Gdzie ta miłość do Ukraińców

Według kilku badań sondażowych Polacy wspierają Ukrainę, lecz są przeciw Ukraińcom. Sprzeczność jest zaskakująca, jednak tylko pozornie.

Publikacja: 25.11.2022 10:00

Chwała Ukrainie, ale jak długo? Mural z wizerunkiem Wołodymyra Zełenskiego na ścianie kamienicy przy

Chwała Ukrainie, ale jak długo? Mural z wizerunkiem Wołodymyra Zełenskiego na ścianie kamienicy przy ul. Lubomirskiego w Krakowie, marzec 2022 r.

Foto: Jan Graczyński/East News

Wiem, co piszę – sam się na tym przyłapałem. Jeszcze wczoraj wywieszałem niebiesko-żółtą flagę na elewacji swojej kamienicy. Przebierałem i przepierałem stare ubrania, by przekazać je poszkodowanym zza wschodniej granicy, którzy stracili dobytek. Z piwnicy wygrzebałem zabawki, nieprzydatne już moim dzieciom, aby trafiły do ukraińskich rączek. Jeździłem na Dworzec Centralny, gdzie w centrum dla uchodźców potrzebna była pomoc przy wydawaniu darów lub parzeniu herbaty. Znajomej spod Kijowa pomagałem w bezpiecznym dotarciu do rodziny. Ba, przytulałem się do Ukraińców, którzy latem maszerowali ulicami Warszawy i obściskiwali przechodniów, w tym mnie, dziękując za życzliwe przyjęcie. Okazuje się, że łatwo przypudrować sumienie podobnymi gestami, o wiele trudniej żyć razem pod jednym dachem.

Czytaj więcej

Julius Nyerere na ołtarze? W Tanzanii już go czczą

On prawosławny, my katolicy

Bo oto dzisiaj zazgrzytałem zębami ze złości, gdy na stacji metra Świętokrzyska nie mogłem przepchnąć się w tłumie Polaków i Ukraińców – oni też korzystają z publicznego transportu, choć ten od czerwca jest już dla nich odpłatny. Jako warszawiak widzę to aż za dobrze: ludzi w mieście wyraźnie przybyło, lecz chodniki i ulice, autobusy i tramwaje nie są z gumy, wszyscy mieścimy się z coraz większym trudem, co po dziewięciu miesiącach od wybuchu wojny stało się wyzwaniem. Rafał Trzaskowski, prezydent miasta, już w wakacje ostrzegał lojalnie, że wraz z napływem migrantów życie w stolicy stanie się mniej komfortowe. No właśnie: mniej komfortowe, nie złe, czego wielu – w tym i ja, co przyznaję ze wstydem i skruchą – w pewnym momencie nie zdzierżyło.

Z okazji Święta Niepodległości Trzaskowski, zaniepokojony hasłami antyukraińskimi na ulicach, mówił o patriotyzmie, którym dzisiaj jest wspieranie Ukraińców przelewających krew za naszą wolność – czym przykrył poprzednie faux pas, gdyż nawet jego koledzy z opozycji mieli mu za złe zbytnią bezpośredniość, co w polityce nie jest cechą pożądaną. Ładnie powiedziane, lecz dla „Plusa Minusa” dotarłem właśnie do sondaży, które dość brutalnie stwierdzają, że dobry Ukrainiec to dla nas nie Ukrainiec w wagoniku warszawskiego metra, ale Ukrainiec na Ukrainie. I wyklejenie podziemnego chodnika przy Świętokrzyskiej nowymi oznaczeniami, by lepiej nawigować nabrzmiałym ruchem, na co zdecydowało się miasto, niewiele tutaj pomoże.

Ba, nawet w katolickim klasztorze, gdzie zamiast szukać rozgrzeszenia, czytam socjologiczne raporty, znajomy mnich dorzuca kolejny kamyczek do tej opowieści. Mówi o Andriju, nastolatku z Ukrainy, który do Polski przyjechał wiosną wraz z matką. Ona wróciła już do Kijowa. On został, by uczyć się w polskim liceum i zaocznie kończyć szkołę w Ukrainie, skąd regularnie dzwoni do niego nauczyciel, bo wojna wojną, ale system edukacji działa jak należy.

Aby Andrij mógł sobie dorobić – potrzeby ma skromne, lecz troszczy się o rodzinę i właśnie wysyła powerbanka, aby miała odrobinę prądu, gdy znowu padnie zasilanie – pomaga w przykościelnej kawiarni. Inne kelnerki, panie w średnim wieku z okolicy, z początku mu matkowały i ciotkowały, bo wojna taka straszna, bo on taki biedny. Z czasem zaczęły się niesnaski: właściwie dlaczego Andrijowi przysługuje w klasztorze opierunek i wikt? I czemu, gdy w deszczowy dzień zabrakło klientów, zwolniono jedną z pracownic, a chłopak mógł zostać? Do tego on prawosławny, a my katolicy… Mnich z żalu uśmiecha się gorzko.

Czytaj więcej

Polska na każdym kontynencie

Sezon na uchodźców

Blitzkrieg – po rosyjsku: molnijenosnaja vojna – się nie powiódł, wojna trwa, co wywołuje długotrwałe procesy. Zajęła się nimi Krytyka Polityczna w cyklicznym raporcie socjologicznym autorstwa Przemysława Sadury (dr hab. z Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego) i Sławomira Sierakowskiego (socjolog, szef KP) zatytułowanym „Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom”.

Czujne oko prawicowego publicysty zauważy, że już pierwsze zdanie przypomina… poprzednie opracowanie o „Politycznym cynizmie Polaków”, który „pokazał, na czym polega siła PiS” – po czym nazwa partii rządzącej pojawia się w tekście jeszcze kilkanaście razy, jakby Kaczyński był wszystkiemu winien, tylko po co to upolitycznienie zjawiska? Można też wytoczyć Grubą Bertę na kapiszony, że Sierakowski jest pracownikiem naukowym Niemieckiego Instytutu Polityki Zagranicznej, więc nie dziwi jego nader krytyczna – wiem, wiem: w końcu to Krytyka Polityczna – diagnoza postawy Polaków. Uśmiech politowania tężeje jednak na ustach, skoro problem dotknął również i mnie.

Raport jest skrótowy, cóż można pomieścić na niespełna 50 stronach, jednak przekrojowo ukazuje problemy społeczeństwa nie tylko w kontekście wojny, także innych polskich bolączek. To jego słabość i siła zarazem, bo wnioski zawarte w tytule znajdują umocowanie w szerokim pejzażu. A że Sadura i Sierakowski umieją malować słowem, obraz jest plastyczny.

„Pandemia się nie skończyła, skończyła się tylko nasza cierpliwość do niej, stąd mylne wrażenie, że jest już po wszystkim. Po dwóch latach panowania wirusa pewnego dnia budzimy się, a tu bombardują miasta, kolumny czołgów przekraczają granice, krzyk, panika, pożary. Jakbyśmy się cofnęli do drugiej wojny światowej. Z dnia na dzień miliony zdesperowanych i zmęczonych ludzi wlewają się do Polski, trzeba rzucić się im na pomoc. Już parę dni po wybuchu uchodźcy są w naszych mieszkaniach, zapełniają dworce i ulice. Razem z drugą przychodzi trzecia plaga: inflacja, rosnąca bez końca. Nagle nie wiadomo, na co nas stać i na co nas będzie stać jutro. Co jeszcze się wydarzy strasznego?”.

Badanie oparte o grupy fokusowe, rozmowy z ekspertami, wywiady pogłębione z 42 osobami i telefoniczny sondaż na reprezentatywnej próbie 1000 Polaków przeprowadzono – co warto zaznaczyć, bo sytuacja jest dynamiczna – pół roku temu, lecz dopiero teraz wnioski trafiły do publikacji. Socjologowie zauważają, że masowe rzucenie się na pomoc uchodźcom stanowiło dla nas formę radzenia sobie z własnym lękiem związanym z wojną: angażowało uwagę i aktywność, dawało poczucie sprawczości i nieco uspokajało – stąd tak wielka reakcja ludzi, proporcjonalna do ich przerażenia.

Ja dodałbym jeszcze otwarte serca Polaków, co naprawdę działa w wielkiej potrzebie – nawet jeśli respondentom niezręcznie było o tym mówić, autorzy chyba powinni. Nie chciałbym jedynie strachem tłumaczyć, że mimo zjawienia się w Polsce milionów uchodźców nie trzeba było budować dla nich obozów przejściowych – zostali przez nas przygarnięci często w prywatnych domach. – Jako społeczeństwo dokonaliśmy rzeczy wielkich i zdaliśmy egzamin – przyznaje Sadura w rozmowie.

Wojna wpisała się w fatalny ciąg chudych lat, gdy instytucje publiczne mają coraz więcej problemów z dostarczeniem wystarczającego – czytaj: do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni – poziomu usług zdrowotnych, edukacyjnych i transportowych. Z punktu widzenia autorów raportu powodem jest polityczna indolencja rządów PiS, co pandemia tylko przyspieszyła, fala uchodźcza obnażyła, a inflacja wyostrzyła. „Propaganda rządu, który wszystkie problemy tłumaczy wojną w Ukrainie, odbija się na uchodźcach” – czytamy, bo nasza niechęć ma wynikać z pogarszających się warunków życia w ogóle.

Wiadomo, że Polak szuka winy poza sobą. W poprzednim zestawieniu KP („Koniec hegemonii 500+”) badani winą za kłopoty obarczali innych rodaków – pijących darmozjadów, którzy wolą żyć z zapomóg. Potem dostało się… Romom, którzy „w życiu nie przepracowali dnia, kombinują, przepisują sobie dzieci na rodziny zastępcze, tylko po to, żeby wyciągnąć pieniądze”, do tego „powołują się na mniejszość narodową, żeby ich nie urazić i tak dalej. Mieszkanie jakieś, to mieszkańcy Puław nie są w stanie otrzymać, a oni dostają”. Ale wraz z wojną zaczął się „sezon na uchodźców” z Ukrainy.

Czytaj więcej

Vanier, Zięba, Węcławski. Gdy Mistrz zawodzi uczniów

Koleżanka opowiadała…

Raport KP konstatuje, że przy odmiennych potrzebach ludzi – biedniejsi chcą przeżyć do końca miesiąca, bogatsi myślą o spłacaniu kredytu za mieszkanie – tym, co połączyło narracje badanych, okazała się silna i spontanicznie wyrażana niechęć wobec Ukraińców. „Pobrzmiewa niepokój o utratę pierwszeństwa w dostępie do świadczeń i do usług publicznych (służba zdrowia, edukacja, opieka). (…) Teraz to uchodźcy są oskarżani, że się wpychają (wcześniej byli to inni Polacy), a nawet dostają to, o czym cierpliwie czekający Polacy mogą tylko pomarzyć: miejsce w żłobku lub przedszkolu, wizytę u specjalisty, bliski termin zabiegu. Polakom nie podoba się objęcie Ukraińców PESEL-em, programem 500+ i innymi. Panuje przekonanie, że tak »hojnie« wsparci uchodźcy nie będą chcieli wrócić do swojego kraju, przeciążą i tak niewydolne systemy usług publicznych, odbiorą miejsca pracy”. I dalej: „Ukraińcy stali się ofiarami niezadowolenia z pogarszającej się sytuacji ekonomicznej Polaków, lęków związanych z paraliżem państwa i niskim poziomem usług publicznych, szalejącą inflacją i skokowo rosnącymi cenami energii. Większość badanych, a w niektórych grupach wszyscy (szczególnie w klasie ludowej), uważa, że uchodźcy są uprzywilejowani, roszczeniowi i traktowani lepiej niż Polacy”.

Kilka głosów (składnia oryginalna):

„Poprzez to, że dużo osób przyjechało z zagranicy, to są problemy z dostaniem się do lekarza”.

„Nie może być tak, że nagle w szpitalu muszą być zarezerwowane łóżka dla Ukraińców, czyli co, Polak ma umierać, a łóżka stoją puste, bo są dla Ukraińców”.

„Widać po euforii na Ukraińców, że na początku chętnie, teraz już taka nienawiść się zrobiła, że na przykład za darmo pociągami jeżdżą. Bo już była awantura o to też”. „Jest takie zmęczenie nimi. Ale też bardzo dużo dochodzi takich sygnałów… Koleżanka mi na przykład opowiadała, że chodzi do kosmetyczki i robi tam jakieś paznokcie. Przychodzi Ukrainka i mówi, żeby jej zrobiła ręce za darmo, bo ona musi”.

„Mój znajomy jest ortopedą, przyjmuje ich, tych Ukraińców. Są bardzo roszczeniowi. Chcą być pierwsi w kolejce, żeby komplet badań im zrobić. Nie interesuje ich reszta kolejki i reszta ludzi. Obojętnie, czy to Ukraińcy, czy Polacy, po prostu ma być zrobione i już”.

Sadura i Sierakowski zauważają, że te historie – zwane przez nich opowieściami-chwastami, bo zakorzenione trudno wyplenić – łączy fakt, że najczęściej są podawane z drugiej ręki: znajomy znajomemu, jedna baba drugiej babie… Badani dopytywani o własne negatywne doświadczenia z uchodźcami zwykle odpowiadali milczeniem. Skąd więc te chwasty? Z mediów społecznościowych, gdzie nie ma politycznej poprawności i ludzie piszą, „jak jest”. Co gorsza, wyciągają z tego wniosek, że media tradycyjne nie chcą pokazywać, „jak jest”, stając po stronie uchodźców, w efekcie ich podejrzliwość jeszcze rośnie i chwasty się plenią.

Ciekawe, że zarazem zdajemy sobie sprawę ze stereotypizacji, w którą wpadamy: „Jest wojna, ludzie uciekają. Zawsze się wśród nich zdarzy złodziej, zawsze się zdarzy oszust, na miliony ludzi, to nie jest 100 tysięcy, tylko to jest parę milionów ludzi! Natomiast generalnie to są ludzie biedni, uciekający przed wojną, i mnie się wydaje, że nie ma co im zazdrościć”.

