Kiedy Tennis TV zapytał kilka lat temu czołowych zawodników, kogo wybraliby do rozegrania jednego seta, od którego zależałoby ich życie, większość odpowiedziała: „Rafael Nadal”. Chłopak z Manacor przez blisko dwie dekady na światowych kortach nie tylko wygrał 22 turnieje wielkoszlemowe i stworzył z Rogerem Federerem oraz Novakiem Djokoviciem prawdopodobnie najwybitniejszy tercet w dziejach tej dyscypliny, ale także stał się synonimem sportowego wojownika – takiego, którego można zranić, ale nie da się go zabić – choć nigdy nie bił się na pięści. Pokonał go dopiero czas.
Świat poznał Nadala jako pirata w koszulce bez rękawów, spodniach do kolan i z bandaną na głowie. Sprawiał wrażenie takiego, który nie uwodzi, lecz podbija, wchodząc z łobuzerskim uśmiechem i nagim bicepsem do świata, gdzie kanony elegancji wyznaczał Federer. „L’Équipe” w 2006 roku nazwała go wręcz „konkwistadorem”. Dopiero z czasem dostrzegliśmy, że jego mocarna pierś kryje czułe serce, a za obliczem wściekłego byka chowa się dobry chłopak, który spokój odnajduje wyłącznie w rodzinnym domu, poślubił dziewczynę z sąsiedztwa i boi się ciemności, wody oraz psów, ale nie łez.
Właśnie zwyczajność oraz ludzka niedoskonałość objawiająca się w maniakalnym ustawianiu bidonów przy ławce na korcie czy gestami przed serwisem przypominającymi nerwicę natręctw sprawiły, że był nie tylko podziwiany, ale i kochany jak bohater z ludu, który jest jednym z nas, więc nie mówimy o nim „Nadal”, tylko raczej „Rafa”, choć wywalczył 92 tytuły i przez 209 tygodni był na czele rankingu ATP. Za swój bezkompromisowy styl zapłacił zdrowiem, ale i tak później, niż wielu przewidywało.
Czytaj więcej
Rafael Nadal skupił na sobie całą uwagę podczas finałów Pucharu Davisa w Maladze, choć zagrał tylko w ćwierćfinale i na korcie już go więcej nie zobaczymy.
Nie godził się na przemijanie
Wszystko, co złe, zaczęło się w kwietniu 2004 roku, kiedy zmęczeniowe złamanie kości w lewej stopie zmusiło go do rezygnacji z Roland Garros i Wimbledonu. Lekarz mówił, że Nadalowi grozi nawet koniec kariery, więc 19-latek po powrocie do domu przepłakał wiele godzin. Dopiero później dowiedzieliśmy, że cierpiał na rzadką chorobę zwyrodnieniową, a dla tenisa uratowały go buty ze specjalną podeszwą, choć nikt nie miał pewności, czy w sporcie, który poddaje organizm olbrzymim przeciążeniom, spowodowana nimi zmiana balansu ciała nie sprawi, że ucierpi coś innego.