaczął budować swoje zaplecze wewnątrz partii – w terenie i w Sejmie. Nawet lokalnie słyszałem od działaczy z mojego okręgu, że dostają propozycje różnego rodzaju od ludzi z zaplecza premiera. A sprowadzały się one do tego, żeby nie byli lojalni wobec PiS, tylko wobec Morawieckiego. I z tym się wiązały jakieś dobre perspektywy na przyszłość.
Po co ludzie Morawieckiego to robili?
Sądzę, że nie chcieli pozostawić przypadkowi ewentualnej przyszłej walki o schedę po Jarosławie Kaczyńskim. Co prawda wszyscy przekonują prezesa, żeby nie rezygnował z przywództwa w partii, bo wtedy się ona rozleci, ale warto być gotowym na wszelki wypadek, gdyby jednak doszło do jakiegoś głosowania. Z politycznego punktu widzenia to jest dość zrozumiałe, lecz z drugiej strony powoduje nerwowe reakcje tych, którzy to obserwują.
A nie sądzi pan, że to było pokłosie otwartego konflikt ludzi Ziobry i Morawieckiego? Czy to nie jest destrukcyjne?
Ziobryści są przydatni, bo dbają o emocje określonych grup społecznych, np. środowisk eurosceptycznych, antyszczepionkowych itd. Pamięta pani, jak podczas pandemii lewica naciskała na przymus szczepień? To było działanie, które mogło doprowadzić do rozpadu naszego środowiska. Część naszych wyborców była sceptyczna wobec szczepień i właśnie Solidarna Polska reprezentowała ich punkt widzenia.
Nurt antyszczepionkowy były silny w PiS?
Nie, był marginalny, ale jednak na tyle duży, że mogliśmy stracić większość w Sejmie. Musieliśmy mocno się nagimnastykować, żeby z jednej strony podążać nurtem wytyczonym przez wiedzę medyczną, a z drugiej strony nie tracić wiarygodności wobec części elektoratu PiS.
Przez pierwszą kadencję waszych rządów przeszliście dość gładko. A co uważa pan za największy błąd popełniony w waszej drugiej kadencji?
W drugiej kadencji mieliśmy problemy obiektywne – najpierw wybuchła pandemia, a potem wojna.
Wybuch wojny mógł wam pomóc, bo mówiono, że Polacy w momencie zagrożenia skupią się wokół flagi, czyli staną przy rządzących. Tymczasem tego efektu nie było.
Z jednej strony, efekt flagi miał miejsce, bo spadające poparcie naszej partii ruszyło w górę po wybuchu wojny, więc na jakimś etapie nam to pomagało. Z drugiej, pojawiła się inflacja będąca pokłosiem tarcz, które wypłacaliśmy przedsiębiorcom w czasie pandemii i wojny. Nie wiem, co by było, gdyby w tamtym czasie rządziła Platforma ze swoim liberalnym podejściem. Podejrzewam, że takiej skali pomocy dla przedsiębiorców by nie było.
Tego nie możemy wiedzieć.
Zgoda, ale wiemy, że na domiar wszystkiego Unia zatrzymała nasze środki pod pretekstem łamania praworządności i uruchomiła je dopiero, gdy zmieniła się władza. Przy czym nie jestem tym zdziwiony, bo osobiście byłem przekonany, że przed wyborami tych pieniędzy nie będzie, cokolwiek byśmy zrobili, a po wyborach zostaną uruchomione.
Skoro tak, to dlaczego uporczywie powtarzaliście, że te pieniądze lada moment wpłyną do Polski? Zawyżaliście oczekiwania społeczne, co jest szkolnym błędem.
Przyznam szczerze, że nie wiem. Nie ulega wątpliwości, że pewne błędy w narracji popełniliśmy. Błędem było też tolerowanie różnych nadużyć i to w sytuacji, gdy jednym z naszych haseł wyborczych było: „Wystarczy nie kraść”. Nie chcę mówić, co, kto i jak, ale faktem jest, że pewnych zachowań nie da się obronić. No i na koniec, do samego dnia wyborów nasza kampania była skupiona na utwardzaniu partyjnego betonu. Życzliwi PiS PR-owcy za głowę się łapali, widząc naszą kampanię. Platforma, która weszła z nami w wymianę ciosów, w pewnym momencie skręciła z tej ścieżki, a my nie. Napędziliśmy naszą narracją wyborców Trzeciej Drodze.