Aja Raden: Prawda o kłamstwach. Iluzja uczciwości i ewolucja oszustwa

Wszystko, co żyje, kłamie, od gąsienic po kanciarzy. Zdolność do oszustwa, która nie tylko dotyczy ludzi, ale wszelkich form życia, stanowi ważny atut wypracowany przez miliony pokoleń i jest niezbędną częścią komunikacji.

Publikacja: 17.06.2022 17:00

Najważniejsze jest zaangażowanie cię do gry, a resztę załatwi niedoskonałość percepcji. Na zdjęciu g

Najważniejsze jest zaangażowanie cię do gry, a resztę załatwi niedoskonałość percepcji. Na zdjęciu gra w trzy kubki na Bałuckim Rynku w Łodzi, 2015 rok

Foto: Cezary Pecold/Forum

Fakty to fakty. Ale co to są fakty? I jak je rozpoznać?

W tym konkretnym oszustwie, niezależnie, czy dotyczy kart, kubków, muszelek czy rachunków bankowych, chodzi o spostrzeganie, czy raczej o problem ze spostrzeganiem. Nie tylko nie możesz wierzyć we wszystko, co ludzie ci mówią (albo skończysz jako posiadacz własności wakacyjnej w Poyais), nie należy wierzyć nawet własnym zmysłom, a tym bardziej wspomnieniu tych doznań. Zobaczyć to uwierzyć, ale naprawdę nie powinieneś. Mózg nie ma tak dużych mocy przerobowych, by przetwarzać w każdej sekundzie wszystkie informacje docierające ze zmysłów, więc – jak każdy hazardzista – oszukuje. W rezultacie często kończy się tym, że widzimy to, co spodziewamy się zobaczyć.

Inaczej niż wielki blef i większość kłamstw, gra w trzy karty oszukuje zmysły. Wykorzystuje podstawowe wady automatycznej percepcji zmysłowej, aby zniekształcić i zmanipulować nasz odbiór rzeczywistości. Na tym opierają się sztuczki magiczne, iluzje optyczne i od czasu do czasu polityka zagraniczna.

Ten rodzaj oszukańczej sztuczki, opisany dawno temu, bo już w II wieku naszej ery przez Alkifrona z Aten, pierwotnie wykonywano, używając koralików lub kamyków ukrytych pod jednym z trzech odwróconych do góry dnem kubków lub muszli. Stąd wzięła się lekceważąca nazwa „gra w muszelki”, która określa każdy rodzaj błyskawicznej i celowo mylącej operacji, która kończy się tym, że jedna ze stron zostaje okantowana. Ten kant gra na twojej percepcji zmysłowej i przekonaniu, że zmysły są precyzyjne: najpierw skłania cię do zobaczenia tego, co oszust chce, żebyś widział, a następnie utwierdza w przekonaniu, że możesz zaufać temu, co widziałeś.

To działa na każdego, nawet na samych oszustów.

Czytaj więcej

Efekt sankcji - Rosja stawia na podróbki

W kilka minut stracił wszystko

Jednym z takich hochsztaplerów był najsłynniejszy oszust w historii Ameryki, uliczny naciągacz specjalizujący się w grze w trzy karty, któremu udało się stworzyć przestępcze imperium niemal wyłącznie dzięki zręczności rąk. Nazywał się Jefferson Randolph Smith (tak, to gość od telegrafu donikąd) i jak wielu innych odnoszących sukcesy kanciarzy zainteresował się złodziejskim fachem, kiedy sam dał się naciągnąć.

W połowie lat 70. XIX wieku, mając dwanaście lub trzynaście lat, Smith pracował jako poganiacz bydła w Teksasie – zajęcie nędzne i wyczerpujące. Pewnej nocy, gdy wracał do domu, został wciągnięty w grę w muszelki. Nie trzeba mówić, że fachowcy oskubali go co do grosza. Wszystko wskazuje jednak, że nie był głupcem, a przynajmniej nie kompletnym głupcem. Zdał sobie sprawę (za późno), że gra wcale nie jest grą, tylko manipulacją jego postrzeganiem pozornie przypadkowych okoliczności, kumpli „graczy”, a przede wszystkim jego przekonaniem, że widzi, co się dzieje na stole.

W kilka minut stracił wszystko, co zarobił przez pół roku, w zamian zyskując dozgonną fascynację zręcznością manualną. Wkrótce wyjechał, w krótkim czasie dorobił się fortuny i stworzył przestępcze imperium niemal wyłącznie dzięki takiej samej sztuczce. Grał w muszelki, w karty, nieskończoną ilość razy powtarzał ten sam przekręt w kraju opanowanym gorączką złota, gdzie zasłynął jako „Soapy” („Mydlany”) Smith na cześć jednej z wersji gry w muszelki, którą gazety w Denver nazwały „wystrzałowym mydłem z nagrodą”. Pracował z grupą przestępczych wspólników. Otworzył własny salon gier w Denver, gdzie był znany z tego, że ograbiał poszukiwaczy złota, którzy będąc przy forsie po udanym dniu, na fali dobrej passy zagrali raz czy dwa. Gra w muszelki to niepozorne oszustwo, ale Smith zarobił krocie, w końcu dorobił się nawet praw do plantacji i złota aż na Alasce.

W 1898 roku w Skagway niestety posunął się za daleko, lecz o dziwo, wcale nie poszło o fałszywy telegraf. Do zguby doprowadziło go to, czym zajmował się od dziesięcioleci, ten jeden raz za dużo. Postanowił naciągnąć górnika, który po wyjątkowo pomyślnym dniu wrócił ze złotem wartości 2500 dolarów i dał się skusić na pozornie niewinną grę w trzy karty.

Górnik miał pieniądze – i bez wątpienia dobry dzień – był więc bardzo zadowolony, że nadarza się okazja rozegrania partyjki. I wygrał! Dalej sprawy potoczyły się według znanego schematu: z jednej gry zrobiły się dwie, bo Soapy zaoferował podwójną stawkę, żeby się odegrać, ale stracił ponownie; dwie gry zamieniły się w trzy, bo kto, wygrywając, odchodzi od stołu? Potem była czwarta gra… i nagle szczęście się odwróciło, górnik zaczął przegrywać. Tracił i tracił, i tracił. Nie potrafił albo nie chciał odejść, zostawiając połowę swoich pieniędzy, wiedział, że chwilę wcześniej szło mu dobrze, więc zrobił to, co robią wszyscy, i naraził się na kolejną stratę. Podwoił stawkę i postawił wszystko, co mu pozostało, z nadzieją, że odegra stracone pieniądze. A potem, w kilka sekund, dwuipółtysięczna fortuna górnika przeszła na własność Smitha.

Poszukiwacz złota, jak każdy, kto stracił pieniądze w ulicznym hazardzie, zbyt późno zdał sobie sprawę, że gra była ustawiona. W przeciwieństwie do większości ofiar takiego kantu, które czują się potem zbyt głupio, by robić awanturę, poszedł na policję. W tamtym czasie cała miejscowa społeczność miała już dość wielkiego, prężnie działającego przestępczego biznesu Soapy Smitha. Tłum rozeźlonych mieszkańców zgromadził się, aby zażądać sprawiedliwości; bez wątpienia część z nich nadal oczekiwała odpowiedzi na wysłany telegram. Następnego dnia rano Smith natknął się na nich i wywiązała się strzelanina, podczas której zginął. Kiedy opuszczano trumnę do grobu, jakiś mężczyzna wrzucił trzy muszelki i ziarenko grochu, adekwatny hołd dla gry, która najpierw stworzyła, a w końcu zniszczyła Smitha.

Gra, tak prosta, na jaką wygląda, jest zaprojektowana tak, że nie można w nią wygrać. Nic dziwnego, że ludzie przegrywają. Trik polega na zmyleniu postrzegania rzeczywistości w taki sposób, że ludzie nie są w stanie zauważyć, co naprawdę się dzieje, i dlatego nie mogą stwierdzić, że zostali oszukani. Dla przykładu, przekręt z wystrzałowym mydłem odbywał się następująco: Smith stał na rogu ulicy i sprzedawał starannie owinięte w papier kostki mydła po dolarze za sztukę. Kiedy zachwalał zebranym swój towar, ludzie mogli obserwować, jak niektóre kostki najpierw owija w banknoty, a następnie opakowuje w papier, by niczym się nie wyróżniały wśród innych. Niektóre kawałki mydła, jak wyjaśniał, kryją banknoty jednodolarowe, inne pięcio-, dziesięcio- lub dwudziestodolarowe, a w jednym lub dwóch znajduje się sto dolarów. Jeśli ktoś kupi jeden z nich, będzie mógł zatrzymać pieniądze.

Nic prostszego, prawda? To przecież tylko kwestia szczęścia i ewentualnie tego, ile kostek mydła zechcesz kupić… no i tego, czy widziałeś to, co wydawało ci się, że widzisz.

Tłum obserwował, jak Smith szybko i zręcznie miesza specjalne mydła z pozostałymi. Niemal natychmiast po rozpoczęciu sprzedaży jeden szczęśliwiec znajdował gotówkę i wymachiwał nią podekscytowany. Ludzie, chcąc zdobyć jedną z „wystrzałowych” kostek, kupowali coraz większe ilości mydeł, jakby to były kupony lotto. Kiedy jeden z klientów rozpakował swoje mydło i obwieścił, że znalazł banknot studolarowy, Soapy przerywał grę i wystawiał na licytację pozostałe kostki mydła (również tę opakowaną w sto dolarów).

W te gry nie da się wygrać

Ani kupujący jedną kostkę mydła, ani ten, kto wylicytował najwyższą stawkę i kupił wszystkie pozostałe – płacąc znacznie więcej niż dolara za sztukę – nie mieli najmniejszej szansy na znalezienie drugiego banknotu studolarowego, ponieważ w rzeczywistości, niezależnie od tego, co ludziom się wydawało, że widzą, w żadnej paczuszce nie było ani centa, nie mówiąc już o banknocie studolarowym. Smith na oczach wszystkich owijał kostki mydła w banknoty, ale pakując je w brązowy papier zręcznie chował banknot w dłoni. Kiedy kostki mydła przeznaczone na sprzedaż były już zapakowane, w żadnej nie było pieniędzy. Podstawieni oszuści odgrywali role „szczęśliwców” z tłumu, by przekonać resztę, że w niektórych paczuszkach są pieniądze i każdy ma realne szanse na wygraną. Podobnie dzieje się podczas gry w trzy karty – oszust korzysta z pomocy wmieszanych w tłum wspólników, mających uwiarygodnić szanse na wygraną.

W te gry nie da się wygrać, ani w karty, ani w kubki, ani – jak w tym wypadku – kostki mydła, ponieważ działasz, kierując się tym, co widzisz na własne oczy (Gdzie to jest? Co się z tym stało?), choć naprawdę nigdy nie ma tam wygrywających fantów. Soapy Smith był brutalnym przestępcą i odrażającą postacią, ale umiał sprawić, by inni wierzyli, że widzą to, co on chciał, by widzieli. Był przy tym tak skuteczny, że do dzisiaj cieszy się uznaniem magików i showmanów z całego świata. W Magic Castle w Los Angeles każdego roku obchodzone są jego urodziny, a baza operacyjna na Alasce (biuro z telegrafem bez drutu) jest udostępniona do zwiedzania.

Był tylko jeden gracz, który wygrał w trzy karty czy w muszelki. Nie był to nikt szczególny, żaden znany naciągacz, raczej jedna z potencjalnych ofiar Soapy Smitha. Dał się namówić na grę, ustalił kwotę, a następnie odwracał jego uwagę przez podbijanie stawki i szybkie żarciki – wszystko było dobrze przemyślaną częścią rozgrywki. Pozwolił Smithowi odstawić, z zawrotną szybkością, pokaz zamiany muszelek. Gdy nadeszła kolej na wytypowanie wygrywającej, rzucił na środek stołu swoją broń i powiedział, że zamiast odwracać muszelkę, pod którą znajduje się groszek, odkryje jednocześnie dwie puste muszelki, a tym samym jednoznacznie wskaże, która wygrała. Podczas gdy Soapy nie spuszczał oka z leżącej na stole strzelby, mężczyzna uniósł dwie wybrane na chybił trafił muszelki, pokazując, że nic pod nimi nie ma. Po chwili groźnie stwierdził: „Widzę, że nie trzeba odwracać tej ostatniej”.

Metoda zastosowana przez owego mężczyznę wiele mówi o tym, jak działa kłamstwo. Karty ani muszelki nie są przedmiotem oszustwa. Najważniejsze jest zaangażowanie cię do gry, a resztę załatwi niedoskonałość percepcji. W powszechnym mniemaniu jedyny sposób, by wygrać w tę grę, to nie grać. Pokazując puste muszelki, mężczyzna dał Smithowi do wyboru dwie możliwości: albo uzna go za zwycięzcę, albo przyzna, że groszek znajduje się w jego dłoni i nie było gry, tylko grzeczny rabunek.

Czytaj więcej

Roch Sulima: Zacofanie prowincji to przeszłość. Samochód zmienił wszystko

Te przebiegłe motyle Morpho

Ludzie nie są jedynymi uprzejmymi złodziejami na świecie. Postępują tak również ptaki, pszczoły, robią to wirusy i bakterie. Mikroorganizmy upodabniają się do komórek naszego ciała, aby uniknąć wykrycia. Zwłaszcza HIV tak się zachowuje, zmieniając swoją powłokę białkową, dlatego często trwała obrona staje się niemożliwa. Nawet geny w naszych komórkach stosują zwodnicze techniki sygnalizacji molekularnej w celu nadprodukcji lub wyparcia innych genów. Ostatecznie oszuści, choć nikczemni, robią tylko to, co wszystkie inne rywalizujące organizmy: wykorzystują fizyczną (lub, jak w wypadku gry w muszelki – neurologiczną) słabość innych organizmów. Owady oszukują kwiaty – z wzajemnością; podobnie jak my (i patogeny) najczęściej robią to, manipulując niedoskonałościami postrzegania lub wykorzystując skróty percepcyjne funkcjonujące u innych.

Szczególnie przebiegłe są motyle.

Weźmy błękitnego motyla Morpho o pięknych niebieskich, opalizujących skrzydłach. Pierwsze kłamstwo: tego oszałamiającego błękitu wcale tam nie ma. To tylko złudzenie optyczne wywołane selektywnym odbijaniem niebieskiego światła przez miliony mikroskopijnych, lustrzanych łusek. Żywa barwa istnieje tylko w twoim umyśle – albo w oczach – zależy, w jakim położeniu widzisz motyla. Po drugiej stronie skrzydeł nie ma łusek, są one ciemne, matowobrązowe. Prawdziwa czy odbita, barwa jaskrawych skrzydeł pomaga motylom ukryć się w otwartej przestrzeni, ale nie dzięki kamuflażowi. Najlepiej skrywają się w powietrzu, gdzie powinny być najłatwiej zauważalne. Podczas lotu trzepoczące skrzydła ukazują na przemian dobrze widoczną ciemnobrązową i trudno dostrzegalną, błękitną stronę. W efekcie wydaje się – z powodu percepcyjnej usterki – że pojawiają się i znikają. Ta dziwna zabawa w chowanego, nazywana migającą obroną, to nie to samo, co wtapianie się w otoczenie. Wykorzystuje niezdolność wielu gatunków, zwłaszcza ptaków, do fiksowania wzroku – czyli mózgu – na obiekcie, który porusza się inaczej niż ruchem ciągłym. Migająca obrona sprawia, że lecący na tle nieba motyl błękitny Morpho pozornie pojawia się i znika, dzięki czemu jest niewidoczny dla drapieżników.

