Destrukcja Teatru TV dokonuje się obecnie za sprawą kolejnej, nagłej i niewytłumaczonej dotąd, zmiany kierownictwa: w marcu straciła stanowisko jego szefowa, ceniona w środowisku Kalina Zalewska, której przyjście na Woronicza traktowano jako ostatnią próbę ratunku dla telewizyjnej sceny. Pozycję Teatru TV osłabiono nie tylko przez politykę kadrową, ale też poprzez oddzielenie redakcji od produkcji i kolejne uszczuplenia zespołu.
– Przez lata Teatr TV był budowany na wielkiej literaturze. Aż zaczął się stawać coraz bardziej publicystyczny, a jakość schodzi na drugi plan – boleje Jan Englert, współtworzący od lat Teatr TV jako reżyser i aktor. – Przestawało być ważne: „jak?", a zaczynało: „co?" i „dla kogo?". Już w latach 90. Nina Terentiew twierdziła, że popularne wtedy „Biesiady" są ważniejsze niż Teatr TV. Dziś z kolei przegrywa z każdym netfliksowym serialem. Żyjemy w czasach, w którym wysoka oglądalność jest ważniejsza niż wysoka jakość. A przecież jeśli nawet spektakl obejrzy przed telewizorem tylko 200 tysięcy widzów, to żaden teatr żywego planu nie jest w stanie zdobyć takiej widowni. A jednak traktowany jest od dłuższego czasu jak fanaberia, bo wysoka kultura jest kulturą elit, a dziś ich nie potrzeba, więc i Teatr TV staje się zbędny. Mam jednak nadzieję, że nie do końca mam rację.
– Bardzo bym chciał, żeby decyzje dotyczące Teatru Telewizji były rozsądne i merytoryczne – uzupełnia Maciej Wojtyszko, reżyser. – W tej chwili widać wyraźnie, że środowisko nie rwie się do pracy w tym miejscu. Jeszcze do niedawna mieliśmy odczucie, że nie ma bojkotu, ale teraz postawy mocno się spolaryzowały. Nie chcę osądzać ludzi zbyt kategorycznie, ostatecznie Tuwim pisał hymny na cześć Stalina. Jestem też ostatnim, który by potępił młodego reżysera skłonnego przyjąć ofertę wyreżyserowania w Teatrze TV na przykład „Romea i Julii". Warto również pamiętać, że poza rewolucją, każda wymiana elit musi trwać kilka lat, więc ta obecna – może się nie udać. Na razie się udaje, niestety.
Mateusz Matyszkowicz, członek biura zarządu TVP odpowiedzialny za Teatr TV, poproszony o wizję jego przyszłości kreśli ją tak: – Nowy Teatr Telewizji to powrót do korzeni, czyli do klasycznych tekstów – od Szekspira, Moliera do uznanej polskiej twórczości, z którą obcujemy już od szkolnych lat. Naszym celem jest takie zagospodarowanie poniedziałkowego pasma, aby zadowolić różne gusta i wrażliwości widzów poszukujących treści na najwyższym poziomie. Obok tradycyjnego repertuaru tworzymy przestrzeń dla widzów otwartą na teatr tańca, muzyczny oraz musical. Szanując tradycję, chcemy jednak, aby Teatr Telewizji był również szansą dla młodych twórców – aktorów, reżyserów, scenografów, kompozytorów. Jerzy Koenig pisał, że „Teatr Telewizji nie jest samotną wyspą" – te słowa są jeszcze bardziej aktualne w czasach różnych treści dostępnych niemalże w każdej chwili. Nowy repertuar powstaje przy wykorzystaniu badań oczekiwań naszych widzów, bo to widz jest najważniejszym gościem poniedziałkowego święta kultury.
Porzuceni teatromani
Fakty są takie, że z „poniedziałkowego święta kultury" rezygnuje się łatwo. 17 maja w poniedziałkowy wieczór zarezerwowany dla Teatru TV, zamiast zapowiadanej powtórkowej, ale świetnej „Norymbergi" Wojciecha Tomczyka w reżyserii Waldemara Krzystka, wyemitowano dwa odcinki „07 zgłoś się", by uczcić pamięć zmarłego Bronisława Cieślaka, grającego w serialu główną rolę. Należy wątpić, by były poseł pracujący w sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, życzył sobie, by czczono go kosztem Teatru TV.