Nie. Podobnie jak zniszczenie „Nazistów” przez Olbrychskiego – choć było o nich głośno – nie mogłem ich sprzedać.
Sześć lat później udało się to za monstrualną kwotę 570 tys. funtów, czyli 2,7 mln zł.
Tak. Ale grecki kolekcjoner, który kupił moją pracę, nie miał pojęcia, kto to jest Daniel Olbrychski. Afera z „Nazistami” nie przełożyła się ani na zaproszenia, ani na brak tych zaproszeń. Z kolei z projektu z Gingeras powstała edycja fotografii, którą dałem sponsorom anonsu, a oni je spieniężyli. Czy taka sprzedaż to sukces? Udało mi się spłacić długi. Nigdy nie czułem się artystą, który ma ludziom uprzyjemniać czas i być uwielbiany. Może tylko przybyło mi kilku więcej wrogów.
Świetność i kryzys największej sceny narodowej
Przez prawie 70 lat Teatr TV był dumą publicznej telewizji i jej znakiem rozpoznawczym. Dziś stoi na krawędzi istnienia, a przecież dla milionów Polaków wciąż jest jedyną sceną, do której mają dostęp.
A Katarzynę Kozyrę, która oskarżyła pana o plagiat, traktuje pan jako swojego wroga?
Nie zgadzam się z jej oceną, że kradzieżą było użycie zdjęć z perfomance’ów innych artystów, z których zrobiłem potem obrazy. Zawłaszczenie – jak najbardziej. Pirackie – jak najbardziej. Powiedzmy nawet – gwałtowne. To był taki duszący uścisk miłosny. Uważam, że to wszystko mieści się w zakresie pojęcia dzieła sztuki. Z drugiej strony nie dziwię się, że były takie reakcje i pozwy sądowe.
Został pan pozwany?
Tak, przez dwóch artystów i jeden proces, już po odwołaniu do Sądu Najwyższego, przegrałem. A drugi wciąż się toczy, chyba już dziesięć lat.
Czy wydany w 2010 roku album z wczesnymi pracami to prowokacja? Ich autorem jest pan w wieku przedszkolnym. Po co pan to wydał?
Może po to, żeby skomplikować swoją biografię? Wszystkie te rysunki zatrzymała moja mama, a nie ja. W książce są dwa teksty: jeden psychologa, który powstał na podstawie tych rysunków. I drugi, który jest przedrukiem artykułu napisanego w 1976 roku, w „Tygodniku Powszechnym” o mojej mamie, która przechodziła przez bardzo trudną sytuację związaną z rozwodem z moim ojcem. Na tyle trudną, że dziennikarz napisał o tym artykuł. Więc nazwijmy, że ten album to zawoalowany autobiograficzny produkt.
Jest pan scenarzystą i reżyserem filmu „Summer Love”, który nie tylko był pokazany na FFF w Gdyni w 2015, ale nawet miał nominację do Gucci Group Award 2007. Akcja toczy się na Dzikim Zachodzie, ale zdjęcia powstawały w Polsce. Po co panu ten film?
Bolszewicy mówili, że film to najważniejsza ze sztuk.
Ale chyba się pan z Sowietami nie utożsamia?
Nie. I dlatego nakręciłem tylko ten jeden film (śmiech). To jeden z tych projektów, które – tak jak papież z żołnierzami – były w zamyśle kompletną kliszą kulturową. W tym przypadku opowiadającą, że trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie. Obsada została skonstruowana dość prześmiewczo: Katarzyna Figura z „Pociągu do Hollywood” i Bogusław Linda, nigdy chyba niewykorzystany w pełni w polskim kinie, ale nie mniej wielbiony. Na trzy dni przyjechał na zdjęcia Val Kilmer, który nie wypowiada w filmie żadnej kwestii, jest tylko ciałem, metaforycznym obiektem pożądania. Udało mi się zebrać pieniądze na produkcję, ale wielu rzeczy nie byłem świadomy. Jedną z nich było, że do filmu potrzeba nie tylko sali kinowej, ale i odpowiedniej promocji. Film był dystrybuowany w wielu krajach – Czechach, Brazylii, USA itd., pokazywany w wielu instytucjach sztuki, m.in. w Whitney Museum, ale – ogólnie rzecz biorąc – ani krytycy sztuki, ani jej odbiorcy nie byli wtedy w stanie skonsumować tzw. prawdziwego filmu, który zaproponowałem. Było chyba na to za wcześnie, może dziesięć lat później byłoby inaczej. Nie wiedziałem też, że świat filmu jest dużo bardziej skodyfikowany niż świat sztuki. Pamiętam spotkanie z firmą, która miała dystrybuować film w USA. Powiedzieli, że bardzo im się podoba, ale nie wezmą go do dystrybucji. Bo jest po angielsku, a oni zajmują się produktami zagranicznymi w Stanach, które muszą być w obcych językach. I tak mój projekt znalazł się w oryginalnej, trudnej do określenia przestrzeni. Nie miałem nadziei, że zdobędzie Oscara czy będzie w Wenecji, choć to ostatnie się udało. Tak naprawdę chciałem, żeby był na półkach w supermarkecie.
W 2015 roku miał pan przekrojową trzyczęściową wystawę „Fatal Attraction” w prestiżowym Metropolitan Museum w Nowym Jorku. W tym samym roku odbyła się też pańska ostatnia indywidualna i zbiorowa wystawa w Gagosian Gallery, z którą był pan związany w USA. Gdzie pan zniknął?
Można dodać, że w tym samym roku miałem ostatnią wystawę w Fundacji Galerii Foksal w Warszawie.
Czyli jest pan teraz wolnym strzelcem?
I nie szukam randki.
Zna pan świat sztuki w USA i Polsce. Więcej jest między nimi różnic czy podobieństw?
Bardzo trudne pytanie, na które nie ma oczywistej odpowiedzi. W tej chwili w amerykańskim świecie sztuki jest mnóstwo pieniędzy. I chociaż kreują one ten świat, nie mają nic wspólnego ze sztuką – są tylko po to, by korzystnie, z zyskiem inwestować. W Polsce pieniądze też odgrywają rolę, ale nie jest to aż taka aberracja, bo i sumy są mniejsze. Kultura w Polsce wciąż nie jest traktowana jako inwestycja, przynajmniej z punktu widzenia prawa podatkowego. Nie ma na przykład odpisów podatkowych, które zachęcałyby zamożnych do wkładania w nią kapitału, a następnie przekazywania dzieł sztuki do muzeów. Perwersją jest, że rząd PiS-u jest jedyną frakcją polityczną inwestującą, jak również eksploatującą symboliczny kapitał kulturowy. Problemem jest, jak to się odbywa. Ale to i tak lepiej niż w USA, gdzie wsparcie kultury, muzeów jest kwestią prywatnych donatorów, bo ministerstwa kultury tam nie ma.
Może to lepiej?
W Stanach są inne problemy. Szala jest przechylona diametralnie w drugą stronę. Instytucje, ażeby zdobyć finansowanie od prywatnych sponsorów, stają się od nich bardzo zależne, wręcz służalcze. No i artyści w Ameryce muszą mocno stąpać po ziemi. Nie mają tam praw ani oczekiwań ochrony ze strony państwa, jak artyści w Polsce. Czego tym ostatnim można pozazdrościć.
Kiedy będzie pana wystawa w Polsce?
Może w przyszłym roku, na razie pracuję nad tym.
Piotr Uklański (ur. 1968)
Artysta posługujący się różnymi mediami – fotografią, instalacjami, wideo i performance’em. Studiował w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Mieszka i pracuje w Nowym Jorku. Jego wystawy organizowano w wielu muzeach i galeriach Europy i USA. |Prace Uklańskiego znajdują się m.in. w zbiorach Metropolitan Museum of Art i Museum of Modern Art w Nowym Jorku, Tate Modern w Londynie, Museum of Modern Art w Chicago, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Migros Museum für Gegenwartskunst w Zurychu czy Fundacji François Pinaulta.
Kontrowersyjni „Naziści” – 165 fotosów zebranych przez Piotra Uklańskiego w jedną kompozycję. Pracę w 2006 r. sprzedano w Londynie za 568 tys.funtów. Było to wówczas najdroższe polskie dzieło sztuki współczesnej
Stefan Boness/Ipon/Imago Stock and People/east news