Raz go widać, raz nie.

Dzieci motyla błękitnego są jeszcze większymi oszustami: jako larwy wchodzą z mrówkami w symbiotyczne relacje zwane mutualizmem. Tą nazwą biolodzy określają wyrachowane interakcje pomiędzy gatunkami lub organizmami, które są korzystne dla obu stron, choć niezamierzenie, swego rodzaju transakcja wygrana–wygrana. Gąsienica wydziela słodką ciecz, którą zjadają mrówki, te z kolei chronią małą gąsieniczkę przed małymi drapieżnikami. Od czasu do czasu gąsienica wydziela inną ciecz, naśladującą feromony larw mrówek. Ponieważ mrówki ufają swojemu węchowi, tak jak my ufamy wzrokowi, są przekonane, że ta wielka istota jest jedną z ich larw, wloką ją więc do domu, aby się nią zaopiekować. Tam karmią i pielęgnują leżącego, oślizgłego giganta, jakby był jednym z nich. Ponieważ nie mogą wiedzieć, że nie jest. W tym czasie gąsienica pożera resztę mrówczych jaj i larw.

Łamią one społeczną umowę – tak jak ludzie-kłamcy – wykorzystując fakt, że to, co spostrzega ich ofiara, często nie jest prawdziwe.

Najbardziej znanym przykładem udanego mutualizmu jest zapylanie. Kwiaty i pszczoły koegzystują w mutualistycznej relacji; kwiaty mają nektar i potrzebę rozprzestrzeniania swoich pyłków na inne kwiaty, a pszczoły mają skrzydła i potrzebę jedzenia. Czując nektar, pszczoła wkręca się w szyjkę kwiatu-trąbki, po drodze okleja się pyłkiem, pije nektar, po czym odlatuje, aby powtórzyć tę samą procedurę na innym kwiatku, i wymienia przy okazji pyłki pomiędzy nimi. Ani pszczoła, ani roślina nie mają na celu ułatwiać przetrwania innemu gatunkowi, lecz wzajemnie zaspokajają swoje potrzeby. Mutualizm, w takiej czy innej formie, ma istotne znaczenie dla każdego organizmu i szerszego biomu. Żadna ze stron nie jest zainteresowana tym, by naruszać system.

A jednak to robią.

Obserwowano i badano aktywność trzmieli. Zamiast tracić czas i energię na próby dotarcia do nektaru, nie wspominając o tym, jak ryzykowne byłoby wystawianie tyłka na pastwę drapieżników, trzmiele raz po raz „oszukują”. A konkretnie od zewnętrznej strony wygryzają dziurę w podstawie kwiatu, co pozwala im czerpać nektar bez nurkowania do środka. Kwiat zostaje obrabowany, w dodatku poświęcił czas i energię na wyprodukowanie bezużytecznego w tym wypadku nektaru, który miał zwabić owady nieświadomie roznoszące jego pyłek.

Nic nie jest bezcelowe.

Obopólna zgoda na kłamstwo

Jak zaufanie i podstęp funkcjonują jako niezbędne połowy całości, tak oszustwo jest odwrotną stroną współpracy. Działają w tandemie, nie w opozycji. Zarówno współpraca, jak i oszustwo zależą od tych samych podstawowych relacji, wskazówek percepcyjnych i celów. Postrzeganie współpracy samo w sobie jest postrzeganiem, ma więc „ślepe plamki”, luki i wady percepcyjne, które można wykorzystać. W jednej chwili motyl jest, a w następnej znika. Jednego dnia pszczoła współpracuje przy zapylaniu, następnego – już nie. Jeśli prawdziwe mutualistyczne zachowanie przeplata się z zachowaniem pozbawionym mutualizmu, oszukańcze organizmy gwałtownie zwiększają swoją przewagę. Oszukiwanie zawsze przynosi zysk w spotkaniach jednorazowych. Gdy powtarzasz coś ciągle, to jeśli nie zostaniesz wykryty i ukarany, przynajmniej stracisz przewagę.

Nieodłączną implikacją jest to, że pewne oszustwa stanowią podstawowy składnik kooperacji. Co więcej, sama współpraca bywa częściowo motywowana tym, że stwarza kooperantowi okazję do popełnienia oszustwa. Na podobnej zasadzie skłamać możesz tylko pod warunkiem obopólnej zgody na obiektywny zbiór faktów, a oszukać – tylko wtedy, gdy zakłada się uczciwość. W przeciwnym razie kwiat nie pozwoliłby pszczole zbliżyć się do siebie, a mrówki trzymałyby się z daleka od gąsienic, gdyby te wyłącznie infiltrowały ich gniazda.

Co do gry w muszelki, to najpewniejszym sposobem, aby nie przegrać, jest nie zagrać. Ale wtedy nie ma też szans na wygraną. Wszystko, co żyje, kłamie, od gąsienic po kanciarzy. Zdolność do oszustwa, która nie tylko dotyczy ludzi, ale wszelkich form życia, stanowi ważny atut wypracowany przez miliony pokoleń i jest niezbędną częścią komunikacji.

Czytaj więcej

USA. Zabić, by nie dać się zastąpić

Fragment książki Aji Raden, „Prawda o kłamstwach. Iluzja uczciwości i ewolucja oszustwa”, przeł. Grażyna Skoczylas, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Rebis, Poznań 2022

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Aja Raden studiowała historię starożytną i fizykę na Uniwersytecie w Chicago. W tym samym czasie pracowała jako kierownik działu aukcji w słynnym House of Kahn Estate Jewelers. Od ponad siedmiu lat jest starszym projektantem biżuterii w firmie Tacori z siedzibą w Los Angeles. Łączy doświadczenie jubilerki i wiedzę naukowca. Jest też autorką bestsellera „New York Timesa” „Stoned: Jewelry, Obsession, and How Desire Shapes the World”

Oszałamiający błękit motyla Morpho to tylko złudzenie optyczne wywołane selektywnym odbijaniem niebi

Oszałamiający błękit motyla Morpho to tylko złudzenie optyczne wywołane selektywnym odbijaniem niebieskiego światła przez miliony mikroskopijnych, lustrzanych łusek

KRIACHKO OLEKSII/Shutterstock

Fakty to fakty. Ale co to są fakty? I jak je rozpoznać?

W tym konkretnym oszustwie, niezależnie, czy dotyczy kart, kubków, muszelek czy rachunków bankowych, chodzi o spostrzeganie, czy raczej o problem ze spostrzeganiem. Nie tylko nie możesz wierzyć we wszystko, co ludzie ci mówią (albo skończysz jako posiadacz własności wakacyjnej w Poyais), nie należy wierzyć nawet własnym zmysłom, a tym bardziej wspomnieniu tych doznań. Zobaczyć to uwierzyć, ale naprawdę nie powinieneś. Mózg nie ma tak dużych mocy przerobowych, by przetwarzać w każdej sekundzie wszystkie informacje docierające ze zmysłów, więc – jak każdy hazardzista – oszukuje. W rezultacie często kończy się tym, że widzimy to, co spodziewamy się zobaczyć.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku
Plus Minus
„Pić czy nie pić? Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie”: 73 dni z alkoholem