„Mam takie wrażenie, że PSL ma kompleks lewicowych kobiet w rządzie”
Tak złe są relacje między PSL a Nową Lewicą w rządzie?
Sądząc po oficjalnych wypowiedziach, to tak. Ostatnio minister Krzysztof Paszyk miał kilka wypowiedzi na granicy kultury i dobrego smaku pod adresem Agnieszki Dziemianowicz-Bąk. W ogóle mam takie wrażenie, że PSL ma jakiś kompleks lewicowych kobiet w rządzie.
Lewica jako pierwsza nadepnęła na odcisk PSL, żądając debaty aborcyjnej przed wyborami samorządowymi, dla nich najważniejszymi. Może to jest zwykły odwet?
W polityce koalicyjnej, gdzie jest wielu partnerów, czasami trzeba zagrozić, żeby coś uzyskać. Uważam, że w sprawie swoich postulatów Nowa Lewica powinna zwyczajnie postawić ultimatum dotyczące tematów i terminów ich realizacji. To jest w jej żywotnym interesie. Stawiam tezę, że jeżeli nie „dowiezie” swoich tematów, to nie będzie miała innego wyjścia, jak wyjść z rządu. A jeżeli tego nie zrobi, to będzie to jej ostatni taniec w Sejmie i u władzy.
Czyli jak to powinno wyglądać?
Albo uchwalamy związki partnerskie do końca tego roku, albo my wychodzimy z rządu i głosujcie sobie nad ustawami z Konfederacją. Innymi słowy: albo Nowa Lewica będzie traktowana po partnersku, albo nie będzie szanowana. Mam wrażenie, że Lewica jest tak wygłodniała po 18 latach poza władzą, że naprawdę jest w stanie bardzo dużo wytrzymać dla stanowisk i apanaży.
A nie sądzi pan, że gdyby teraz liderzy partii ogłosili, iż wychodzą z rządu, to połowa ministrów by się nie podporządkowała?
Takie ryzyko jest zawsze. Wielu polityków Lewicy w przeszłości zdradziło swoją formację na rzecz Platformy Obywatelskiej. Danuta Huebner, Dariusz Rosati, Bartosz Arłukowicz, Grzegorz Napieralski – wszyscy oni odeszli od lewicy. Pełnią jakieś tam funkcje, mają pewnie niezłe życie, ale przecież w polityce chodzi o sprawstwo, o to, żeby być z czegoś zapamiętanym, a te wszystkie osoby dzisiaj są na marginesie. Donald Tusk nie zgodzi się, żeby mieli decydować o polityce jego rządu czy w ogóle Platformy Obywatelskiej. Jak się ma polityków, dla których pełnienie funkcji publicznych jest celem samym w sobie, to tak może się skończyć.
W kuluarach sejmowych plotkuje się, że nawet wicepremier Krzysztof Gawkowski chętnie przeniósłby się do Platformy, gdyby tylko Donald Tusk kiwnął na niego palcem.
Nie sądzę. Znając jego historię, chłopaka z małej miejscowości, który swego czasu handlował na Jarmarku Europa, nie wierzę w jego tranzyt do PO. Krzysztof Gawkowski ma przed sobą 30 lat aktywności politycznej. Może być drugim Arłukowiczem albo Rosatim lub współliderem własnej formacji. Tylko że w polityce ważne są tzw. timinig i chciejstwo. Innymi słowy Gawkowski powinien powtórzyć gest Aleksandra Kwaśniewskiego z końca lat 80. Gdy Mieczysław Franciszek Rakowski zaproponował mu funkcję w KC jako jednemu z młodych wilczków, on odmówił. Powiedział, że nie chce być „jednym z”, bo zamierza być liderem przyszłej formacji. I został szefem SdRP. Krzysztof Gawkowski powinien powiedzieć: chcę być liderem Nowej Lewicy, chcę być twarzą jej sukcesów w rządzie i ja będę je ogłaszał, a nie Donald Tusk. Poza tym musiałby to powiedzieć nie w pojedynkę.
Już słyszymy, że nowa dwójka współprzewodniczących to mogliby być Gawkowski i Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
Mogę sobie wyobrazić ten tandem. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk może pochwalić się szeregiem sukcesów w rządzie jako ministra pracy i polityki społecznej. Jest też nieustępliwą adwokatką praw kobiet. Z kolei Gawkowski mówił wielokrotnie publicznie, że jest wierzący. To mógłby być dobry układ, bo lewica musi budować koalicję różnych wyborców. Potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której ten tandem mógłby łowić w gronie tych, którzy mają liberalne poglądy, są bardzo wyczuleni na prawa człowieka, tych wśród umiarkowanych wyborców, dla których kluczowe są sprawy socjalne, prawa pracownicze. Gawkowski wie, na czym polega ciężka praca, co to znaczy wstawać o czwartej nad ranem, żeby o piątej wsiąść w pociąg, który dojeżdża do dużego miasta. Ta dwójka jest w zasadzie jedną z nielicznych szans dla lewicy na przyszłość.
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk jest wymieniana jako potencjalna kandydatka na prezydenta w przyszłorocznych wyborach. Wróble ćwierkają, że jak tylko zgłosi swoją kandydaturę, Donald Tusk każe jej odejść ze stanowiska ministry rodziny i pracy. Czy to się jej opłaca?
Gdyby do tego doszło, powinna powiedzieć: jasne, akceptuję to, rozumiem, że Rafał Trzaskowski odchodzi ze stanowiska prezydenta Warszawy, a Szymon Hołownia ze stanowiska marszałka Sejmu, bo stosujemy do wszystkich te same zasady. Ale jeżeli nie ma jednych zasad dla wszystkich, to Nowa Lewica powinna warknąć: „odczepcie się od naszych stanowisk”. I jeszcze może dodać, że Tusk karze ministrę rodziny i pracy za to, że wykonuje kawał dobrej roboty. Ale kandydatura Dziemianowicz-Bąk nie jest przesądzona. To delegaci na przyszły kongres powinni wybrać nie tylko nowe władze, ale i pretendenta do urzędu prezydenckiego. Lewica musi wejść w wybory z nowym kierownictwem i z nowym pomysłem na funkcjonowanie partii.
A co będzie z Włodzimierzem Czarzastym, jeżeli odda władzę? Dopiero za rok powinien objąć stanowisko marszałka Sejmu. Obejmie je?
Na lewicy nikt nie będzie chciał mu tego odebrać, ale co zrobi Donald Tusk, tego nie wiadomo.
A jak się zachowa partia Razem? Ostatnio wysyła sygnały, że może odejść z klubu Lewicy.
Gdyby miała to zrobić, to chyba zdaje sobie sprawę, że samodzielny start w wyborach nie przyniesie jej sukcesu. Nie może być pewna przekroczenia nie tylko progu wyborczego, ale również poziomu, który dałby jej subwencję, czyli 3 proc. Tym bardziej że podział na lewicy dałby powód opinii publicznej do krytyki. Nie po to cztery ugrupowania połączyły się na jednej liście, żeby teraz wysyłać taki sygnał. Gdyby Anna Maria Żukowska, przewodnicząca klubu Lewicy, zawnioskowała o dezaktywację kont twitterowych wszystkich polityków z własnym na czele, to wtedy, być może, udałoby się zachować jedność klubu. Zresztą polityka twitterowa to nie jest polityka poważna. Nie może być tak, że politycy zastanawiają się, co dziś napiszą, jak przywalą konkurencji, bo to patologizuje debatę publiczną.
Michał Wypij: Andrzej Duda od dwóch lat mógł nie być prezydentem
To był błąd ówczesnej opozycji. Gdyby w 2020 roku myślała bardziej perspektywicznie i zgodziła się na pomysł Jarosława Gowina wydłużenia kadencji prezydenta do siedmiu lat, to dziś nie byłoby problemu blokującego zmiany Andrzeja Dudy - mówi Michał Wypij, były poseł PiS i były członek Porozumienia Jarosława Gowina.
Polska poza dużymi miastami zwija się demograficznie, gospodarczo i społecznie. Nowa Lewica powinna tam łowić wyborców
Co by się zmieniło dla samej Nowej Lewicy, gdyby Dziemianowicz-Bąk i Gawkowski stanęli na jej czele?
Uważam, że wyborcy z większych miast, lepiej wykształceni i lepiej zarabiający, czyli obecny elektorat lewicowy, wyzbyliby się obaw przed marginalizacją formacji i dzięki temu nie rozglądaliby się za inną reprezentacją. Drugim krokiem byłoby poszerzenie bazy społecznej o wyborców, którzy są do Nowej Lewicy przychylnie nastawieni, ale traktują ją jako partię drugiego wyboru – to są starsi wyborcy, którzy kiedyś głosowali na SLD, a dzisiaj głosują na Donalda Tuska, lecz się nie cieszą. Mają sentyment do Polski Ludowej i potrzebują dobrej jakości usług publicznych ze względu na wiek. A trzeci krok, który byłby dla Lewicy najtrudniejszy, ale nie niemożliwy, to jest zawalczenie o część klasy ludowej – np. mieszkańców byłych miast wojewódzkich takich jak Włocławek, którzy boleśnie przeszli transformację. We Włocławku prezydentem miasta został niedawno Krzysztof Kukucki z Lewicy, były wiceminister rozwoju w rządzie Tuska.
O Włocławku zawsze mówiono, że jest czerwony.
Nie o to chodzi. Po prostu Polska poza dużymi miastami zwija się demograficznie, gospodarczo i społecznie, co jest związane z brakiem rozwoju regionalnego. I tam Nowa Lewica powinna nie tylko łowić wyborców, ale przekonywać, że będzie o nich walczyć w rządzie. Że postawi na deglomerację, czyli przeciwdziałanie temu, żeby wszyscy sprowadzali się do Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Poznania, Gdańska. Deglomerację robi się również, przenosząc urzędy publiczne poza stolicę. Trybunał Konstytucyjny mógłby mieć siedzibę w Piotrkowie Trybunalskim. A politycy, którzy by do niego dojeżdżali, byliby zainteresowani rozwojem dobrych, szybkich kolei. Czyli CPK też się wpisuje w tę koncepcję. Ostatnio, gdy byłem w Jeleniej Górze, jeszcze przed powodzią, stwierdziłem, że pociąg ze Szklarskiej Poręby do Warszawy jedzie dłużej niż trwa lot z Warszawy do Nowego Jorku. To nie ma nic wspólnego ze zrównoważonym rozwojem kraju.