"Nazwij to snem": Nazwij to klasyką

Henry Roth to najmniej znany z Rothów literatów. Najwyższa więc pora wpisać jego „Nazwij to snem” do powieściowego kanonu.

Publikacja: 10.06.2022 17:00

"Nazwij to snem": Nazwij to klasyką

Foto: materiały prasowe

Dwóch nosicieli tego nazwiska nie trzeba przedstawiać miłośnikom prozy. Pierwszy to zmarły niedawno Philip Roth z New Jersey, autor „Kompleksu Portnoya” i „Konającego zwierzęcia”. Drugi to Joseph Roth, portrecista żydowskiego świata w ostatnich latach Cesarstwa Austro-Węgier, utalentowane dziecko Galicji, prozaik i poeta, który zmarł w Paryżu w 1939 r. Z duetu robi się dziś jednak tercet, bo do dwóch wspomnianych dołącza Henry Roth (1906–1995). Niby znany wcześniej, ale dziś w Polsce zapomniany. Na swój sposób łączy rzeczywistości i wrażliwość swoich imienników – Europę Środkowo-Wschodnią, bo urodził się w miasteczku Tyśmienica nieopodal dzisiejszego Iwano-Frankiwska w Ukrainie, a do Nowego Jorku trafił we wczesnym dzieciństwie, gdzie jego rodzina wiodła typowe życie emigrantów, przeprowadzając się co i rusz z dzielnicy do dzielnicy. Małoletni Henry poznał w ten sposób Brooklyn, Lower East Side, a także Harlem.

O takim właśnie świecie opowiada debiutancka powieść Henry’ego Rotha z 1934 r., którą w 1975 r. przetłumaczył na polski Wacław Niepokólczycki, a dzisiaj wznowiły wspólnie wydawnictwa Książkowe Klimaty oraz Art Rage. Rozpoczęły tą książką serię Cymelia, w której będą przybliżać niesłusznie zapomniane dzieła literatury światowej.

„Nazwij to snem” rozpoczyna się nieśpiesznie od przybycia do obcego miasta. Jakże inaczej może rozpoczynać się powieść inicjacyjno-emigracyjna? Główny bohater Dawid Schearl ma ledwie 17 miesięcy. Przypłynął do Ameryki na rękach matki, która zalękniona przygląda się Statui Wolności oraz innym przybyszom ze Starego Świata: Rosjanom, Żydom, Grekom itd. Jednak zamiast radosnego powitania z mężem sytuacja jest dziwna i napięta. Albert to oschły i znerwicowany mężczyzna. Może jest przytłoczony swą emigrancką dolą? Albo po prostu już ma takie nieprzyjemne usposobienie. A może o czymś jeszcze nie wiemy?

Czytaj więcej

Ile wolności, a ile poprawności czeka nas w internecie

Roth buduje psychologię postaci mozolnie, w niedzisiejszym tempie, skupiając się przede wszystkim na malcu chłonącym zmysłami otaczający go świat. Dawid z każdym rozdziałem jest coraz starszy i coraz więcej rozumie, ale też coraz silniej odczuwa napięcia w rodzinie. A tych jest coraz więcej, choćby wskutek przyjazdu do Ameryki ciotki Dawida – temperamentnej Berty, która szuka dla siebie w Nowym Jorku żydowskiego męża.

Czytaj więcej

Imperium kontratakuje. Czy Netflix przetrwa napór Disneya i HBO?

„Nazwij to snem” to, mówiąc wprost, dzieło spełnione. Wiele obiecuje i tyle samo daje. Po pierwsze, piękny język – ze sporym udziałem zmarłego w 2001 r. Wacława Niepokólczyckiego. Po drugie, poruszającą fabułę i historię rodzinną. Po trzecie, wysokiej próby psychologię postaci, a zwłaszcza portret rodziny drążonej wydarzeniami z przeszłości, która na dodatek musi oswoić zupełnie obcą przestrzeń przy słabej znajomości nowego języka i obyczajów. Po czwarte, obraz domu, w którym nie o wszystkim się mówi na głos, a przez to i czytelnik niekiedy stawia kroki po omacku, nie dostając łatwych odpowiedzi. Mamy tu wreszcie zapis dojrzewania młodego chłopca na tle nowojorskiej ulicy z początku XX wieku. Podany bez pruderii i jednocześnie bez przesady, gdzie rzeczy dla dorosłych dość zwyczajne urastają do rangi spraw kosmicznych – przerażających lub zachwycających. Dojrzewania – także religijnego. Warto dać się pochłonąć tym 570 stronom także dla niezwykłego zakończenia „Nazwij to snem” – nie tylko ze względu na rozwiązanie fabularne, ale nawet bardziej pod względem formy i języka. Co tu dużo mówić, po prostu klasyka.

Dwóch nosicieli tego nazwiska nie trzeba przedstawiać miłośnikom prozy. Pierwszy to zmarły niedawno Philip Roth z New Jersey, autor „Kompleksu Portnoya” i „Konającego zwierzęcia”. Drugi to Joseph Roth, portrecista żydowskiego świata w ostatnich latach Cesarstwa Austro-Węgier, utalentowane dziecko Galicji, prozaik i poeta, który zmarł w Paryżu w 1939 r. Z duetu robi się dziś jednak tercet, bo do dwóch wspomnianych dołącza Henry Roth (1906–1995). Niby znany wcześniej, ale dziś w Polsce zapomniany. Na swój sposób łączy rzeczywistości i wrażliwość swoich imienników – Europę Środkowo-Wschodnią, bo urodził się w miasteczku Tyśmienica nieopodal dzisiejszego Iwano-Frankiwska w Ukrainie, a do Nowego Jorku trafił we wczesnym dzieciństwie, gdzie jego rodzina wiodła typowe życie emigrantów, przeprowadzając się co i rusz z dzielnicy do dzielnicy. Małoletni Henry poznał w ten sposób Brooklyn, Lower East Side, a także Harlem.

Pozostało 80% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS