Wilhelm Sasnal. Właściwy artysta we właściwym momencie

Obrazy Wilhelma Sasnala znajdują się obecnie w kolekcjach prestiżowych instytucji na całym świecie, co znaczy więcej niż budzące emocje ceny na aukcjach. Ale i tam za jego prace trzeba płacić dużo.

Publikacja: 25.06.2021 10:00

Wilhelm Sasnal. Właściwy artysta we właściwym momencie

Foto: Fotorzepa, Marek Gardulski

W warszawskim Muzeum Polin trwa wystawa Wilhelma Sasnala „Taki pejzaż". Prezentowane na niej prace w przeważającej części dotyczą Holokaustu. Ale to tylko jeden z wątków twórczości artysty, choć on sam przyznaje: – Odczuwam potrzebę powracania do tematu historii, Holokaustu, stosunku Polaków do niego. Wydaje się być dla mnie niewyczerpywalny, chociaż nieraz czuję przesyt.

– Pejzaż to temat nośny na tyle, by objąć wiele spraw, nie tylko związanych z zagładą Żydów, ale również ze współczesnym rasizmem, ksenofobią w Polsce i gdzie indziej – uważa kurator wystawy Adam Szymczyk. – Są tu obrazy dotyczące odległych miejsc i sytuacji, które pozornie wydaje się, że nie mają wiele wspólnego z tematyką, którą zajmuje się Muzeum Polin. Ale my to widzimy inaczej.

Około 80 proc. prezentowanych dzieł pochodzi z pracowni artysty, ale można zobaczyć też prace, które były eksponowane już na pierwszej obszernej prezentacji Wilhelma Sasnala „Lata walki" w Zachęcie w 2007 r., m.in. inspirowane komiksem „Maus" Spiegelmana, dokumentem „Shoah" Lanzmanna. Wystawę obejrzało 50 tys. ludzi, co było ówczesnym rekordem frekwencyjnym Zachęty. Oprawa, jaka towarzyszy obecnej ekspozycji w Muzeum Polin, godna jest największych wydarzeń wystawienniczych, zadbano o liczne materiały, także wizualne, i szeroką promocję w mediach. A sam Sasnal mówi bez pozy, dużo. To część jego pracy.

Przywoływana legenda

Urodził się w 1972 r., dwa lata studiował architekturę na Politechnice Krakowskiej, zanim poszedł na ASP. Pracownię prof. Leszka Misiaka wybrał świadomie, jako miejsce, w którym indywidualność nie jest karcona, ale pozwala się jej wędrować własnymi ścieżkami. Jak opowiada sam profesor w filmie zrealizowanym przez ekipę Wajda School, Sasnal był niezwykle aktywnym, pracowitym studentem. Przychodził do pracowni pierwszy, malował z uporem przedmioty zwyczajne, codziennego użytku, „proste rzeczy". – Nie zmuszałem się do niczego, tylko bardzo dużo malowałem – wspomina Sasnal w tym filmie. – Profesor to widział i pozwalał mi na wszystko. Zawsze stawał po mojej stronie. Musiał mnie trochę chronić przed innymi dogmatykami Akademii.

– Na dyplom namalował 40 obrazów, wszystkie w kwadracie – przypomina prof. Misiak. – I była bardzo duża rozbieżność ocen, niektórzy członkowie komisji byli zachwyceni i oceniali go bardzo wysoko, a profesor Zbylut Grzywacz nie chciał mu dać noty pozytywnej. W końcu jednak zdecydował się na dostateczną, aby zakończył studia.

Dyplom uzyskał w 1999 r. i w tym samym roku wygrał konkurs Bielska Jesień, wysyłając m.in. obrazy związane z wczasami, przemalowane z folderów Neckermanna. Do 2001 r. działał w grupie Ładnie, choć jak wyjaśniał później, dołączył jedynie do tego, co zaproponowali koledzy. Tworzyli ją m.in. Rafał Bujnowski i Marcin Maciejewski, także byli studenci architektury. I z nimi zadebiutował wystawą w krakowskiej Galerii Zderzak. W rozmowie rzece „15 stuleci" mówił potem Jakubowi Banasiakowi, że to „pieprzona legenda, bo kiedy próbowaliśmy funkcjonować indywidualnie, każdy od razu tę legendę przywoływał. Kojarzenie mnie z grupą Ładnie traktowałem jako stygmat, a nie reklamę, mierziło mnie to". Dzisiaj, jak podkreślał niejeden raz, już ich niewiele łączy.

Andrzejowi Przywarze, ówczesnemu pracownikowi warszawskiej Galerii Foksal, swoje portfolio pokazał po III roku studiów. – Przyjął mnie z Adamem Szymczykiem i Aśką Mytkowską. Wszyscy troje założyli wtedy Fundację Galerii Foksal, interesowali ich artyści z mojego pokolenia. Pośrednio fundacja miała duży wpływ na moje wybory estetyczne. Przyjeżdżali do Tarnowa, oglądali moje prace, rozmawialiśmy, ja jeździłem do Warszawy. To był bardzo intensywny czas. Brali po kilka obrazów na targi: do Bazylei, Kolonii, Berlina, Londynu. Zacząłem jeździć z nimi, uczyłem się międzynarodowego świata sztuki od środka – opowiadał Banasiakowi. Malował wtedy, jak wspomina, „Mościce, Zagładę, bliskich... plus nowe motywy, na przykład samoloty". Po raz pierwszy leciał samolotem 13 września 2001 r. – na Biennale w Tiranie. Miał wtedy 29 lat.




Tajemnice sukcesu

Jego dzieła znajdują się obecnie w kolekcjach prestiżowych instytucji, m.in. w Centrum Pompidou w Paryżu, Tate Modern w Londynie, Haus der Kunst w Monachium, Museum of Modern Art w Nowym Jorku, Guggenheim Museum, co bardziej świadczy o ich wartości niż budzące emocje aukcyjne ceny. Reprezentujące go galerie dbają, by prace trafiały do ważnych kolekcjonerów, którzy nie nabywają ich w celach spekulacyjnych.

W 2007 r. obraz „Samoloty" został sprzedany w domu aukcyjnym Christie's za 396 tys. dol., co było ówczesnym rekordem cenowym współczesnego malarstwa polskiego i jest dotąd rekordem artysty. Na sprzedaż pracę wystawił znany kolekcjoner, ale i spekulant Charles Saatchi, który kupił na wtórnym rynku wiele obrazów Sasnala, by następnie zaprezentować je na słynnej londyńskiej wystawie „Triumf malarstwa". Kilka lat wcześniej, w 2000 r., na polskiej aukcji na rzecz EXIT-u, dyptyk olejny Sasnala z ceną wywoławczą 100 zł sprzedany został za 1100 zł ze wszystkimi opłatami.

– Sukces Wilhelma polegał na tym, że został zauważony zarówno przez świat instytucji, jak i świat rynku, targów i kolekcjonerów – ocenił Andrzej Przywara, dyrektor Fundacji Galerii Foksal, w materiale filmowym zrealizowanym dla TVN w 2019 r.

– On maluje obrazy idee. Są malarze, którzy wykonują szereg zabiegów, aby pokazać wariacje, różne aspekty tematu. Wilhelm nigdy tego nie robi. Zawsze ma jedną szczególną myśl, czasami odzwierciedla ją kadr, a czasami zarysowuje ją sam. Ale zawsze jest to jedna idea i to coś, co jest dla mnie czymś bardzo specjalnym. Dla mnie Sasnal reprezentuje ogromną i ważną tradycję polskiej sztuki plakatu – złożone, kompleksowe idee przełożone za pomocą bardzo prostej pracy pędzla – mówił w tym samym materiale filmowym Christoph Gerozissis, dyrektor Anton Kern Gallery w Nowym Jorku, także reprezentującej Sasnala.

– Patrząc na jego prace, mam wrażenie obrazów pop, jakby kultury pop. Jakby robił okładki płyt. Poznając go, przekonujemy się, że jest bardzo, bardzo współczesny, nostalgiczny. Czy jest popularny? Myślę, że sprzedaje się dobrze – nie kryje Anton Kern, właściciel nowojorskiej galerii. W 2009 r. Sasnal miał wystawę w Muzeum Sztuki Współczesnej K21 w Düsseldorfie, będącą najobszerniejszą jego prezentacją poza granicami Polski. – W ostatnich dziesięciu latach pojawił się prawdziwy głód na „obraz malowany", to jest właśnie pewnego rodzaju kontrreakcja na falę wideo, która zalała rynek sztuki. Sasnal był właściwym artystą we właściwym momencie – uważa kurator tej wystawy dr Julian Heynen. Retrospektywną jego wystawę w Whitechapel Gallery w 2011 r. „Independent" wycenił na maksymalne pięć gwiazdek, a portal The Art Newspaper napisał: „Prace polskiego artysty Wilhelma Sasnala pokazują, że malarstwo nie jest wymierającą dyscypliną sztuki".

Maluje codziennie, po kilka godzin. Zazwyczaj przy muzyce. W 2006 r. wyznawał Dorocie Jareckiej: „Mój umysł nie jest w stanie wyprodukować fikcji. Zawsze staram się bazować na czymś, co już istnieje. Nigdy na przykład nie namalowałem abstrakcyjnego obrazu". W 2012 r. mówił z kolei Donacie Subbotko: „Moje malowanie wzięło się od przerysowywania okładek płyt zespołów metalowych, czyli od technikum, wcześniej nie wiedziałem, że mam tę sprawność". A Jakubowi Banasiakowi ujawnił, że ma w komputerze folder „Do pracy" z mnóstwem zdjęć, które stanowią zaczyn obrazów: „zawsze muszę mieć konkretny powód do namalowania obrazu".

Za najwybitniejszego żyjącego malarza uważa Gerharda Richtera. Ceni też nieżyjącego już Edwarda Dwurnika, który w 2000 r. kupił od niego m.in. „Mościce" – widok stadionu żużlowego w Tarnowie. „To było coś niesamowitego, myślałem wtedy: Jezus, ten facet kupuje ode mnie obrazy!" – tak wspominał ten moment Wilhelm Sasnal. A Dwurnik potem przyznał: „Dorysowałem mu kiboli. Sasnal nie wiedział, że w niego zaingerowałem".

W 2018 r., jeszcze za życia Dwurnika, praca „Kibole/Mościce" poszła pod młotek w jednym z polskich domów aukcyjnych z ceną wywoławczą 60 tys. zł.

W 2006 r. Sasnal otrzymał prestiżową nagrodę imienia Vincenta van Gogha dla europejskiego twórcy przyznawaną przez Stedelijk Museum w Amsterdamie i nie krył, że to wyróżnienie związane z wystawą w tym znanym muzeum jest dla niego istotniejsze niż fakt, że międzynarodowe pismo o sztuce „Flash Art" wskazało go jako zwycięzcę rankingu najzdolniejszych młodych artystów na świecie. Tak wybrali zarówno krytycy, jak i kuratorzy oraz właściciele galerii.

Po wystawie w Zachęcie w 2007 r. TVP Kultura (kierował nią wtedy Krzysztof Koehler, a prezesem TVP był Piotr Farfał) przyznała mu za nią doroczną nagrodę Gwarancji Kultury w kategorii sztuk wizualnych. W liście odczytanym podczas gali Sasnal napisał, że ceni TVP Kultura, jednak nie przybył na uroczystość, bo „obecna sytuacja w TVP aktywizuje poglądy, wobec których czuje największe obrzydzenie". Wyjaśniał potem, że nie był to gest artysty, ale obywatela: – Rządy skrajnych nacjonalistów, ludzi związanych z LPR w telewizji trwają i to wstyd. Wiem, jaka jest polityka tej partii, jakimi kryteriami ocenia się w niej ludzi. Neofaszystowskich poglądów obecnego prezesa nie można nazywać błędami młodości – wyjaśniał Donacie Subbotko.

Murale i filmy

W 2007 r. namalował mural przy Muzeum Powstania Warszawskiego, choć stwierdził w rozmowie kilka lat później, że dziś przemyślałby tę decyzję. Na pytanie, czy stworzyłby mural dla Muzeum Żołnierzy Wyklętych odpowiedział zdecydowanie: „Nigdy!". W ubiegłym roku zrealizował za to czarno-biały mural Jacka Kuronia w formie dyptyku w Warszawie, a także mural z wizerunkiem Rafała Trzaskowskiego w Katowicach. To polityk, którego popierał jako kandydata na prezydenta RP i stworzył grafikę z jego wizerunkiem specjalnie na potrzeby kampanii. Kiedyś zaproponowano Sasnalowi zrobienie grafiki dla pracowników firmy zajmującej się restrukturyzacją, czyli zwalnianiem ludzi. Nie zgodził się, mimo że byli gotowi zapłacić 20 tys. euro.

– Na pierwszym lub drugim roku studiów od ojca kolegi kupiłem kamerę ósemkę. Sfilmowałem Tarnów. To był pierwszy mój film, drugi nakręciłem w Nowej Hucie w kombinacie Sendzimira, wszedłem tam z kamerą ukrytą w kieszeni. Filmy są dla mnie równie istotne jak malarstwo. Kiedy robię film, myślę o teledysku – opowiadał Dorocie Jareckiej w 2006 r. O filmach, które kręci z żoną Anką, opowiadał też w „15 stuleciach": – One mają wypełniać pewną lukę – być takimi filmami, jakich my sami nie możemy obejrzeć w polskich kinach, bo ich tam po prostu nie ma.

Filmy wymyślają wspólnie, a potem Anka spisuje wszystko w formie scenariusza. O pierwszym z nich „Z daleka widok jest piękny" (2011) Dorota Jarecka pisała: „Trudno oglądać ten film po prostu jak film. Cały czas pamięta się o kontekście – producentem jest nowojorska galeria Anton Kern, a współreżyserem sławny polski malarz". Iwona Kurz zauważała zaś, że: „Sasnalowie zdają się nie wierzyć ani w widza, ani w obrazy: gdyby ktoś nie zrozumiał, że nie chodzi tylko o egzotyczne zboczenie z głównej drogi między Krakowem a Tarnowem, to z gnijącego tapczanu wyjdą na takiego ktosia robaki i chora matka pokrzyczy w pustkę". Ale dzieło chwalił Karol Sienkiewicz: „W filmie Sasnalów, chociaż dzieje się wiele lat po wojnie, odnaleźć można znany z polskiej historii schemat, w którym swoi stają się obcymi. Ich wizja jest przekonująca".

Film zobaczyło w kinach zaledwie kilkanaście tysięcy widzów, mniej niż wystawę Sasnala w Zachęcie. W 2013 r. na Millennium Docs Against Gravity odbyła się światowa premiera filmu „Aleksander" Sasnalów. Na widowni poza przedstawicielami Galerii Fundacji Foksal i zaprzyjaźnionymi galerzystami siedziały pojedyncze osoby.

Po dziesięciu latach od deklaracji, że film jest dla niego równie ważny jak malarstwo, po premierze „Słońce, to słońce mnie oślepiło" na Warszawskim Festiwalu Filmowym 2016 Sasnal powiedział, że woli pracować w pracowni niż na planie filmowym. Być może to pokłosie spotkania ze studentami i profesorami montażu w łódzkiej filmówce, wspominanego potem w „15 stuleciach": – To było żenujące doświadczenie – zostaliśmy po prostu rozjechani, bynajmniej nie w merytoryczny sposób. Przyznał wtedy, że profesjonalni reżyserzy raczej nie znają jego filmów, ale Skolimowskiemu się podobają, a Wajda wyraził dla nich ponoć aprobatę.

Ważne dla niego są Mościce, gdzie się urodził i dorastał. – Mają się do reszty Tarnowa trochę tak, jak Nowa Huta do Krakowa. Mościce są mocno obecne we wszystkim, co robiłem. Wszystko, co było dla mnie ważne, działo się właśnie na tym osiedlu, które można przejść spacerem. Tu urodziła się moja mama, urodziłem się ja i mój syn. Tu poznałem Ankę – mówił w wywiadzie dla „Zwierciadła".

Na pytanie Mike'a Urbaniaka, zadane w 2017 r.: Czy można opowiadać o Wilhelmie Sasnalu bez jego żony Anki?, odpowiedział: – To jest zasadniczo niemożliwe. Często łapię się na tym, że mówię „my", nawet kiedy opowiadam o rzeczach, w których Anka nie bierze udziału. Ona jest pierwszą odbiorczynią tego, co robię. Nieraz bardzo krytyczną.

Syn Kacper jest studentem historii sztuki, dużo młodsza Rita na razie nie lubi chodzić do muzeów. Ceni sobie bycie ojcem: – Jest świat, w którym uczestniczę, ale to wszystko jest drugorzędne wobec tego, co się dzieje w domu. Moje ambicje jako ojca są już inne niż Sasnala, który myślał tylko o własnej „t".

Przyznaje jednak, że takie myślenie było procesem. – W końcu dojrzałem i zupełnie inaczej zaangażowałem się w wychowanie córki. Zupełnie przewartościowałem wiele spraw. Na przykład całkowicie wycofałem się z życia towarzyskiego.

Sasnal jasno formułuje swoje wyraziste poglądy społeczno-polityczne. Do Polski, jak powtarzał wielokrotnie, ma stosunek miłosno-nienawistny. Nie znosi przymiotnika „narodowy", bo uważa, że od niego tylko krok do nacjonalizmu, a „kultura narodowa" brzmi jak „kultura rasowa". Boli go też bezkrytyczny katolicyzm („uważam, że Kościół jest dla Polski trochę katastrofą smoleńską"). Przestał chodzić do kościoła, jak miał 18 lat. W wydanej w 2008 r. książce „Sasnal. Przewodnik Krytyki Politycznej" mówił: – Nie mam w sobie rewolucyjnego romantyzmu, już nie mam. Teraz bliższa jest mi realna polityka, do której zmierza „Krytyka Polityczna".

Zapytany, czy ma ambicje polityczne na przyszłość, odpowiedział: – Nie, nie mam. Myślę, że jest obowiązkiem angażować się dziś, kiedy w Polsce jest źle, pod rządami PiS.

W 2019 r. wyjechał na pół roku do USA. – Widzę, jaki wpływ na moje samopoczucie mają polityka i wiadomości. Jaśniej dostrzegam, w jakim my szambie żyjemy w Polsce – mówił Natalii Waloch. – W Stanach jest mi o tyle wygodnie, że nie biorę odpowiedzialności za Trumpa. Rządzi tu prezydent będący symbolem wulgarności, mentalnej pornografii i totalnego skretynienia, ale z mojej perspektywy to sprawa Amerykanów. Patrzę na niego jak na okaz.

Mieszkać chce jednak w Polsce.

W warszawskim Muzeum Polin trwa wystawa Wilhelma Sasnala „Taki pejzaż". Prezentowane na niej prace w przeważającej części dotyczą Holokaustu. Ale to tylko jeden z wątków twórczości artysty, choć on sam przyznaje: – Odczuwam potrzebę powracania do tematu historii, Holokaustu, stosunku Polaków do niego. Wydaje się być dla mnie niewyczerpywalny, chociaż nieraz czuję przesyt.

– Pejzaż to temat nośny na tyle, by objąć wiele spraw, nie tylko związanych z zagładą Żydów, ale również ze współczesnym rasizmem, ksenofobią w Polsce i gdzie indziej – uważa kurator wystawy Adam Szymczyk. – Są tu obrazy dotyczące odległych miejsc i sytuacji, które pozornie wydaje się, że nie mają wiele wspólnego z tematyką, którą zajmuje się Muzeum Polin. Ale my to widzimy inaczej.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi