„Pam & Tommy”: Ikona lat 90. i męczennica

Modne ostatnio rekonstrukcje celebryckie więcej mówią o nas dzisiaj niż o czasach, w których się rozgrywały. Tak właśnie jest z serialem „Pam & Tommy”, który stanowi popkulturową beatyfikację Pameli Anderson.

Publikacja: 29.07.2022 17:00

„Pam & Tommy”, 8 odc., twórca R. Siegel, reż. C. Gillespie, dystr. Disney Plus, materiały prasowe

„Pam & Tommy”, 8 odc., twórca R. Siegel, reż. C. Gillespie, dystr. Disney Plus, materiały prasowe

Foto: materiały prasowe

To mogło się udać, bo przecież już raz wyszło temu reżyserowi. Craig Gillespie nakręcił świetną łże-biografię „Jestem najlepsza. Ja, Tonya” o łyżwiarce figurowej Toni Harding, która w oskarżycielski sposób demaskowała bezwzględny świat tego elitarnego sportu. Teraz dostał jeszcze ciekawsze zadanie – zawalczyć o lepszą pamięć dla Pameli Anderson, gwiazdy „Słonecznego patrolu”, której kariera w zasadzie zgasła, nim się rozkręciła. Modelka nigdy nie zaistniała jako aktorka dramatyczna i zastygła uwięziona na plakatach w zakładach wulkanizatorskich, przechodząc do historii kultury masowej jako uosobienie złego gustu i karykaturalny wzorzec urody kobiecej z lat 90. Najsłynniejsza blondyna z wielkim biustem.

Czytaj więcej

Upajający brak wiedzy

W ośmiu odcinkach „Pam & Tommy” oglądamy historię burzliwego związku Anderson i Tommy’ego Lee w połowie lat 90. Ona była u szczytu popularności. On powoli zjeżdżał z karuzeli sławy jako perkusista glam-metalowego zespołu Mötley Crüe. Gwiazdor lat 80., który dekadę później, w epoce sukcesów Pixies i Nirvany, był już dla młodszych synonimem tandeciarstwa. Tommy jednak, jak to gwiazda, nie ma z początku świadomości, że jego pięć minut właśnie się kończy.

W centralnym punkcie fabuły znajduje się jednak coś innego – wydarzenie, które zmieniło kulturę celebrycką i mass media. Otóż małżeństwu skradziono z sejfu taśmę, na której zarejestrowali szczegółowo swój miesiąc miodowy. Złodzieje orientują się, z czym mają do czynienia, i puszczają cenne nagranie w obieg, usiłując je w anonimowy sposób zmonetyzować. Tak docierają do raczkującego wówczas internetu. To właśnie najciekawszy aspekt tej opowieści (i generujący wiele rozbieranych i wulgarnych scen). W połowie lat 90. ludzie na własnej skórze uczyli się, czym jest sieć www. Trudno im było sobie wyobrazić, że jakieś nagranie raz do niej wrzucone już nigdy z niej nie zniknie, choćby próbowali to powstrzymać najlepsi nawet prawnicy.

Czytaj więcej

Gabriel Krauze: Jak zły chłopiec został literacką gwiazdą

Aktorzy wcielający się w tytułową parę zagrali koncertowo. To oni są największą wartością tej produkcji. Zaraz obok znakomitej ścieżki muzycznej serialu, ale umówmy się, to nie sztuka ułożyć playlistę muzycznych hitów. Sebastian Stan jako Tommy Lee jest wulkanem energii, a jednocześnie irytującym egocentrykiem. Wierzymy w jego rozkapryszenie i słomiany zapał, przez który po ledwie czterech dobach znajomości z Pamelą był gotów jej się oświadczyć.

Z kolei Lily James ma trudniejszą robotę, bo jej Pamela z jednej strony jest bardziej skomplikowaną postacią od męża, a jednocześnie została słabo napisana. Scenarzyści nie mogli się zdecydować, czy zrobić z niej pustą celebrytkę czy jednak ikonę nowoczesnej kobiecości. Z jednej strony widzimy, że jest mierną aktorką, nieświadomą swego beztalencia. Przechodzi jakby z rąk do rąk kolejnych mężczyzn, ale zaraz potem strzela monolog o uprzedmiotowieniu kobiet, seksistowsko-patriarchalnej kulturze, „dziadocenie” – dziś byśmy powiedzieli, a także w rozmowie z Tommym celnie potrafi wskazać, jakim to prawem opinia publiczna po wypłynięciu sekstaśmy uznała, że Tommy Lee jest fajnym gościem, zwariowanym rockmanem, a ona puszczalską zdzirą.

Czytaj więcej

"Nazwij to snem": Nazwij to klasyką

To wszystko jednak ani nie jest wiarygodne, ani się w tej postaci nie mieści. To znamionuje ogólny problem serialu – pomimo 341 minut jest powierzchowny i rozwleczony jednocześnie. Spokojnie mógłby trafić do widzów jako pełnometrażowa fabuła. Twórcy „Pam & Tommy’ego” tak bardzo zaangażowali się w portretowanie lat 90., że zrobili teledysk pełny różnej maści gagów. Tommy gada ze swoim wyginającym się na wszystkie strony penisem. Pamela poprawia majtki na planie „Baywatcha”. A złodziej taśmy (Seth Rogen) pierwsze, co z nią robi, to się do niej onanizuje. Poza tym widać setki godzin spędzonych w charakteryzatorni, trochę mniej przy biurku ze scenariuszem. Na ekranie rządzą plastik, dekolty, szybkie fury, kolorowe światła. Niektórzy pokochają. Cała reszta może dać sobie spokój.

To mogło się udać, bo przecież już raz wyszło temu reżyserowi. Craig Gillespie nakręcił świetną łże-biografię „Jestem najlepsza. Ja, Tonya” o łyżwiarce figurowej Toni Harding, która w oskarżycielski sposób demaskowała bezwzględny świat tego elitarnego sportu. Teraz dostał jeszcze ciekawsze zadanie – zawalczyć o lepszą pamięć dla Pameli Anderson, gwiazdy „Słonecznego patrolu”, której kariera w zasadzie zgasła, nim się rozkręciła. Modelka nigdy nie zaistniała jako aktorka dramatyczna i zastygła uwięziona na plakatach w zakładach wulkanizatorskich, przechodząc do historii kultury masowej jako uosobienie złego gustu i karykaturalny wzorzec urody kobiecej z lat 90. Najsłynniejsza blondyna z wielkim biustem.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi