Gry mają bawić. To ich podstawowa funkcja. Mogą to robić na wiele sposobów. Gwarantować wciągającą rozgrywkę, zapewniać emocjonującą rywalizację lub zmuszać do główkowania, dając satysfakcję z wdrożenia przemyślanej taktyki. „Eksplodujące kotki: Przepisy na kotastrofę”, czyli najnowsza odsłona przebojowej serii, traktuje obowiązek zapewnienia zabawy w sposób dosłowny. Gra śmieszy. Jest szalona i absurdalna.

Czytaj więcej

Realistyczne walki drużynowe

Do zabawy służy 121 kart. Pochodzą zarówno z podstawowej wersji gry, jak i dodatków poświęconych implodującym, szczekającym i frywolnym futrzakom. Podczas rozgrywki gracze dociągają po jednej takiej karcie. Jeśli natrafią na tytułowego eksplodującego kotka, przegrywają, chyba że zdołają się go jakoś pozbyć (służy do tego np. karta „rozbrój”). W przypadku wylosowania innej karty mogą ją zachować i zagrać w odpowiednim momencie. Niektóre mają działania ofensywne, pozwalają odbierać karty rywalom bądź zmuszają do pociągnięcia większej liczby kart. Inne mają charakter defensywny, pozwalają bronić się przed działaniami przeciwnika. I tyle!

Czytaj więcej

„Gotham Knights”: Wszyscy przyjaciele nietoperza

Karty są efektowne, okraszone prześmiesznymi rysunkami i komentarzami. W pudełku znajduje się też tzw. kołnierz wstydu. To kartonowy gadżet przypominający osłonki, które prawdziwe koty noszą na szyi po operacjach chirurgicznych. Podczas rozgrywki nosi go ten z graczy, który jako pierwszy zapomni, czyja jest kolejka. W efekcie wszyscy bardzo uważają, by nie popełnić tego błędu. „Eksplodujące kotki: Przepisy na kotastrofę” oferują kilkanaście trybów rozgrywki i sporą dawkę śmiechu. Szybko się nie znudzą.