Jan Bończa-Szabłowski: Potępienie Fausta

W spektaklu Wojciecha Farugi w Narodowym są odwołania do Holokaustu, II wojny światowej, jest krytyka chciwości i obłudy Kościoła oraz rządów totalitarnych. Są Wałęsa, Chaplin, Hitler i Maria Callas. Brakuje tylko Matki Teresy i psa Baskerville’ów.

Publikacja: 22.11.2024 14:15

Aktorzy podczas próby dla mediów przed premierą Fausta Johanna Wolfganga Goethego w reżyserii Wojcie

Aktorzy podczas próby dla mediów przed premierą Fausta Johanna Wolfganga Goethego w reżyserii Wojciecha Farugi w Teatrze Narodowym w Warszawie.

Foto: PAP/Albert Zawada

Nie można czegoś robić „przy okazji”, a potem dziwić się, że to nie wyszło. Wszystko jedno, czy piecze się ciasto, czy wystawia „Fausta”, choćby w Teatrze Narodowym. Wojciech Faruga zdecydował się na to drugie i wyszedł niezły zakalec.

Dlaczego uważam że ten „Faust” powstawał przy okazji? Faruga, przygotowując go, miał na głowie niezakończoną rozbudowę Teatru Polskiego w Bydgoszczy, którą wraz z zakończoną kadencją dyrektorską pozostawił swemu następcy, a jednocześnie zgodził się przyjąć kolejną dyrekcję, tym razem w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, którego, jak wiadomo, sytuacja jest dramatyczna.

Przesadziłbym, pisząc, że w tym spektaklu nie ma nawet haustu z Fausta. Parę haustów jest, ale żaden głęboki.

Czytaj więcej

„Koniec czerwonego człowieka”: Czerwony to stan umysłu

Goethe pisał swe dzieło przez sześć dekad. W Narodowym ma się wrażenie, że każdej przypada jedna godzina, choć spektakl trwa „tylko” 220 minut. W tym czasie reżyser wraz z dramaturżką Julią Holewińską zainspirowany „Mnemosyne” Aby’ego Warburga, „Pasażami” Waltera Benjamina oraz projektem Petera Greenawaya „Walizki Tulse’a Lupera” przeprowadzają nas przez historię XX wieku. Oprócz klimatu Greenawaya są jeszcze echa serialu „Crown”.

Dosłowność skojarzeń poraża już od pierwszej sceny. Rozmowę Boga z Mefistofelesem prowadzą Jan Paweł II i Hitler. Spektakl nawiązuje do obu części „Fausta”, realizowany jest „na bogato”, więc mamy tu nie jedno, lecz pięć wcieleń Mefista. Zło najwyraźniej się multiplikuje. A wcieleniami Mefista są też Lech Wałęsa (nazywany przez cesarza błaznem), Andy Warhol, Charlie Chaplin i Elżbieta II. Na scenie pojawiają się i Michaił Gorbaczow, i Jackie Onassis, i Maria Callas, i wielu innych. Brakuje tylko Matki Teresy i psa Baskerville’ów.

Faust w wykonaniu Cezarego Kosińskiego jest przede wszystkim bezradny, a jego stosunek do Małgorzaty jest niebezpiecznie pedofilski. 

Są tu odwołania do Holokaustu, II wojny światowej, jest krytyka chciwości i obłudy Kościoła oraz rządów totalitarnych. Każda część spektaklu to otwieranie kolejnej „walizki Lupera” z mroczną historią. Dialogi w tłumaczeniu Adama Pomorskiego zostały dodatkowo ubogacone (trzymajmy się tego określenia) przez Julię Holewińską, co wprowadza wymiar groteskowy. A ta groteska mówiona jest – co gorsza – z pełną powagą. Jeśli widzę, że Faust dyskutuje w pracowni nie ze swym asystentem, ale z małpą, to mam wrażenie, że trochę przyćmiewa to sens tej rozmowy.

Czując swą bezradność wobec wizji Goethego, Wojciech Faruga wiedział z pewnością, że po tym „Fauście” raczej nie będzie już zaproszony do Narodowego. Postanowił więc „na odchodne” pobawić się całą imponującą maszynerią techniczną sceny. Faust realizowany jest więc na różnych poziomach, na zapadniach i wysięgnikach, często w niezwykle malowniczych krajobrazach wyczarowanych przez Katarzynę Borkowską. Zdegradowany świat jawi się np. jako topniejący lodowiec. I tu wielkie uznanie należy się ekipie technicznej.

Czytaj więcej

„Najszczęśliwszy dzień”: Powrót niespełnionej legendy

Wysiłki aktorskie przynajmniej w kilku przypadkach też należy docenić, szkoda tylko, że niczemu nie służą. Aktorsko pięknie i przekonująco zaprezentowały się Sławomira Łozińska jako Elżbieta II będąca jedną z wcieleń Mefista oraz Małgorzata Kożuchowska jako księżna Diana odgrywająca postać Heleny. Jest jeszcze bardzo ciekawa Hanna Wojtóściszyn w roli Małgorzaty. Tylko dlaczego jawi się w opasce z gwiazdą Dawida?

Faust w wykonaniu Cezarego Kosińskiego jest przede wszystkim bezradny, a jego stosunek do Małgorzaty jest niebezpiecznie pedofilski. Z dramatycznej rozmowy z Małgorzatą pozostaje w pamięci scena obsesyjnego wyrzucania dziesiątek par butów. To – jak sugerują napisy – ma nawiązywać do pomordowanych w Auschwitz.

Jeśli Narodowy czekał na Fausta prawie 100 lat, to mógł jeszcze chwilę poczekać. Ta pusta, efekciarska premiera zaszkodzić może wizerunkowi nie tylko przyszłego dyrektora Teatru Dramatycznego, ale też obecnej dyrekcji Narodowego, która pragnie pozostać w tym teatrze bez sugerowanego przez MKiDN konkursu.

PS Ktoś może mi zarzucić, że skrytykowałem spektakl mimo uczestnictwa w popremierowym bankiecie. Odpowiedź jest prosta. Bankiety w Narodowym są zawsze udane. Ze spektaklami ostatnio bywa różnie.

Nie można czegoś robić „przy okazji”, a potem dziwić się, że to nie wyszło. Wszystko jedno, czy piecze się ciasto, czy wystawia „Fausta”, choćby w Teatrze Narodowym. Wojciech Faruga zdecydował się na to drugie i wyszedł niezły zakalec.

Dlaczego uważam że ten „Faust” powstawał przy okazji? Faruga, przygotowując go, miał na głowie niezakończoną rozbudowę Teatru Polskiego w Bydgoszczy, którą wraz z zakończoną kadencją dyrektorską pozostawił swemu następcy, a jednocześnie zgodził się przyjąć kolejną dyrekcję, tym razem w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, którego, jak wiadomo, sytuacja jest dramatyczna.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach