– Panu to ja mogę nogę podać! – krzyczy.
Zawiedziony Aleksander Kwaśniewski stoi z miną niewiniątka, która mówi: sami widzicie, starałem się.
A Lech Wałęsa na wizji brnie dalej:
– Wszedł jak do obory, ani me, ani be, ani kukuryku!
0:1 jeszcze przed gwizdkiem.
Debata startuje. Aleksander Kwaśniewski mówi, że chciałby być prezydentem, z którego Polacy będą dumni. A Lech Wałęsa komentuje, że to bolszewicko-komunistyczna szczerość. Po debacie Polacy wydają werdykt: 75 do 25 na korzyść postkomunisty.
Odesłany do narożnika
Przegrana zabolała, ale nie dlatego, że mój mąż nie wygrał, lecz dlatego, że przegrał z postkomunistą. To mnie bolało! Porażka z inną osobą bolałaby mniej (…) dodatkowo tak nie fair, tak nieuczciwie postąpił z mężem (…). To nie była honorowa walka” – wspomina Danuta Wałęsa.
Zgadzam się, dobrze pamiętam tę kampanię i tę debatę. To było jak policzek, nie tylko dla Danuty: „Byłam zbulwersowana, a nawet wściekła”.
I stało się. W pierwszej rundzie Lech Wałęsa przegrywa z Aleksandrem Kwaśniewskim w stosunku trzydzieści trzy do trzydziestu pięciu procent. Niby tylko dwa punkty procentowe, ale jednak przegrana. Trudno odwrócić trend, tak jak trudno zawrócić przybierający na sile wiatr czy zatrzymać nadciągającą burzę. Lech Wałęsa nie leży na deskach, ale w boksie sędzia spojrzałby mu w oczy, czy jeszcze może walczyć. Może, w końcu to fighter.
W drugiej rundzie, 19 listopada 1995 roku, znowu tylko trzy punkty procentowe różnicy, czterdzieści osiem do niespełna pięćdziesięciu dwóch. I stało się, wciąż stoi na nogach, ale po raz drugi wyliczony i ostatecznie odesłany do narożnika.
The winner is…
Po raz pierwszy od 1980 roku, od przeszło piętnastu lat, zwycięzcą nie jest Lech Wałęsa.
Jak podsumowała jego żona: „Mąż pod koniec kadencji czuł, że nie ma wystarczającego poparcia, że może przegrać wybory. I przegrał je”.
Przegrywał już bitwy, ale wygrywał wojny. Teraz przegrał dwie bitwy i wojnę.
Wraca do Gdańska. (…)
Celebryta i inne kłopoty
Lech Wałęsa po prezydenturze częściej niż w rodzinne strony będzie wyjeżdżał za granicę. Jest znany na całym świecie jako były prezydent, jako przewodniczący Solidarności, a przede wszystkim jako po prostu Lech Wałęsa. Z tej racji, szczególnie tuż po prezydenturze, był zapraszany na sympozja, spotkania, wręcz rozchwytywany. Tak zwane wykłady to bardzo dobry zarobek. Przez dobrych kilka lat był w ścisłej czołówce, jeśli chodzi o stawki. Sam o tym nie raz pisał na blogu, wykopie.pl czy mówił w wywiadach. Kilkadziesiąt, a nawet 100 tysięcy dolarów za wyjazd, a w ramach wyjazdu wykład, spotkanie z organizatorami i uczestnikami, ściskanie dłoni i zdjęcia. Do tego wywiady dla mediów. Za tę stawkę organizatorzy mogą się pochwalić topowym gościem. Najwyższe stawki obowiązują w USA i krajach arabskich, w Europie są niższe. Z czasem jego stawka będzie maleć, a zaproszenia coraz rzadziej przychodzić. Dziś jego nazwisko już nie widnieje w najbardziej znanej agencji Celebrity Speakers, co jednak nie znaczy, że nie jest możliwe zaproszenie Lecha Wałęsy. Pozostaje czynnym prelegentem z grupy celebrity-politician, tyle że zapraszanym coraz rzadziej i za coraz mniejszą stawkę.
Inne zaproszenia przychodzą z okazji nadania honorowych doktoratów. W ten sposób uczelnie nieco oszczędzają na kosztach ściągnięcia polityków na organizowane przez nie konferencje, sympozja, jubileusze. Honory zamiast gotówki. I tak Lech Wałęsa ma doktoraty honoris causa uniwersytetów między innymi w Stanach Zjednoczonych, Meksyku, Korei, a nawet na Hawajach. Jednak o ile w latach osiemdziesiątych wśród nadających tytuł honoris causa były i te prestiżowe (Notre Dame, Harvard), o tyle po 1989 roku nie ma już żadnego ze znaną marką.
Jeszcze inny typ zaproszeń to czysta komercja. Takim medialnym przykładem jest jego obecność na dziesiątych urodzinach marki Carrefour w Polsce, w 2007 roku. Ma tam wygłosić wykład pod tytułem „Odpowiedzialność w biznesie”. Z jednej strony marketingowcy firmy budują wokół udziału byłego prezydenta ideową narrację (współpraca polsko-francuska, etyka biznesu, wspieranie przedsiębiorczości itd.), z drugiej media spekulują, ile kosztuje wizyta Lecha Wałęsy na komercyjnym show. Oburzony koncern już śle pełne oburzenia protesty, kiedy wszystkich godzi Lech Wałęsa, mówiąc: „Oczywiście, że mi zapłacili. Za taki występ dostaję od dziesięciu do stu tysięcy euro. Ja zarabiam po parę milionów w ten sposób. Myśli pani, że za trzy tysiące złotych ja bym był w stanie żyć?” („Rzeczpospolita”, 19 listopada 2007 r.).
Inne dochody to prezydencka emerytura, a także sprzedaż praw: do książki, wywiadu czy scenariusza. Hollywood jeszcze na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ponoć zapłaciło milion dolarów za wyłączne prawa do scenariusza o jego życiu. Film nigdy nie powstał, ale pieniądze – a potem kłopoty – zostały. Kiedy Lech Wałęsa przegrał wybory, władze skarbowe zaczęły go nękać z powodu nieodprowadzonego podatku. Historia się powtarza, znowu nagrody, znowu komuniści, znowu wizyty skarbówki.
„Bardzo się wówczas zdenerwowałam, gdyż przyszli przed samymi świętami. (…) Byłam tak zdenerwowana, że nie mogłam się powstrzymać i na nich nakrzyczałam”.
Déjà vu. Tym bardziej że znowu, jak w 1983 roku, nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, ale by gonić go. Dokuczyć, trzymać w szachu.
Ostatecznie sąd sprawę oddalił.
Gdzie ta miłość do Ukraińców
Według kilku badań sondażowych Polacy wspierają Ukrainę, lecz są przeciw Ukraińcom. Sprzeczność jest zaskakująca, jednak tylko pozornie.
Jak kurtyzana
Nie bardzo mogę sobie wytłumaczyć, zresztą nie tylko ja, co powodowało Wałęsą, żeby w 2009 roku zaangażować się w kampanię wyborczą partii Libertas. Ba, wręcz stał się jej twarzą, najbardziej rozpoznawalną osobą w Europie wspierającą ten ruch. A był to ruch bardzo niebezpieczny, mający rozsadzić od środka Unię Europejską.
Jej przywódca, Irlandczyk Declan Ganley, rok wcześniej zaangażował się finansowo we wsparcie antyeuropejskiego referendum w Irlandii. Przegrał, ale w 2009 roku sfinansował podobne struktury w wyborach do europarlamentu we wszystkich krajach Unii. Z Polski skusił pojedynczych polityków LPR, PO, PiS i kilku drobnych partii. Ale jego największą zdobyczą, i to na skalę międzynarodową, nieoczekiwanie okazał się Lech Wałęsa.
Dlaczego? Spekulacji było dużo. Zadecydowało jego przekonanie (antyeuropejskie?), pieniądze (na pewno duże na struktury, ale czy dla Lecha Wałęsy również?), wpływy Rosji (przypominają się wizyty Wałęsy w Moskwie, Brukseli i Bonn, poza tym udział w Libertas działaczy proputinowskiego stowarzyszenia Zmiana i oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Rosji Mateusza Piskorskiego) czy po prostu, nazwijmy to oględnie, jego przewrotny charakter?
Jakkolwiek by było, Lech Wałęsa odmawia Platformie Obywatelskiej i osobiście Donaldowi Tuskowi udziału w obchodach rocznicy 4 czerwca 2009 roku, a zamiast tego jedzie na europejski kongres partii Libertas, za co miał dostać od 50 do 100 tysięcy euro. I to chwilę po tym, jak Jarosław Wałęsa jako europoseł Platformy publicznie zapewnił, że jego ojciec na pewno nie popiera Libertas.
W Polsce działanie Lecha Wałęsy wywołuje powszechne oburzenie, a zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Piotr Stasiński grzmi: „Lech Wałęsa oddaje się Declanowi Ganleyowi jak kurtyzana”.
Trzeba jednak przyznać, że podczas pobytu Ganleya w Polsce spotkał się on nie tylko z Wałęsą. Przyjął go między innymi kardynał Stanisław Dziwisz, a dla TVP kierowanej przez narodowca Piotra Farfała wywiad z nim przeprowadził Piotr Kraśko.
W każdym razie Lech Wałęsa nie wydaje się przejmować głosami oburzenia, w swoim życiu wysłuchał ich nieraz. On stosuje zasadę: „Ja demokratycznie, półdemokratycznie, a nawet niedemokratycznie buduję demokrację”. Albo, jak to mówi Krzysztof Pusz: „Z głupoty! Z czystej głupoty!”.
Fragment książki Krzysztofa Brożka „Wałęsa. Gra o wszystko”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Czarna Owca.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji