Na festiwalu Góry Literatury w Nowej Rudzie noblistka Olga Tokarczuk powiedziała tak: „Ja nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, by szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki, trzeba mieć kompetencje, mieć wrażliwość pewną, pewne rozeznanie w kulturze”. Po czym jeszcze dorzuciła: „Nie wierzę, że przyjdzie taki czytelnik, który kompletnie nic nie wie i się zatopi w jakąś literaturę i przeżyje katharsis”. Po czym rozpętała się burza.
Część lewicy natychmiast zareagowała oburzeniem, że Tokarczuk przedstawia klasistowskie stereotypy, że obraziła ludzi, którzy nie rozumieją jej książek. Lewicowa aktywistka Maja Staśko napisała w sieci: „Tokarczuk nie chce, by jej książki trafiały pod strzechy, bo ona »nie pisze dla idiotów«. To jest podejście do ludzi, które zawsze mnie mierziło. Pod strzechami mieszkają idioci, którzy nie myślą i nie czują? Nie dość, że to nieprawdziwe, to jeszcze głęboko pogardliwe. Niestety”. Również posłanka lewicy Paulina Matysiak uznała, że takie wypowiedzi jak noblistki mogą tylko zrazić potencjalnych czytelników.
Ale i prawa strona szybko skrytykowała wypowiedź Tokarczuk, zarzucając jej elitaryzm, który już łatwo wykorzystać politycznie, by mówić o zdegenerowanych elitach III RP, które pogardzają zwykłym ludem, mieszkającym rzekomo pod strzechami. „Potęga »elit« w pigułce” – napisała Marzena Paczuska, niegdyś szefowa „Wiadomości” w ekipie Jacka Kurskiego.
Czytaj więcej
Ojczyzna literacka jest tam, gdzie zaczęła się nasza miłość do książek.
„Dowiedziałem się, że Tokarczuk nie pisze dla mnie” – ironizował Sławomir Jastrzębowski, były naczelny „Super Expressu”, później piarowiec współpracujący m.in. z byłym rzecznikiem Prawa i Sprawiedliwości Adamem Hofmanem, sugerując, że to on jakoby mieszka pod strzechą.