Zacznę od tego, co trzeba pochwalić. To dobrze, że biskupi spotkali się ze skrzywdzonymi. I cieszy mnie, że sami skrzywdzeni mówią, że było to dobre spotkanie. – Wszystko, co istotne, udało nam się przedstawić księżom biskupom, ale i od nich otrzymaliśmy bardzo osobiste wypowiedzi zwrotne – mówił Robert Fidura, jeden z przedstawicieli pokrzywdzonych.
Czytaj więcej
Miałem sen. Sen, w którym arcybiskup oskarżony o tuszowanie pedofilii czy przekazywanie informacji o skrzywdzonym sprawcy sam podaje się do dymisji. A gdy nie chce tego zrobić, to inni biskupi, nie zważając na konsekwencje, napominają go oraz zmuszają do przeprosin i rezygnacji.
Spotkania z pokrzywdzonymi w Kościele to obowiązek biskupów. Za co tu dziękować?
– Jestem wdzięczny moim braciom w biskupstwie za to, że wzięli udział w tym spotkaniu – powiedział z kolei abp Wojciech Polak. I to już pokazuje, że bycie biskupem to nie jest służba, ale stan umysłu. Bo nie wiem za co być tu wdzięcznym. Biskupi zrobili to, co powinni zrobić już dawno. Od tego są, żeby spotykać się z ludźmi. Łaski nie robią. Jeśli w trakcie spotkania powinny paść jakieś słowa, to skierowane do skrzywdzonych: „przepraszamy, że tak późno”. I kolejne: „Zapraszamy innych. Otwieramy kurie, żebyście mogli – każdy z Was – spotkać się ze swoim biskupem”.
Czy te postulaty brzmią radykalnie? Wiem, że takie postawienie sprawy wielu wydaje się skandaliczne. Rozumiem prymasa, który dziękuje biskupom – wchodzą tu w grę kwestie kościelnej dyplomacji, konieczność ugłaskiwania pewnej części episkopatu. Ale to pokazuje stan ducha i myślenia w Kościele. Jeszcze lepiej pokazuje go fakt, że obiecana komisja mająca zbadać skalę pedofilii w Kościele wciąż nie powstaje. Konsultacje, rozmowy – i ani kroku do przodu. Słowa, słowa, słowa. Dopóki ktoś nie nakręci kolejnego filmu (ciekawe, czy biskupi mają świadomość, że takie obrazy powstają), obawiam się, że niewiele się wydarzy.