Rafael Nadal. Nikt tak pięknie nie cierpiał

Rafael Nadal uczył nas, że sensem sportu jest przede wszystkim nieustanna niezgoda na porażkę – z rywalami, a chyba jeszcze bardziej z samym sobą.

Publikacja: 22.11.2024 14:45

Rafael Nadal. Nikt tak pięknie nie cierpiał

Foto: Aleksandra Szmigiel/Reuters/Forum

Kiedy Tennis TV zapytał kilka lat temu czołowych zawodników, kogo wybraliby do rozegrania jednego seta, od którego zależałoby ich życie, większość odpowiedziała: „Rafael Nadal”. Chłopak z Manacor przez blisko dwie dekady na światowych kortach nie tylko wygrał 22 turnieje wielkoszlemowe i stworzył z Rogerem Federerem oraz Novakiem Djokoviciem prawdopodobnie najwybitniejszy tercet w dziejach tej dyscypliny, ale także stał się synonimem sportowego wojownika – takiego, którego można zranić, ale nie da się go zabić – choć nigdy nie bił się na pięści. Pokonał go dopiero czas.

Świat poznał Nadala jako pirata w koszulce bez rękawów, spodniach do kolan i z bandaną na głowie. Sprawiał wrażenie takiego, który nie uwodzi, lecz podbija, wchodząc z łobuzerskim uśmiechem i nagim bicepsem do świata, gdzie kanony elegancji wyznaczał Federer. „L’Équipe” w 2006 roku nazwała go wręcz „konkwistadorem”. Dopiero z czasem dostrzegliśmy, że jego mocarna pierś kryje czułe serce, a za obliczem wściekłego byka chowa się dobry chłopak, który spokój odnajduje wyłącznie w rodzinnym domu, poślubił dziewczynę z sąsiedztwa i boi się ciemności, wody oraz psów, ale nie łez.

Właśnie zwyczajność oraz ludzka niedoskonałość objawiająca się w maniakalnym ustawianiu bidonów przy ławce na korcie czy gestami przed serwisem przypominającymi nerwicę natręctw sprawiły, że był nie tylko podziwiany, ale i kochany jak bohater z ludu, który jest jednym z nas, więc nie mówimy o nim „Nadal”, tylko raczej „Rafa”, choć wywalczył 92 tytuły i przez 209 tygodni był na czele rankingu ATP. Za swój bezkompromisowy styl zapłacił zdrowiem, ale i tak później, niż wielu przewidywało.

Czytaj więcej

Ostatnie łzy Rafaela Nadala

Nie godził się na przemijanie

Wszystko, co złe, zaczęło się w kwietniu 2004 roku, kiedy zmęczeniowe złamanie kości w lewej stopie zmusiło go do rezygnacji z Roland Garros i Wimbledonu. Lekarz mówił, że Nadalowi grozi nawet koniec kariery, więc 19-latek po powrocie do domu przepłakał wiele godzin. Dopiero później dowiedzieliśmy, że cierpiał na rzadką chorobę zwyrodnieniową, a dla tenisa uratowały go buty ze specjalną podeszwą, choć nikt nie miał pewności, czy w sporcie, który poddaje organizm olbrzymim przeciążeniom, spowodowana nimi zmiana balansu ciała nie sprawi, że ucierpi coś innego.

Wrócił, ale kolejne sezony przekonywały nas, że szpital będzie w jego karierze nie mniej ważny od kortu. Miał problemy z kolanami, nadgarstkiem, mięśniami brzucha, plecami, ramieniem, udem, łokciem czy kostką. – Grając w taki sposób, wystawia czek in blanco na swoje zdrowie – mówił już w 2007 roku Andre Agassi. „Uprawianie sportu jest dobre dla zwykłych ludzi. Ten uprawiany zawodowo nie jest jednak dobry dla zdrowia, bo popychamy swoje ciało do granic, na jakie nie jest przygotowane” – nie krył sam Nadal w swojej biografii „Rafa”, którą napisał z Johnem Carlinem.

Problemy zdrowotne sprawiły, że w 2009 roku pierwszy raz przegrał mecz na Roland Garros. Później wycofał się z Wimbledonu i stracił pozycję lidera rankingu na rzecz Federera. Bolały go wtedy kolana, ale – jak sam pisał – źródłem problemów był także „stan jego umysłu”, a właściwie duszy, bo to był czas, kiedy dowiedział się o separacji rodziców. Wrócił dopiero jesienią, na turnieje w Stanach Zjednoczonych, ale w Cincinnati po raz pierwszy pojawił się problem z mięśniem brzucha, który później wielokrotnie wracał. Minęło kilka miesięcy i przez ból kolana nie dokończył w Australian Open meczu z Andym Murrayem.

Zaczęły się zastrzyki oraz uprawianie sportu pomimo bólu. Nadal miał wtedy sześć wielkoszlemowych zwycięstw na koncie, później wywalczył jeszcze 16. Miał być meteorem, ale został z nami na blisko 20 lat. Nikt w sporcie nie cierpiał tak pięknie. Wracał wielokrotnie, w 2022 roku wydawało się, że przekracza granicę ludzkich możliwości. Po siedmiu kolejnych turniejach Wielkiego Szlema bez zwycięstwa wygrał Australian Open oraz Roland Garros, choć między meczami – kiedy środki przeciwbólowe przestały działać – właściwie nie mógł chodzić. Minęły dwa lata i w roku olimpijskim chciał to zrobić jeszcze raz. Stanowczo nie godził się na przemijanie.

Zawsze będzie miał Paryż

Jego tegoroczne mecze z Alexandrem Zverevem w pierwszej rundzie Roland Garros i Novakiem Djokoviciem w drugiej rundzie turnieju olimpijskiego były listem miłosnym dla Nadala od paryskiej publiczności. Mowa bowiem o miejscu, gdzie zaprowadził monarchię absolutną. Wygrał turniej Roland Garros 14 razy, a w cieniu kortu Philippe-Chatrier jego statua zaprojektowana przez rodaka Jordiego Dieza Fernandeza stanęła już w 2021 roku, gdy był aktywnym zawodnikiem. Stolica Francji to dla niego z pewnością, obok rodzinnego Manacor na Majorce, najpiękniejsze miejsce na ziemi, choć nie od początku był tam kochany.

Tradycjonalistów mógł drażnić jego wizerunek, niektórzy widzieli w Nadalu wręcz zaborcę, a była francuska minister sportu Roselyne Bachelot oskarżała go nawet o doping (wytoczył jej proces i wygrał). Szacunek, a potem uczucie dojrzewały z czasem. Kiedy przyleciał tej wiosny na Roland Garros, gospodarze witali go niczym gwiazdę rocka. Jeszcze nigdy przed turniejem nie pojawił się w Paryżu tak wcześnie – trenował przez tydzień, nawet po trzy godziny dziennie, mimo deszczu. Potrzebował praktyki, bo od stycznia 2023 do maja 2024 roku rozegrał tylko 15 meczów. Operował biodro, zmagał się z bólem mięśni brzucha.

Leczył się i zbierał wszystkie siły do może ostatniego skoku na paryski odcinek Wielkiego Szlema, ale nie był w losowaniu rozstawiony, i od razu trafił na Zvereva. Stworzyli widowisko, w którym kibice dopingiem chcieli odjąć Nadalowi lat, ale wygrał ten młodszy, sprawniejszy. – Moje ciało przez dwa lata było dżunglą. Jednego dnia się budziłem i odkrywałem, że ukąsił mnie wąż, a innym razem był to tygrys. Teraz wreszcie nie czułem na korcie ograniczeń. Nie mówię o emeryturze, bo nie chcę mieć za rok czy dwa poczucia, że nie dałem sobie szansy – zapewniał Nadal po meczu, podsycając nadzieję.

Nie umiał powiedzieć: „Adios” i kilka tygodni później jeszcze raz wrócił tam, gdzie ziemia kręci się wokół niego. Brał udział w ceremonii otwarcia igrzysk, płynął na motorówce ze zniczem w ręce, i zamieszkał nawet w wiosce sportowców, jakby chciał jeszcze raz odetchnąć olimpijskim powietrzem, znów poczuć się młodym. Turniej zaczął od zwycięstwa nad Węgrem Martonem Fucsovicsem, ale los chyba znów dał sygnał, że jego czas dobiega końca, bo już w drugiej trafił na Djokovicia. To był ich 60. mecz (Nadal wygrał 29) i dziś już wiemy, że ostatni. Zmierzyli się na korcie centralnym 18 lat po tym, jak pierwszy raz przyszło im grać przeciwko sobie w Paryżu.

Obaj gasnący mistrzowie zaangażowali w mecz wszystkie siły. Bywały akcje, w których Nadal znów wydawał się niezniszczalny, a po jednej z wymian z miejsc poderwali się wszyscy na trybunie prasowej. Już samo zdobycie tam miejsca było niełatwe, wejścia dla mediów pilnowali ochroniarze. Hiszpan przegrał, ale miał wtedy jeszcze dodatkowe życie, które na igrzyskach gwarantował mu debel z Carlosem Alcarazem. I znów niemal każdy chciał zobaczyć jego ostatni olimpijski taniec, ale okazji nie było wiele, bo Hiszpanie przegrali w drugiej rundzie.

Dziś wiemy, że ci, którzy dostali się wtedy na trybuny, mieli rację, bo Nadal później na własny rachunek już nie zagrał. Pożegnał się z rywalizacją o indywidualne zaszczyty w miejscu, gdzie, jak mówił Norweg Casper Ruud (przegrał z nim finał Roland Garros w 2022 roku), Hiszpan „zmusza cię do cierpienia, najpierw zabierając twoje nogi, a później umysł”. Jedni mówią, że stawienie mu czoła na paryskiej mączce to było największe wyzwanie w tenisie, a inni, że w całym sporcie. Grał tam tak, jakby znał każdy centymetr kwadratowy nawierzchni i doskonale wiedział, w jaki sposób piłka się na nim odbije.

Budował przez lata w rywalach przekonanie, że cokolwiek zrobią, to będzie za mało. – Staje się tam kimś zupełnie innym. Piłka po jego uderzeniu jakby nabierała większej prędkości, jego stopy też pracują jakby minimalnie szybciej – mówił Zverev po meczu z 2022 roku, kiedy doznał kontuzji i opuścił kort na wózku. – Czujesz, jakbyś grał z kimś na PlayStation, bo każda piłka do ciebie wraca – nie krył Rosjanin Karen Chaczanow. – Kiedy jest w swojej „strefie”, przypomina na tamtym korcie ścianę – dodawał Djoković.

Nadal wygrał na nawierzchni ziemnej, czyli na ceglanej mączce, 90,9 proc. meczów. Jego bilans w Roland Garros to 112 zwycięstwa w 116 meczach. Sposób na Hiszpana znaleźli na tamtejszych kortach jedynie Szwed Robin Soderling (2009), Djoković (2015, 2021) oraz właśnie Zverev (2024). – Aby pokonać Nadala na mączce, musisz być agresywny, narzucać warunki wymian – wyjaśniał kulisy zwycięstwa na łamach „Daily Telegraph” ten pierwszy. Soderling nie mógł jednak wówczas wiedzieć, że na dyspozycji Hiszpana odbiły się wtedy także problemy zdrowotne oraz rodzinne.

Czytaj więcej

Six Kings Slam. Jannik Sinner, Novak Djoković, Rafael Nadal grają dla pieniędzy

Wszystkie strachy Rafaela Nadala

Siedmiokrotny mistrz turniejów Wielkiego Szlema Szwed Mats Wilander mówi, że sukcesy Nadala to przede wszystkim efekt „olbrzymich inwestycji fizycznych i emocjonalnych”. Jego grę cechowała siła, wytrwałość łączył także z opanowaniem. Popłoch wśród rywali siał jego leworęczny forhend, choć wcale nie urodził się mańkutem. Kiedy zaczynał grać jako dziecko, nie miał siły, żeby przebić piłkę przez siatkę, więc zaczął trzymać rakietę w obu dłoniach – także przy forhendzie. Wreszcie wujek i trener Toni Nadal oznajmił, że musi z tym skończyć, bo żaden zawodowiec tak nie robi.

Rafa więc wybrał lewą, choć pisze i gra w golfa oraz darta prawą. Toni nigdy nie chciał zgodzić się z tym, że zrobienie z bratanka tenisowego mańkuta odmieniło historię sportu, ale można znaleźć dla tej tezy niemało argumentów. Wujek był trenerem Nadala przez kilkanaście lat. Wychowywał go do sportu na zimno. Był surowy i wymagający, znacznie bardziej niż wobec rówieśników Rafy, z którymi także pracował. Kazał zamiatać kort, zbierać piłki. Pierwszy raz dał mu rakietę, kiedy miał trzy lata. Podobno nie czekał na piłkę, tylko od razu do niej szedł, jakby instynkt był w nim od zawsze.

Młody Rafa ufał Toniemu do tego stopnia, że wierzył nawet, kiedy ten opowiadał mu o swoich zwycięstwach w Tour de France oraz grze w piłkę we włoskiej Serie A. – Była w naszej relacji i zabawa, i magia – wspominał po latach, choć nie krył też, że trochę się go bał. Prawo do wiary w wielką sportową przeszłość tego uznanego w rodzinnych stronach szachisty dawała mu chyba historia innego wujka, piłkarza Miguela Angela Nadala, który zagrał 62 razy w reprezentacji Hiszpanii, a w latach 1991–1999 był zawodnikiem Barcelony. Rafa, idąc śladem ojca, sercem zawsze był jednak przy Realu Madryt.

Podobno dzięki Miguelowi Angelowi nauczył się, że mimo sławy należy pozostać normalnym. Niejednokrotnie słyszał w domu, że im wybitniejszy się stajesz, tym więcej szacunku musisz okazywać rywalom. Bliscy wychowywali go do dyscypliny i skromności. Wujek Toni drogę do mistrzostwa definiował jako „wybór między wytrwałością a poddaniem się”. Kiedy Rafa został nieoficjalnym mistrzem kraju do lat 12, pokazał mu listę poprzednich triumfatorów tej imprezy. Pytał, czy zna ich nazwiska. Jedynie pięciu osiągnęło później przyzwoity poziom jako zawodowcy.

Rafa wtedy jeszcze wahał się w sprawie przyszłości, bo kochał nie tylko tenis, ale również piłkę nożną. Radość ze wspólnej pracy na rzecz drużyny miał odnaleźć później w Pucharze Davisa, który wygrał z Hiszpanią cztery razy – także w debiutanckim finale, gdy kapitan drużyny wystawił go do pojedynku z Andym Roddickiem. Amerykanin cztery miesiące wcześniej wygrał z nim w US Open 6:0, 6:3, 6:4, ale tym razem – przy 26 tys. widzów na stadionie piłkarskim w Sewilli – zwyciężył Nadal. Niemal dokładnie 20 lat później właśnie w Pucharze Davisa zaplanował koniec kariery.

Wujek Toni jest typem gaduły, filozofa zza kuchennego stołu. Rafa charakter odziedziczył raczej po ojcu, ułożonym i rozważnym, który nad dyskusje przekłada działanie. – Gdzieś tam w środku Rafael jest bardzo wrażliwy – mówi jego mama Ana Maria Parera. Boi się burzy i kiedy biją pioruny, zabrania bliskim wychodzić. Nie lubi ciemności – woli spać przy zapalonym świetle. Pływa tam, gdzie widzi dno. Brawurowy na korcie, zawsze był ostrożny poza nim. Siostra Maribel uważa, że jest przez to „fatalnym kierowcą”. Listę obaw uzupełnia strach przed psami, bo im nie ufa. Carlos Moya musiał swoje zamykać, kiedy Nadal go odwiedzał.

Pirat i arystokrata

Najważniejszy mecz zagrał w 2008 roku na Wimbledonie z Rogerem Federerem. Szwajcar miał wtedy na koncie pięć tytułów z rzędu zdobytych w Londynie. Nadal uważa, że to był „największy mecz jego życia”, zrobił z tego spotkania oś narracyjną swojej książki, którą wydał cztery lata później (kolejna, „Wojownik”, ukaże się w przyszłym roku). To był dla niego trzeci z rzędu finał Wimbledonu ze Szwajcarem, rok wcześniej – przegrał w pięciu setach – Hiszpan płakał w szatni przez pół godziny. Myślał, że to mogła być dla niego ostatnia taka szansa i nawet Toni, zazwyczaj krytyczny wobec gry podopiecznego, zaczął go pocieszać. Tym razem – po pięciogodzinnym finale dwukrotnie przerywanym przez deszcz i kończonym o zmroku – płakali obaj.