Według socjologów w rozpowszechnianiu takich historii o ukraińskiej roszczeniowości i nieuczciwości, mających potwierdzać ich uprzywilejowanie w dostępie do świadczeń i usług, niemałą rolę odgrywa rosyjska dezinformacja. – Opowieści-chwasty to takie plotki na sterydach, które wyczytaliśmy gdzieś w mediach społecznościowych i wierzymy w nie mocno. Czasem nawet myli się nam, czy coś przeczytaliśmy, czy usłyszeliśmy od znajomego. Pamiętajmy, że Rosja szerzy te treści, żeby wpływać na nastroje społeczeństwa, antagonizując Polaków i Ukraińców – mówi Sadura. I przyznaje, że to zapewne robota internetowych trolli, bo wiele opowieści brzmiało nieprawdopodobnie i niewiarygodnie, co wychodziło po dociśnięciu rozmówców, nawet gdy ktoś zarzekał się, że sam był świadkiem zdarzenia. Nikomu jednak nie zarzucono kłamstwa: nie o to chodzi w grupie fokusowej, bo wtedy z badania nici…

Sadura z Sierakowskim rozumieją te emocje, ludzka rzecz, apelując przy tym o pomoc w ich ujściu, zanim niechęć do uchodźców nabrzmi do ogromnych rozmiarów i wybuchnie w sposób niekontrolowany. „Jeśli spontanicznie rosnący resentyment nie zostanie rozbrojony, ale będzie rósł, stanie się zaproszeniem do systematycznej dezinformacji na masową skalę ze strony Rosji” – ostrzegają.

Czy to nie zbytnie uproszczenie? Gdyby ktoś rzeczywiście był świadkiem podobnej sytuacji, czy można o tym wspominać, nie będąc oskarżonym o chodzenie na pasku Rosji? – dopytuję.

– Oczywiście, że w takich wypadkach można interweniować. Tylko moim zdaniem takich sytuacji jest bardzo mało albo wcale. Gdybyśmy podawali informacje tylko o tym, co naprawdę widzieliśmy, okazałoby się, że opowieści o roszczeniowych Ukrainkach zniknęłyby z sieci. Wierzę, że te miny, bomby, pułapki można rozbroić, bo przyczyną zmiany nastrojów nie jest zachowanie uchodźców, lecz kryzys państwa – podkreśla Sadura, co bije z raportu („niechęć czy rosnąca rezerwa wobec uchodźców wynika z kwestii braku wiary w państwo, że jego usługi publiczne wystarczą dla wszystkich”).

Czytaj więcej

Politycy wreszcie zgodni. To człowiek zmienia klimat

Mają potrzeby, a nie roszczenia

Gorzej sytuowani narzekają, że Ukraińcy zabierają pracę i mieszkania, więc „niech idą do siebie, każdy niech mieszka u siebie” (choć przyznają: „Ja rozumiem, że my też jeździmy do Niemiec, do Anglii do pracy”). Masowy napływ ludzi zza wschodniej granicy to dla nich potencjalna konkurencja w niewyspecjalizowanych usługach. A jedyna klasowa różnica w raporcie dotyczy właśnie tego, że lepiej sytuowani upatrują szansy w obecności uchodźców, którzy podejmują się prac za niższe stawki, co pozytywnie wpłynie na rynek pracy i inflację.

„To kalkulacja w gruncie rzeczy czysto pragmatyczna, żeby nie powiedzieć cyniczna: mogą zostać, dopóki na nas pracują” – kwitują autorzy, choć chyba nikt nie oczekiwał, że przyjmiemy na stałe półtora miliona przybyszów, by siedzieli z założonymi rękoma. Zresztą zwykle pierwszym pytaniem od Ukraińców jest możliwość znalezienia pracy, w przeciwieństwie do islamskich przybyszy w Niemczech, których nade wszystko interesuje wsparcie socjalne. A cyniczne raczej jest to, że obawiająca się kryzysu finansowego i zapaści systemu usług publicznych klasa średnia oczekuje takiego wspierania uchodźców, które… nie kosztuje („Jestem za pomocą wszelką oprócz takiej obciążającej budżet”), choć trudno powiedzieć, jak miałoby to wyglądać.

Według Sadury „w przypadku fali migrantów zarobkowych istniały obawy, że popsują nastroje w społeczeństwie, lecz tak się nie stało, bo ci ludzie odnaleźli się na rynku pracy i współpraca z Polakami układała się dobrze. Uchodźcy wojenni są jednak grupą bardziej wrażliwą: ponad 80 proc. to kobiety z dziećmi potrzebujące wsparcia, niektórzy przyjechali z traumą wojenną”. Wspomina o osobach wymagających – zawiesza głos i dodaje – pomocy.

Dopytuję, czy jego zdaniem uchodźcy są roszczeniowi. – Nie mam takiego poczucia. Nie lubię zresztą tego terminu, przypomina mi neoliberalne pranie mózgu. Przecież każda grupa ma jakąś potrzebę, a nie roszczenie, co z gruntu brzmi źle. Pamiętajmy, że ukraińscy uchodźcy próbują sobie jakoś radzić. I radzą nad wyraz dobrze, zważywszy na piekło, z jakiego uciekli – mówi socjolog. – Większość badanych uważa, że uchodźcom należy pomagać i kropka. W mniejszości są ci, którzy uważają, że nie. Problem polega na tym, że większość maleje, a mniejszość rośnie. Na razie większość jest większością i to daje nadzieję, lecz na sondaże trzeba patrzeć w trendach, które są takie, że chęć pomocy spada. Ten kryzys jest narastający. Nie twierdzę, że za chwilę nastąpi wybuch antyukraińskich nastrojów, ale widać systematyczną zmianę emocji na gorsze.

Tymczasem Polacy odczuwają niechęć do nowo przyjezdnych, co jednocześnie nie przeszkadza im aktywnie sprzyjać Ukrainie. To ciekawy wątek raportu, że resentyment wobec uchodźców nie idzie w parze z niechęcią wobec sąsiada, któremu niezmiennie kibicujemy w wojnie z Rosją – zapewne mając świadomość, że jesteśmy zapleczem frontu, więc im lepiej wiedzie się Ukrainie, tym my śpimy spokojniej. Można to czytać jako de facto sprzyjanie samemu sobie, wszak my możemy być następni (parafrazując klasyka: „Dziś Ukraina, jutro może przyjść czas na Polskę”). I nawet po oddaleniu tych katastroficznych wizji narodowe wsparcie dla Ukrainy trwa – strach przed Rosją jest ogromny.

Niestety, jesteśmy także przekonani, że w razie konfliktu na terenie naszego kraju, uciekną z niego ludzie bogaci i – badani podkreślają to niezależnie od tego, czy biorą udział w wyborach i na kogo głosują – politycy z rządu i opozycji, w czym powtórzyłaby się sytuacja z września 1939 roku. Dopytywani, nikogo nie typują – ani odruchowo, ani po namyśle – na potencjalnego polskiego Wołodymyra Zełenskiego. I to najsmutniejsza myśl z raportu.

Jak wywołać bunt

Sadura w jednym z wywiadów (dla gazeta.pl) straszył, że „są już sondaże tak złe, że zleceniodawcy nie zdecydowali się na ich publikowanie. Pewna uznana instytucja zamówiła sondaż, zobaczyła wyniki – jak wielu Polaków ma już dość Ukraińców – i postanowiła ich nie publikować. Z dobrej woli, żeby nie szkodzić sprawie”. Dopytuję: dlaczego? – Takie wyniki mogą być niepublikowane ze względu na interes narodowy, poprawność polityczną albo obawę przed wypuszczeniem demonów. Mieliśmy ten sam dylemat ze Sławkiem Sierakowskim, czy mówić o wszystkich wnioskach, nie chcąc wywołać wilka z lasu. Kontaktowaliśmy się z uchodźczymi organizacjami ukraińskimi. Po czym zdecydowaliśmy się, żeby podać badania do publicznej wiadomości – mówi.

Rzeczywiście, istnieją raporty schowane, jednak nie w szufladzie, lecz dla masowego odbiorcy za paywallem – jak wrześniowa analiza platformy analitycznej Polityka Insight. Jej autorem jest Kastor Kużelewski, analityk do spraw politycznych. Rzecz bardzo krótka, bo dwustronicowa, odpowiada na pytanie: „Dlaczego pogarsza się stosunek Polaków do Ukraińców?”.

Oparciem są dane zebrane przez firmę Inquiry, która co tydzień bada postawy Polaków wobec Ukraińców. Wynika z nich, że od marca do września nie doszło do wyraźnego tąpnięcia: odsetek osób pozytywnie nastawionych do uchodźców spadł o 15 pkt proc. (do 55 proc.), a osób mających stosunek negatywny wzrósł o 5 pkt (do 13 proc.). Autor podsumowuje, że „spadek przychylności wobec uchodźców bierze się m.in. z pogarszającej się sytuacji gospodarczej i rywalizacji o usługi publiczne”, co rymuje się z raportem KP.

Podobnie jak kolejne zdania: „Polacy odczuwają wzrost cen najmu i konkurencji na rynku pracy. (…) Narasta frustracja związana z dostępem do usług publicznych. W obliczu rosnącej inflacji Polacy w coraz większym stopniu będą polegać na usługach dostarczanych przez państwo. Według naszych badań dostęp dla obywateli Ukrainy do programu 500+ popiera mniej niż 20 proc. badanych, dostęp do państwowej służby zdrowia – 41 proc., do zasiłku dla bezrobotnych – ok. 14 proc., a do szkół publicznych – ok. 54 proc. Złość za obniżanie się jakości usług publicznych, przejawiająca się np. w nietradycyjnych godzinach rozpoczęcia zajęć szkolnych lub dłuższych kolejkach do lekarza, może ogniskować się na Ukraińcach jako »obciążających system«. Zjawisko to potęguje przekonanie o priorytetowym traktowaniu uchodźców w dostępie do usług publicznych. W opinii ekspertów ta część klasy średniej, która dotąd niechętnie podchodziła do niepracujących osób pobierających 500+, dziś w podobny sposób myśli o ukraińskich uchodźcach”.

Kużelewski zwraca uwagę na zjawisko nieujęte przez Sadurę i Sierakowskiego: nasilającą się antyukraińską narrację w internecie. Nie chodzi o opowieści-chwasty, lecz jawne nawoływanie do buntu wobec uchodźców. „Pod koniec sierpnia na Twitterze popularność zdobył hasztag #stopukrainizacjipolski sprzeciwiający się widoczności Ukraińców w przestrzeni publicznej. Promował go m.in. poseł Konfederacji Grzegorz Braun. Działające przy think tanku Atlantic Council DFR Lab stwierdziło, że akcja ma charakter astroturfingu – sztucznie sterowanego działania, polegającego na symulowaniu oddolnego, powszechnego ruchu, w rzeczywistości tworzonego przez niewielką liczbę hiperaktywnych kont i botów. Innym przejawem antyukraińskiej propagandy, w tym wypadku skierowanej do kobiet, jest rozpowszechnianie informacji o masowej »kradzieży polskich mężczyzn« przez Ukrainki. Latem o dezinformacji w tym obszarze informował obecny pełnomocnik rządu ds. bezpieczeństwa przestrzeni informacyjnej Stanisław Żaryn”.

Gdy Polacy przywykli do wojny, zaczęła przeważać „troska o interes własny ponad poczuciem moralnej powinności wobec najechanych sąsiadów. Wskazuje na to fakt, że obecnie tylko 23,6 proc. badanych zdecydowanie zgadza się ze stwierdzeniem, że Ukraińcy zasługują na pomoc Polski (spadek o 15 pkt proc. względem początku konfliktu), a jedynie 8,8 proc. ze stwierdzeniem, że Polska powinna przyjąć wszystkich Ukraińców, którzy potrzebują pomocy, bez względu na koszty (spadek o 7 pkt proc.)”.

Polityka Insight wieszczy, że nadciągająca zima i kryzys energetyczny prawdopodobnie wzmocnią niechęć do uchodźców. „Dalsze wzrosty cen i kosztów utrzymania mieszkań sprawią, że poziom życia wielu Polaków pogorszy się, a dodatkowe obciążenie państwa wydatkami socjalnymi i wojskowymi doprowadzi do obniżenia jakości usług publicznych. W takiej sytuacji polscy obywatele zaczną szukać przyczyn problemów i część z nich odnajdzie je właśnie w Ukraińcach. Wzrost nastrojów antyukraińskich może wzmocnić radykalną prawicę, która wątki antyukraińskie promuje już od dawna. Istnieje też ryzyko, że w roku wyborczym zaczną się one pojawiać również w przekazie partii głównego nurtu, co jeszcze bardziej przyspieszy wzrost niechęci Polaków wobec uchodźców”.

Raport KP ujmował to mniej dosadnie: „Kontrola społeczna w sferze publicznej w tym wypadku pozostaje niemal żelazna i niechęć wobec uchodźców nie wypływa poza tradycyjne sytuacje, które jej sprzyjają, jak plotki i rozmowy przy stole. (…) Ani PiS, ani żadna inna partia – poza Konfederacją – nie rozgrywają narastających obaw związanych z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną i napływem uchodźców z Ukrainy. Żadna główna siła polityczna nie stara się zbijać politycznego kapitału na tych nastrojach, ale też nie próbuje się nimi właściwie zająć. To się jednak może zmienić – emocje społeczne są silne, podobnie jak pokusa, by wskazać winnego obniżającego się poziomu życia. Szczęściem w nieszczęściu jest, że niechęć wobec uchodźców z Ukrainy nie ma charakteru dehumanizacyjnego ani nie spotyka ich mowa nienawiści. (…) Ukraińcom grozi realne niebezpieczeństwo szykan i poniżającego traktowania (szczególnie narażone są dzieci i młodzież szkolna). Jeśli tematu nie podejmie w przemyślany sposób opozycja, wykorzystają go populiści. Wcale niekoniecznie ci rządzący Polską, bo im wiąże ręce przyznany samym sobie tytuł do chwały za to, że Polska tak wspaniałomyślnie zachowała się wobec uchodźców z Ukrainy. Argument ten PiS wykorzystuje w polityce zagranicznej”.

Czapki z głów i dziękować

Polakom i Ukraińcom przygląda się także instytut IBRiS w kwartalnym badaniu „Światowid”, którego opracowania również nie są częścią domeny publicznej. Prezes Marcin Duma może jednak o nich opowiedzieć. Chodzi o dwie analizy z czerwca i września, co daje skalę porównawczą i pozwala wychwycić trend: – Nasze badanie ma charakter wywiadu swobodnego. Uczestnicy sami wylewają żale, interesujące kwestie są potem pogłębiane. Wątek dotyczący Ukraińców był dla nas zaskoczeniem. A wnioski spójne z tym, co ustalili Sadura z Sierakowskim: mamy rozdźwięk w stosunku do Ukrainy i Ukraińców w Polsce (bo nie do Ukraińców w ogóle), choć 70 proc. badanych deklarowało pomoc.

– Czerwcowe wyniki podzieliliśmy na trzy grupy. Pierwsza to odczucia żalu, zazdrości i niewdzięczności, bo wizerunek Ukraińca nie pokrył się z tym, jak go sobie wyobrażaliśmy. Trochę na wzór tego, co kiedyś Europa myślała o Polsce, że po ulicach chłopi jeżdżą furmankami. Okazało się, że nie tacy ci Ukraińcy biedni. Że wyglądają jak my albo lepiej. Że przyjechali luksusowymi autami, co wzbudziło negatywne odczucia, choć większość z nich dotarła do nas pociągiem lub autokarem – zauważa Duma. – Druga grupa to poczucie, że osiągnęliśmy już granicę wydolności w kwestii pomocy, w co zainwestowaliśmy ogromny kapitał emocjonalny i tym samym zużyliśmy nasze zasoby. I nie możemy zrobić więcej. A zresztą czemu w ogóle pomagać, skoro przyjechali do nas bogacze? I punkt trzeci – obarczyliśmy uchodźców winą za to, że zaczęło nam się żyć gorzej, a przeznaczone dla nich publiczne pieniądze powinny zostać wydane na walkę z inflacją i inne potrzeby. To była dojmująca i wszechogarniająca emocja.

Według Dumy oczekiwaliśmy, że uchodźcy zrobią to, co ich poprzednicy z emigracji zarobkowej, czyli wybiorą gorzej płatne prace. – Wyłoniła się tego spójna opowieść, żeby wysłać ich do zbierania truskawek w pełnym słońcu, po czym mieli pocałować w rękę łaskawego gospodarza, dostać skromną wypłatę i spróbować z tego wyżyć – mówi szef IBRiS. – Było to podszyte poczuciem wyższości kulturowej i historycznej, jakby przemówił polski kolonializm, choć kolonii nigdy nie mieliśmy, ale wszyscy wzrastaliśmy na Henryku Sienkiewiczu, który o Ukraińcach pisał z wyższością. Podmiotowi jesteśmy my, nie oni, więc to oni powinni zdjąć z głów czapki i w lekko przygiętej pozycji dziękować za nasze wsparcie – tłumaczy Duma i nie wygląda na to, żeby kpił.

Chłód po rakiecie

Czerwcowe badanie IBRiS powieliło też obawy opisane przez KP, że Ukraińcy ograniczą nam dostęp do edukacji, służby zdrowia i rynku pracy, choć – co stanowi różnicę – badani nie odnosili się do jakości usług publicznych w państwie: zwracali uwagę, że polski system jest uszyty na nasze potrzeby, więc uchodźcy go przeciążają, ale samego systemu nie oceniali. We wrześniu również pojawiły się wątki z raportu Sadury i Sierakowskiego, czyli narzekania, że w przychodni obowiązują godziny dla Ukraińców i komuś kazano fatygować się jeszcze raz; inny był zmuszony zabrać dziecko ze szkoły, bo nauczyciele folgowali młodym Ukraińcom i lekcje straciły na jakości; jeszcze inny chciał zatrudnić Ukraińca, ale ten zażądał takiej stawki, że lepiej wynająć Polaka.

– Takie historie usprawiedliwiają nasz gniew i irytację. To nagminny mechanizm: ha, ha, wiedziałem, że tak będzie. I nie ma znaczenia, czy sam usłyszałem tę opowieść, czy tylko wyczytałem i przekazuję dalej, bo rzeczywistość społeczna nie jest taka, jaka jest, lecz taka, jaką sobie wyobrażamy – mówi Duma. – Proszę zobaczyć, że Ukraińców nie jest aż tak wielu, nie różnimy się wyglądem, ale mówią inaczej, co wyraźnie słychać w galerii handlowej. I dziwimy się: oni tutaj w ciągu dnia?! Dlaczego nie pracują? Skąd mają pieniądze? Zapewne z moich podatków! Cóż, opowieść o uchodźcach, którzy wynajęli drogie apartamenty przy Elektrowni Powiśle, będzie atrakcyjniejsza od tej, że inni mieszkają kątem u polskiej rodziny, bo wtedy można na nich zrzucić rosnące ceny najmu.

Za to wsparcie dla Ukrainy trwa. We wrześniu 20 proc. badanych przez IBRiS stwierdziło, że powinna ona zakończyć wojnę nawet kosztem utraty części terytoriów, co jest wynikiem jednym z najniższych w Europie. 80 proc. badanych deklarowało zaś potrzebę utrzymania wsparcia, by Ukraina się broniła, co nie jest „czystym altruizmem, bo póki walczy z Rosją u siebie, trzyma Rosję daleko od nas”.

– Pomoc dla uchodźców stała się mitem: 93 proc. badanych było zadowolonych, że jesteśmy tacy wspaniali i daliśmy radę. Jednocześnie aż 62 proc. z nas uważa, że publiczne wsparcie dla Ukraińców jest zbyt kosztowne. Od czerwca zostało w nas poczucie uprzywilejowania uchodźców. Wciąż uważamy też, że powinni pójść do pracy, bo rynek ich potrzebuje, tak samo jak potrzebował Polaków w Wielkiej Brytanii, bo odniesienie do tej sytuacji jest częste. Ulotniła się jednak dostrzegalna latem złość. Zniknęło też przeświadczenie, że nie możemy dać więcej – komentuje Duma.

Pytam go o to samo, co Sadurę: czy powinniśmy się samoograniczać w opowieściach o negatywnych zachowaniach Ukraińców, gdy jesteśmy ich świadkami, żeby grać w rosyjskiej orkiestrze? – Trzeba raczej przeciwdziałać szerzeniu się niesprawdzonych historii. Mówić o faktach, że Ukraińcom oferujemy pomoc w dużym zakresie, że wielu z nich uczciwie pracuje, że trafili tu z powodu wojny. Pokażmy też, że wspierają nasze państwo, bo język ukraiński w szpitalu słychać od pacjentów, ale i lekarzy, którzy mogliby u nas zostać na stałe. Nie zwracałbym uwagi na słabość państwa, co sugeruje Krytyka Polityczna, bo to tylko doprowadzi do dalszej frustracji – mów prezes IBRiS.

Co będzie dalej? – Wszystko zależy od losów wojny. Albo się skończy i uchodźcy wrócą do siebie, a my zostaniemy z narodowym poczuciem dumy, że jesteśmy najlepsi i zapomnimy o niesnaskach. Albo Ukraińcy zostaną i niechęć również, choć nie będzie eskalować. Albo popsuje się coś między nami, gdy ktoś namiesza w tym kotle wrzącej materii, bo jak jest dobrze, to jest dobrze, ale jak jest źle… Przykładem może być wybuch rakiety w Przewodowie, po którym Zełenski kategorycznie powiedział, że nie jest ukraińska, i od razu powiało chłodem – wtedy sezonowane emocje mogą eskalować. Albo wojna będzie trwać i uchodźców przybędzie, nawet drugie tyle, co da już liczbę ponad 3 milionów, czyli 10 proc. społeczeństwa. To bardzo dużo. I z taką mieszanką wybuchową może być źle… – mówi Duma.

Jego zdaniem klucz do rozwiązania sytuacji dzierży Unia Europejska, która może uruchomić mechanizm relokacji uchodźców, żeby Polacy zobaczyli, jak Ukraińcy wyjeżdżają do Włoch czy Hiszpanii, co stonuje nastroje. UE może również uruchomić środki z Europejskiego Funduszu Odbudowy, zamrożone z powodu postawy PiS na unijnych salonach, co oznaczałoby, że rację w swojej upolitycznionej interpretacji mieli jednak Sadura z Sierakowskim, nie prawicowy publicysta.

Wiem, co piszę – sam się na tym przyłapałem. Jeszcze wczoraj wywieszałem niebiesko-żółtą flagę na elewacji swojej kamienicy. Przebierałem i przepierałem stare ubrania, by przekazać je poszkodowanym zza wschodniej granicy, którzy stracili dobytek. Z piwnicy wygrzebałem zabawki, nieprzydatne już moim dzieciom, aby trafiły do ukraińskich rączek. Jeździłem na Dworzec Centralny, gdzie w centrum dla uchodźców potrzebna była pomoc przy wydawaniu darów lub parzeniu herbaty. Znajomej spod Kijowa pomagałem w bezpiecznym dotarciu do rodziny. Ba, przytulałem się do Ukraińców, którzy latem maszerowali ulicami Warszawy i obściskiwali przechodniów, w tym mnie, dziękując za życzliwe przyjęcie. Okazuje się, że łatwo przypudrować sumienie podobnymi gestami, o wiele trudniej żyć razem pod jednym dachem.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi