Kiedyś oglądałem politykę, ale już nie mogłem, no to przerzuciłem się na piłkę – opowiadał przed laty pewien znajomy. Jak się okazało, przeszedłem tę samą drogę. Teraz jestem u jej kresu. Pierwszy raz od kilku dekad nie włączyłem telewizora, żeby obejrzeć choćby fragment meczu reprezentacji w Lidze Narodów. A przecież moje pierwsze w pełni świadome wspomnienia związane z mediami dotyczą właśnie piłki. To był rok 1982, kiedy Zbigniew Boniek w Hiszpanii prowadził Polskę po medal. Do dziś pamiętam wyniki meczów tamtego mundialu.
Przez kolejnych 40 lat oglądałem reprezentację Polski nawet wtedy, kiedy grała marnie. Czyli przez większość tego czasu. Ale gdzieś w okolicach przegranego w żenującym stylu meczu z Mołdawią coś we mnie pękło. Dobił mnie mundial, podczas którego nasi wyglądali, jakby startowali w innej dyscyplinie niż reszta. Później robiłem sobie przerwy, ale wracałem. Teraz już nie wrócę. Chyba że nasza reprezentacja zacznie wreszcie grać w piłkę, ale to jest równie prawdopodobne jak pojednanie między Tuskiem i Kaczyńskim.
Czytaj więcej
Co jest z nami nie tak, że twarzami polskiego patriotyzmu stali się chłopcy w kominiarkach?
A skoro już o polityce mowa, to trudno się oprzeć analogiom z piłką. Są to dwie dziedziny budzące w Polakach niewiarygodne wręcz emocje i w obu prezentujemy poziom bliski dna. Zresztą jakby się przyjrzeć zawodnikom, którzy coś potrafią, to w obu dziedzinach będzie coś koło dwóch. Tych od polityki wymieniłem wyżej, a w piłce to wiadomo – Lewandowski i Szczęsny.
Rzecz jasna od roku 1989, kiedy zaczęła się w Polsce normalna demokratyczna polityka, oglądałem programy informacyjne. Przestałem mniej więcej w okolicach wygranej PiS w 2015 r. Niby dalej polityka była demokratyczna, ale już nie do końca normalna. Do dziś konsekwentnie trwam w telewizyjnej abstynencji, a wiedzę czerpię przede wszystkim z „Rzeczpospolitej”.