Nie było chyba innego miejsca, gdzie tak mocno widzieliśmy kontrast wizerunków Nadala i Federera. Jeśli mielibyśmy każdego scharakteryzować jednym słowem, to w przypadku Hiszpana byłaby to „siła”, a Szwajcara – „wdzięk”. Pierwszego świat przez lata widział jako rebelianta, gdy drugi był wzorem elegancji. Nadal w biografii sam zwrócił uwagę, że Federerowi bliżej do dżentelmena z lat 20. uprawiającego sport przy okazji popołudniowej herbaty, podczas gdy on stał się raczej protoplastą współczesnego atlety czerpiącego niestrudzenie z głębokich zasobów fizyczności.

Dwa ostatnie lata były dla niego drogą cierpienia, gdy usuwał się w swój własny cień. Gasnąć zaczął jakby szybciej, kiedy karierę zakończył Federer. Uciekał przed końcem, długo powtarzał: „do zobaczenia” zamiast „żegnajcie”. Może decyzję podjął, gdy zdał sobie sprawę, że choć na korcie w chwilach największego bólu wciąż – zgodnie z radą, jakiej przed pierwszym wygranym finałem Australian Open udzielił mu Toni – może się motywować wyobrażeniem snajpera, który celuje w niego z trybun, to problemy zdrowotne zaczynają zabijać życie codzienne i radość wspólnych chwil z bliskimi.

Czytaj więcej

Rybakina, Putincewa, Gołubiew… Bułat Utemuratow tworzy tenisową potęgę

– Przestałem odczuwać przyjemność w codziennej pracy. Problemów i dni z bólem było zbyt dużo, a jest przecież tyle innych pięknych rzeczy, dla których warto żyć – mówił rok temu, rezygnując z Roland Garros. Próbował jednak wstać jeszcze raz, zamieniając tegoroczny sezon w pożegnalne tournée, podczas którego ani razu, czy to w Paryżu, w Barcelonie, czy Madrycie, nie umiał przyznać, że to był już ostatni raz. – Nie sądzę, że będę w stanie grać bez ograniczeń. To trudna decyzja, ale w życiu wszystko ma początek i koniec – ogłosił wreszcie w październiku. Pewnie mógłby jeszcze próbować, licząc na korzystne losowania oraz na to, że będzie rósł w turniejach z każdym meczem, ale to byłoby już chyba kruszenie własnego pomnika.

Odchodzi z tenisa dwa lata po Federerze. Trudno zapomnieć ich łzy, kiedy siedzieli obok siebie na ławce podczas pożegnalnego Laver Cup. Podobnie wzruszaliśmy się teraz, w trakcie Pucharu Davisa, gdzie ostatni raz padło jego słynne „Vamos!” (Dalej!, Jazda!). Zastanawialiśmy się, czy ostatnim meczem w karierze Nadala będzie debel z Alcarazem, już czterokrotnym mistrzem turniejów Wielkiego Szlema, który rodakom ma go zastąpić, ale zagrać razem nie zdążyli, bo Hiszpanie odpadli już w ćwierćfinale, także przez porażkę Nadala w meczu singlowym. Karierę zakończył tak, jak przez lata ją prowadził – cierpiąc. No i tak po ludzku, zwyczajnie, bez hollywoodzkiego happy endu. Kiedy zapewnia: „Odchodzę w spokoju, bo dałem z siebie wszystko”, wiemy, że nie mówi całej prawdy, bo dał znacznie więcej.

Kiedy Tennis TV zapytał kilka lat temu czołowych zawodników, kogo wybraliby do rozegrania jednego seta, od którego zależałoby ich życie, większość odpowiedziała: „Rafael Nadal”. Chłopak z Manacor przez blisko dwie dekady na światowych kortach nie tylko wygrał 22 turnieje wielkoszlemowe i stworzył z Rogerem Federerem oraz Novakiem Djokoviciem prawdopodobnie najwybitniejszy tercet w dziejach tej dyscypliny, ale także stał się synonimem sportowego wojownika – takiego, którego można zranić, ale nie da się go zabić – choć nigdy nie bił się na pięści. Pokonał go dopiero czas.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach