Zdzisław Krasnodębski: Gdy rządził PiS, Zachód tylko raz dobrze mówił o Polsce

Jeżeli mierzymy sukcesy rządu tym, czy Bruksela odblokowała pieniądze z KPO, świadczy to o infantylności polskiej opinii publicznej. Bo sukcesem będzie, czy powstanie wielkie lotnisko lub czy nasz przemysł obronny i nasza nauka będą się rozwijały - mówi prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog, filozof społeczny.

Publikacja: 11.10.2024 10:00

Za rządów PiS w Parlamencie Europejskim krzyczano, że w Polsce kończy się demokracja, nie będzie wol

Za rządów PiS w Parlamencie Europejskim krzyczano, że w Polsce kończy się demokracja, nie będzie wolnych wyborów. A gdy się odbyły i do władzy doszła inna formacja, nikt nie wycofał się ze swoich słów – podkreśla prof. Zdzisław Krasnodębski

Foto: Avalon.red/REPORTER

Plus Minus: Zarzuty o dążenie do polexitu, brak pieniędzy z KPO, nieustanne spory o praworządność – tak wyglądały relacje PiS z Unią Europejską przez osiem lat waszych rządów. Czy nie potrafiliście sobie radzić na arenie europejskiej?

Prawo i Sprawiedliwość nie radziło sobie gorzej na arenie unijnej niż np. reprezentacja Koalicji Obywatelskiej. Śmiem twierdzić, że nawet radziło sobie lepiej. Tak było na przykład w Parlamencie Europejskim. I u nich, i u nas są różni posłowie, mniej lub bardziej zaangażowani, ale w ogólnym rozrachunku to nasi byli bardziej merytoryczni, aktywni, mieli więcej dokonań. Posłowie KO nie byli specjalnie widoczni, mimo że należeli do dużej grupy współrządzącej Unią, przez co mieli większe możliwości. A my działaliśmy w małej grupie opozycyjnej i nasze możliwości były dużo mniejsze. Mimo to np. w polityce dotyczącej przemysłu obronnego mogliśmy się poszczycić dużymi sukcesami. Także w kwestiach bardziej ideologicznych, dotyczących swobód obywatelskich, nasi posłowie również wykonywali dobrą pracę, stawiając opór atakom. Natomiast jeżeli chodzi o Komisję Europejską, to wywodzący się z Prawa i Sprawiedliwości Janusz Wojciechowski był komisarzem ds. rolnictwa. Gdy zaczęto krytykować politykę klimatyczną, to cała Komisja zrzuciła odpowiedzialność za swoją politykę na niego, a więc nagle przypisali mu kluczową rolę.

Czytaj więcej

Ostatni taniec lewicy w Sejmie i w rządzie?

Unia Europejska ewoluuje w kierunku niezgodnym z duchem traktatów 

Jednak polski rząd przez osiem lat sprawowania władzy przez Zjednoczoną Prawicę nie wypadał najlepiej w oczach opinii publicznej. Począwszy od tej słynnej historii z nieudaną próbą zamiany Donalda Tuska na Jacka Saryusza-Wolskiego na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej, poprzez wiele innych sporów z instytucjami unijnymi, po końcowy akord, czyli wstrzymanie wypłat z KPO.

Rząd PiS ze swoim bardzo ambitnym programem socjalnego konserwatyzmu, ze swoją krytyką niektórych tendencji unijnych i słusznymi przestrogami, że Unia ewoluuje w kierunku niezgodnym z duchem traktatów i z interesami wielu krajów europejskich, miał trudne relacje z Brukselą. Jest oczywiste, że rząd, który reprezentuje inną opcję polityczną niż dominująca w Europie chadecja, postdemokracja i formacje liberalno-socjalistyczne, ma pod górkę. Ale z wielu potyczek wychodziliśmy zwycięsko i nie byliśmy kompletnie odosobnieni w naszych poglądach. Thierry Breton, były komisarz ds. rynku wewnętrznego, ostro wypowiada się teraz na temat polityki Unii i rosnących wpływów Niemiec. Natomiast jeżeli wspomina pani o walce dotyczącej drugiej kadencji szefa Rady Europejskiej, była to manifestacja, w której chodziło o pokazanie, że dochodzi do złamania dwóch ważnych reguł unijnych, m.in. tej, iż to państwa członkowskie zgłaszają kandydatów na dany urząd.

Warto było podejmować działanie z góry skazane na porażkę? I jeszcze przełknąć upokorzenie, że Tuska poparły wszystkie inne kraje?

Moim zdaniem warto. Złamano bowiem też drugą niepisaną zasadę, że wybór na takie stanowisko odbywa się konsensualnie. Pokazaliśmy, że te zasady stały się fikcją.

W innych sprawach skutecznie blokowaliśmy niekorzystne dla naszego kraju decyzje, np. nie udało się Komisji doprowadzić do końca procedury z artykułu 7 przeciwko Polsce. Byliśmy na tyle zręczni i przekonujący, że państwa członkowskie nie zdecydowały się na jej uruchomienie.

Ale procedura została wszczęta.

To prawda i samo to było mocnym ciosem w Polskę. Motywy były oczywiście polityczne. Jeżeli chodzi o działania w innych sprawach, to wszyscy wiemy, że nawet w obozie prawicowym premier Mateusz Morawiecki był krytykowany za duże ustępstwa.

Podpisał pakiet Fit for 55, zgodził się na zasadę „pieniądze za praworządność”, obowiązującą przy rozdziale środków z KPO.

Zgodził się na sformułowanie przyjęte przez Radę Europejską. Parlament Europejski je zaostrzył i to było nie do przyjęcia. Sukcesy w Unii polegają na tym, że negocjuje się rozwiązania jak najlepsze dla siebie. W paru przypadkach nam się to zdecydowanie udało. Wynegocjowaliśmy np. korzystny dla Polski kształt rozporządzenia dotyczącego metanu. Gdyby zostało przyjęte w wersji proponowanej na początku, nasze górnictwo węglowe można by zamknąć w całości. Udawało nam się przedłużać pozwolenia na subsydiowanie rezerwy energetycznej pochodzącej z elektrowni węglowych. Blokowaliśmy od 2015 r. pakt migracyjny, który za obecnego rządu został uchwalony.

Czyli nie zgodziłby się pan z tezą, że PiS było ogrywane przez elity europejskie?

Wiedzieliśmy, że spór z Unią Europejską będzie nas dużo kosztował. Słabość naszej polityki unijnej widzę w dużej rozbieżności między umiarkowaną polityką, którą prowadziliśmy, a bardzo ostrą retoryką stosowaną na użytek wewnętrzny. Ta rozbieżność była irytująca, bo z jednej strony bardzo ostro krytykowaliśmy Unię, a z drugiej staraliśmy się osiągnąć kompromis. Te podpisane kompromisy szły za daleko, ale to moja prywatna opinia. Trzeba dodać, że spory, które na tym tle toczyły się w Zjednoczonej Prawicy, nie dotyczyły celów, tylko strategii lub taktyki. Czy raczej idziemy na mocniejsze zwarcie i wetowanie tam, gdzie jest możliwe zatrzymanie decyzji, czy też staramy się układać. To, że nie zdobyliśmy się na jednolitą strategię, na pewno osłabiło naszą pozycję. Gdyby nie było takiego lawirowania, to moim zdaniem można by więcej osiągnąć. Ale nasze porażki wynikały przede wszystkim z polityki prowadzonej przez Komisję Europejską. Przez lata żyliśmy w iluzji, że Unia jest bardziej merytoryczna niż polityczna. Tymczasem ona staje się coraz bardziej polityczna i to był jeden z problemów.

W czasie kadencji PiS-u tylko raz Zachód wypowiadał się dobrze o Polsce

Były też inne?

Nasza obsługa prawna pozostawiała nieco do życzenia. W Unii toczy się walka na interpretacje prawa. Zawsze uważałem, że należy stworzyć zespół międzynarodowych renomowanych prawników, którzy by nam pomagali w tym sporze. Nigdy tego nie zrobiono. Wreszcie nasze kłopoty w Unii wynikały z faktu, że polskie media głównego nurtu tworzyły narrację nieprzychylną rządowi, powielaną przez europejskie media. Nie pamiętam prawie żadnego artykułu, np. w prasie niemieckiej, który opisywałby obiektywnie Polskę. A przecież rządy PiS przez osiem lat dokonały niebywałych rzeczy, m.in. wyrównały poziom życia Polaków. Polska jest dziś cywilizacyjnie w innym miejscu, i to mimo wojny oraz pandemii. To jest miara naszej skuteczności. Dodam też, że gdyby nasz rząd uchodził za tak zwany proeuropejski, to spokojnie mógłby robić to, co my robiliśmy. Dzisiaj nikt przecież się nie wtrąca do działań rządu Donalda Tuska – m.in. do siłowego przejęcia TVP i Prokuratury Krajowej – bo jest on po „właściwej” stronie politycznej. A najbezczelniejsi publicyści i politycy twierdzą wręcz, że Tusk ma prawo postępować tak, jak postępuje, czyli naprawiać praworządność metodami niepraworządnymi. Za naszych rządów był tylko jeden moment, gdy o Polsce zaczęto w Europie pisać bardzo dobrze.

Na początku wojny w Ukrainie, tak?

Tak. Zachód był w szoku, że Rosja rozpętała wojnę i że nasza ocena tego kraju okazała się słuszna. Zaczęto bardzo dobrze pisać o premierze Morawieckim, a nawet o Jarosławie Kaczyńskim. Być może wtedy można było szukać jakiegoś porozumienia politycznego. Słyszałem, że Ursula von der Leyen sygnalizowała, iż jest do tego gotowa. Ale już na mniej więcej rok przed wyborami parlamentarnymi było to niemożliwe. Wtedy interesem elit brukselskich, berlińsko-francuskich, była już tylko zmiana rządu w Polsce i do tego dążyły.

A dlaczego to okno możliwości nie zostało wykorzystane?

Tego nie wiem i nie będę spekulował. Być może zawiodły umiejętności komunikacyjne albo zabrakło nam cierpliwości do rozmów. Jeszcze za rządów Angeli Merkel pojawiały się sygnały o jej gotowości do rozmów z rządem PiS. Pewnie chodziło o wybór Tuska na drugą kadencję w Radzie Europejskiej, ale to, jak wiadomo, też nie zostało wykorzystane. W każdym razie unijnym politykom nigdy nie chodziło o rzekome naruszenia konstytucji, tylko o chęć odsunięcia PiS od władzy. Bardzo wpływowi ludzie budowali czarny obraz Polski. W sali Parlamentu Europejskiego, na posiedzeniach komisji słyszałem oburzające opinie o Polsce, np. że u nas jest jak w Turcji, że są procesy polityczne i więźniowie polityczni. Żaden polski poseł ówczesnej opozycji nie protestował. Gdy wybuchła awantura o tzw. strefy wolne od LGBT, wie pani, co pod tym rozumiano w UE?

Co takiego?

Że osoby o orientacji homoseksualnej nie mają wstępu do niektórych gmin. Takie bzdury opowiadano. Kiedyś jeden z deputowanych mówił o procesach politycznych w Polsce. Gdy poprosiłem, żeby podał jeden przykład, odpowiedział: „Takiego przykładu nie mam, ale wiem, że one istnieją”. Krzyczano, że w Polsce kończy się demokracja, nie będzie wolnych wyborów. A gdy się odbyły i do władzy doszła inna formacja, to myśli pani, że ktokolwiek wycofał się ze swoich słów? A wszystko to wynikało z faktu, że nasza totalna opozycja nie chciała uznać wyniku wyborów i swoją frustrację eksportowała za granicę.

Czytaj więcej

Anna Materska-Sosnowska: Mobilizacja wyborców minęła

Opozycja może krytykować rząd, ale nie może rozbijać państwa

To jest wilcze prawo opozycji, żeby walczyć z rządem.

Ma prawo krytykować rząd, ale nie ma prawa rozbijać państwa. Opozycja ma przedstawiać swoje stanowisko i odrzucać politykę rządu, natomiast nie może delegitymizować instytucji. Jeżeli ktoś mówił, że Polska to państwo pisowskie, właśnie to robił. Obecny premier nie waha się nawet porównać sytuacji Polski po rządach PiS do sytuacji Niemiec po upadku III Rzeszy.

A co mówią liderzy prawicy o obecnym rządzie? Co wypisują prawicowi komentatorzy – o gauleiterze Tusku, który chce doprowadzić Polskę do ruiny? Czy to nie jest takie samo zachowanie?

Ale nikt nie twierdzi, że Tusk nie jest premierem albo że jest tylko premierem państwa platformerskiego. Można jednak odnieść wrażenie, że istnieją dwa państwa, dwa systemy prawne, dwa systemy medialne. Mamy jednych sędziów, którzy nie uznają drugich. To już nie jest walka dwóch plemion. To są dwa systemy państwowe. Jeden jest pozostałością państwa pisowskiego, które ma być zniszczone – prezydent, Trybunał Konstytucyjny, nawet NBP. A po drugiej stronie jest państwo Tuska z monopolem przemocy. Po 1989 r. w Polsce toczył się ostry konflikt, ale nigdy tak nie podważano samych instytucji. Atakowano Lecha Kaczyńskiego, ale nie mówiono, że nie jest prezydentem. A można sobie wyobrazić, że Donald Tusk ogłosi, iż Andrzej Duda nie jest prezydentem, jeśli uzna to za swój interes.

Były takie pomysły, żeby po prostu nie zwracać uwagi na to, co Andrzej Duda podpisuje albo nie.

A gdyby go aresztowano albo zatrzymano, to co by się stało? Polacy by masowo zaprotestowali? Czy Unia Europejska by zareagowała? Zastanawiam się, czy są jeszcze jakieś granice wyznaczone tej władzy. Być może tylko użycie przemocy na większą skalę otworzyłoby oczy opinii publicznej na Zachodzie, że od początku nie chodziło w Polsce o demokrację ani konstytucję, tylko o władzę. Pamięta pani, że jeszcze niedawno mówiono, iż Polska jest okupowana przez PiS. A dlaczego się tak mówiło?

Dlaczego?

Bo dzięki temu można wszystko. Gdy przechodziliśmy od komunizmu do III RP, nikt nie mówił, że sędziowie mianowani w czasach PRL nie są sędziami. A teraz się tak mówi. Wtedy mimo wszystko zachowano ciągłość państwową, a teraz się ją zrywa i jeszcze szuka kolaborantów. Dobrze, że się nie goli kobietom głów i nie pędzi po ulicach. Ale i tak obecna władza zachowuje się, jakby rząd PiS to była III Rzesza albo rząd Vichy. Tylko brakuje tych rzekomych zbrodni popełnionych przez PiS. Dlatego organizuje się pokazówki, np. zatrzymuje się byłego europosła, paraliżując ruch na całym lotnisku przez godzinę. Przy czym nie chodzi o konkretne postaci, lecz o delegitymizację rządów PiS. O próbę przekonania wyborców, że pod rządami PiS to państwo nie było państwem polskim.

Filozofia otwartego społeczeństwa UE okazała się porażką

Ale Unia Europejska to akceptuje. Dlaczego?

Unia Europejska jest takim samym tworem politycznym jak nasz kraj. Urzędnicy są tak samo rozgarnięci lub nierozgarnięci jak nasi urzędnicy. W europarlamencie jest taki sam procent ludzi głupich i mądrych jak w naszym. A przede wszystkim Unia ma silny interes, żeby wspierać rząd bliski ideowo głównemu nurtowi w Europie. Dlatego we wszystkich krajach europejskich mamy podobny konflikt. Elity, które rządzą Unią, kierowały się filozofią publiczną, która na naszych oczach zbankrutowała.

Czyli jaką filozofią?

Filozofia otwartego społeczeństwa – wszystkich nieszczęśliwych możemy przyjąć do Unii Europejskiej. Każdy, kto jest prześladowany, znajdzie u nas miejsce. W wielu krajach – we Włoszech, Hiszpanii itd. – „tubylcze” społeczeństwa są spychane na margines. Niemcy, które obserwuję od dawna, na moich oczach z kraju monoetnicznego zamieniły się w kraj wieloetniczny. Każde społeczeństwo musi być do pewnego stopnia otwarte, ale ma też ograniczone możliwości absorpcji i akulturacji przybyszów. A bez akulturacji wszystko się rozpada. Kolejna rzecz to polityka klimatyczna, która zabije europejski przemysł, jeżeli będzie taka radykalna. Bankrutują też unijne idee o współpracy, wyrównywaniu poziomu życia itd. Ursula von der Leyen proponuje odejście od polityki spójności na rzecz innowacyjności i przemysłu obronnego. Za chwilę się okaże, że w kolejnej perspektywie budżetowej niewiele będzie pieniędzy na to, co było dla nas najważniejsze, czyli na wyrównywanie poziomów życia. Społeczeństwa się przeciwko temu buntują i głosują na takie partie, jak niemiecka AfD, francuskie Zjednoczenie Narodowe, Bracia Włosi... A Polska była prekursorem tych zjawisk, bo u nas formacja z tendencjami buntowniczymi, czyli PiS, doszła do władzy. Rządziła dosyć sprawnie krajem, ale była nieakceptowana. Teraz Polska jest „redemokratyzowana”. W najbliższych dniach odbędzie się w Budapeszcie konferencja organizowana przez Fundację Heinricha Bölla pod hasłem: „Czy Polska może być wzorem dla Węgier, jeżeli chodzi o redemokratyzację”.

Redemokratyzacja brzmi prawie jak reedukacja.

Zgadza się. I jest wyrazem tej samej totalitarnej mentalności i przekonania, że ma się monopol na „demokratyczność”.

Mówi pan, że polityka unijna bankrutuje, a jednak społeczeństwa europejskie wybrały w tym roku prawie taki sam Parlament Europejski jak w poprzedniej kadencji.

Jednak w nowym Parlamencie Europejskim są już trzy grupy prawicowe. System oczywiście się broni. Na kilka miesięcy przed wyborami przejmuje się hasła partii buntu społecznego i deklaruje: zatrzymamy migrację, złagodzimy politykę klimatyczną, ochronimy przemysł itd. A z drugiej strony buduje się kordon sanitarny wokół ugrupowań opozycyjnych, cały czas je demonizując. Ale te partie i tak już osiągają po 30 proc. poparcia, zatem prędzej czy później zaczną dominować w Europie. Już wygrywają wybory, tylko nie mają zdolności koalicyjnej, tak jak w Polsce. Partie dawnej prawicy gotowe są zawrzeć koalicję ze skrajną lewicą, byle tylko nowej prawicy nie dopuścić do władzy. Obecnie w Niemczech, w Turyngii i Saksonii, prowadzone są rozmowy z partią Sahry Wagenknecht, zwanej kiedyś nową Różą Luksemburg. Jest to partia skrajnie prorosyjska i populistyczna. Widziałem wielu sfrustrowanych posłów CDU, którzy musieli głosować z zielonymi, liberałami, makronistami. Ale zawsze w końcu ulegają. Nie są w stanie przełamać tabu w sprawie polityki klimatycznej lub polityki migracyjnej.

Czytaj więcej

Michał Łenczyński: Jesteśmy jak nowi górnicy z salonów kosmetycznych

Polityka migracyjna i klimatyczna stały się w UE tematami tabu

A kiedy polityka migracyjna i polityka klimatyczna stały się tematami tabu?

Wtedy, gdy Unia uczyniła z nich swoją rację istnienia. To był pewien proces. Jean-Claude Juncker, gdy obejmował przewodnictwo Komisji Europejskiej w 2014 r., ogłosił, że będzie ona polityczna. To było przedefiniowanie roli komisji, która wcześniej była strażnikiem reguł i traktatów, a zaczęła podejmować działania polityczne i narzucać je państwom członkowskim. Ursula von der Leyen dokończyła tę transformację. Jej komisja miała być geopolityczna. W praktyce oznaczało to, że będzie liderem światowym polityki klimatycznej i humanitarnej. Przy czym dopóki ten europejski humanitaryzm nie zagrażał dobrobytowi ludzi, nie było protestów. Ale w pewnym momencie społeczeństwa zachodniej Europy poczuły się egzystencjalnie zagrożone.

I co z tego wynikło?

Nic, bo elity władzy już tak bardzo zaangażowały się w tę politykę, że ona określa ich tożsamość polityczną. Nawet w raporcie Mario Draghiego „Jak poprawić konkurencyjność Europy”, w którym sformułowano krytykę wobec polityki klimatycznej, na końcu stwierdzono, że należy ją kontynuować. A już pod koniec kadencji 2014–2019 mówiono, że przemysł europejski tego nie wytrzyma. Ale przychodzi nowa Komisja i utrzymuje ten sam kurs, a nawet go zaostrza Zielonym Ładem, z czysto populistycznego powodu – żeby zaspokoić żądania ekoradykałów. Obecnie ludzie widzą, że to jest straszliwie drogie, czasami niedostosowane do ich kraju, i zaczynają się burzyć. I urzędnicy Komisji udają, że nie mieli z tym nic wspólnego. Czasami nawet się dziwią na pokaz: skąd wziął się ten radykalny kurs. Bo cechą dzisiejszej polityki jest m.in. to, że nikt za nic nie odpowiada.

Mimo wszystko Donald Tusk wydaje się zręczniej poruszać w europejskich realiach od polityków PiS – jest chwalony, robi, co chce, i ma spokój.

Rzeczywiście, jest chwalony, ale głównie za to, że Polska stała się znowu układna. A ja bym chciał, żeby Polska była wyzwaniem dla najsilniejszych, a nie klientem. Jeżeli mierzymy sukcesy rządu tym, czy nam odblokowali pieniądze z KPO, czy nie, to świadczy to tylko o infantylności polskiej opinii publicznej. Bo sukcesem będzie to, czy powstanie nowe wielkie lotnisko, czy mamy koncern zdolny do konkurowania z globalnymi podmiotami, czy nasz przemysł obronny i nasza nauka będą się rozwijały, a nie czy dostaliśmy pieniądze z KPO.

Przecież to rząd PiS cały czas mówił, ile dostaniemy pieniędzy w ramach KPO i jakie to jest wielkie osiągnięcie.

To było moim zdaniem zupełnie niepotrzebne uleganie pewnym nastrojom społecznym. Ale poza tym rząd PiS budował infrastrukturę, odkupywał nasze banki... Bo to jest nasz interes narodowy. Jeżeli nie będziemy myśleć w kategoriach interesu narodowego, to pozostaniemy peryferiami.

Plus Minus: Zarzuty o dążenie do polexitu, brak pieniędzy z KPO, nieustanne spory o praworządność – tak wyglądały relacje PiS z Unią Europejską przez osiem lat waszych rządów. Czy nie potrafiliście sobie radzić na arenie europejskiej?

Prawo i Sprawiedliwość nie radziło sobie gorzej na arenie unijnej niż np. reprezentacja Koalicji Obywatelskiej. Śmiem twierdzić, że nawet radziło sobie lepiej. Tak było na przykład w Parlamencie Europejskim. I u nich, i u nas są różni posłowie, mniej lub bardziej zaangażowani, ale w ogólnym rozrachunku to nasi byli bardziej merytoryczni, aktywni, mieli więcej dokonań. Posłowie KO nie byli specjalnie widoczni, mimo że należeli do dużej grupy współrządzącej Unią, przez co mieli większe możliwości. A my działaliśmy w małej grupie opozycyjnej i nasze możliwości były dużo mniejsze. Mimo to np. w polityce dotyczącej przemysłu obronnego mogliśmy się poszczycić dużymi sukcesami. Także w kwestiach bardziej ideologicznych, dotyczących swobód obywatelskich, nasi posłowie również wykonywali dobrą pracę, stawiając opór atakom. Natomiast jeżeli chodzi o Komisję Europejską, to wywodzący się z Prawa i Sprawiedliwości Janusz Wojciechowski był komisarzem ds. rolnictwa. Gdy zaczęto krytykować politykę klimatyczną, to cała Komisja zrzuciła odpowiedzialność za swoją politykę na niego, a więc nagle przypisali mu kluczową rolę.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich