Przekaz medialny, głównie seriale rozgrywające się na wsi, pokazuje wieś elegancką i uporządkowaną.
Z wierzchu wszystko wygląda fajnie – nazwałbym to lekko perfumowanym brudem albo bylejakością posypaną pozłotką. W połowie obejścia żurnalowo, dalej – jak było. I to oznacza, że w mentalności prowincji nastąpiło pęknięcie. Zrobiono krok do nowoczesności, do rzeczywistości widzianej w tych programach, które opowiadają, jak się urządzić w domu i na posesji. Ale zastanawiam się czy obecne nastroje apokaliptyczne, katastroficzne, te wersje nadchodzącej katastrofy ekologicznej nie realizują się bezwiednie. Może w pokrzywach i zaroślach za domem kryje się perspektywa ocalenia natury? W zeszłym roku nie kosiliśmy działki, w tym roku tylko kawałek. To jest zupełnie inny świat, kiedy wyrastają tam rośliny, kwitną. Z jeżem jesteśmy zaprzyjaźnieni.
A jednak krajobraz wiejski chce się od wiejskości oderwać. Znikły ogródki, zastąpiła je tujoza, wygolony trawnik, na nim trampolina lub ławeczka do bujania.
Przed wojną przedogródek świadczył o czymś, co można nazwać „posagiem” panny młodej. Po tym poznawało się, jak gospodarne i pracowite mieszkają tu kobiety. My tu mamy największy we wsi ogród warzywny. Na wsi tego już prawie nie ma. Uprawiamy warzywa z dobrym skutkiem, nawet gdy odwiedzają nasz ogród sarny i jelenie. A zapasy pozwoliłyby nam przetrwać trzy kadencje dowolnej partii... Kiedy odwiedził nas prof. Andrzej Mencwel, zajrzał do piwnicy i od razu wyraził chęć degustacji naszych zasobów. Otrzymał gościniec w postaci reprezentatywnego zestawu słoików. Jeśli wydarzy się jakaś katastrofa cywilizacyjna, to zdecydowanie inaczej będzie ona wyglądała na wsi. Metropolie działają według wyspecjalizowanych schematów komunikacyjnych, zaopatrzeniowych, dysponują mapą ludzkich potrzeb i sposobów ich zaspokajania. Na wsi wydaje się, że wszystko, co potrzebne do życia, jest – jak dawniej – wciąż na swoim miejscu, wręcz w zasięgu ręki.
Aktywatorem życia jest dzisiaj spór polityczny. On zabarwia debatę publiczną, ale też dzieli ludzi. Rodzina, przyjaciele są skłóceni.
Kultura współczesna, nie tylko europejska, to kultura permanentnego protestu. Wspominam o tym w mojej książce. To sposób na bycie sobą, definiowania tożsamości i podmiotowości. Protest widać nawet na plaży – koszulki, napisy na parawanach. Nie widziałem tego ani w Portugalii, ani w Stanach. Deklaracja polityczna jest stałym elementem formatowania obrazu codziennego życia. Trzeba się politycznie określić albo świadomie nie określać się w ogóle, ale wtedy jest się najbardziej „we władzy” polityki.
Do deklaracji politycznej należą też rzeczy spoza polityki. To taki pakiet: tytuły prasowe, książki, aktorzy, uczestnicy życia kulturalnego. Wyznaje się jednych albo drugich. Rymkiewicz kontra Tokarczuk…
Codzienność jest skażona przez politykę. To ma trudne do rozpoznania skutki. Polityka jest stawianiem pytań, grą, w której należy przewidywać parę ruchów naprzód. Ludzie muszą się z czymś zderzyć, o coś spierać. Mimo narzekania na wszechobecność polityki pobudza ona aktywność społeczną. Nie mamy jeszcze tak trwałych instytucji demokratycznych jak Francuzi czy Anglicy, żeby te żywioły kanalizować. To wszystko utrzymuje się na granicy mniejszych czy większych eksplozji. Jednym z działań neutralizujących napięcia jest permanentny protest, rozumiany wręcz jako nowy styl życia, a nie naturalny akt przekory. Protest nawet przy niedzielnym, rodzinnym obiedzie, co jeszcze w niektórych rodzinach wydaje się dosyć jaskrawym naruszeniem obyczaju. Dotyczy to jednak starszych pokoleń. Młodsze pokolenia to Europejczycy. Nie ma dla nich wartości wyniesionych z domu. Są one mało czytelne.
Ponura diagnoza...
Zamiast wartości i wzorców wyniesionych z domu oddziałują coraz częściej te, które wnoszą liderzy lokalnej opinii kulturalnej. Wbrew wszelkim utyskiwaniom ich działania coraz bardziej widać, zyskują aprobatę, dają poczucie przynależności do miejsca, w którym ludzie żyją, i – jak się okazuje – miejsce to ma ciekawą historię, czytelną nie tylko w lokalnej skali. Nie musi to być – jak mówią etnolodzy – „tradycja wynaleziona”, ale raczej „tradycja odnaleziona”. Mieszkańcy mojej okolicy odkrywają, że tu w Iłży bywał na zamku biskupów krakowskich Jan Kochanowski, odnajdują, dobrze już oznaczone, tropy Leśmianowskie. Iłża odsłania się, szczególnie dla młodszego pokolenia, jako stary, znany od XIV wieku, ośrodek polskiego i europejskiego garncarstwa. Powstają profesjonalne opracowania popularnonaukowe i naukowe. Mieszkańcy dowiadują się, że w okolicach Iłży mamy ślady osadnictwa, począwszy od późnego paleolitu. Dziś jak nigdy wcześniej przeszłość regionu daje poczucie przynależności lokalnej. Impuls przychodzi raczej z zewnątrz, ma w tym także istotny udział kultura popularna ze swoimi eventami, festynami i ofertami grup rekonstrukcyjnych. Tradycja odnaleziona staje się wartością, dopiero kiedy dostrzeżemy ją niejako z dystansu, z pozycji obserwatora, uczestnika ponadlokalnych, w tym ogólnopolskich – obiegów treści kultury.
Prawdziwy patriotyzm lokalny.
Nie należy tego mylić z regionalizmami, które były przed wojną. Międzywojenny regionalizm był formą cywilizowania prowincji. A dzisiejsze odkrywanie lokalności jest próbą odbudowywania systemu wartości. Proces ten wspomaga trwałość materialnej faktury, a ta odporna jest na ideologie i zawirowania polityczne. Nie zmieni się zabudowy na wsi ze względu na taką czy inną ideologię. Chociaż i tak bywało. W czasach stalinowskich starano się rozbić stare struktury wiejskie. Na wsi była chałupa, przy niej stodoła, obora. Obok – sąsiad z podobnym układem siedliska. Jak wybudowano bloki, to nie był potrzebny ani płot, ani droga, ani kapliczka. Zmiany w przestrzennym układzie zmieniały wzorce mentalne. To się na polskiej wsi nie powiodło.
Dzisiaj to dziadek pyta wnuka, jak posługiwać się komórką, prowadzi przez technologie. Czy to zmieniło odwieczny porządek świata? W „Powidokach” pisze pan, że stary człowiek jest dzisiaj dobry tylko do artystycznego performansu.
Margaret Mead, znakomita amerykańska antropolożka, opublikowała w 1970 roku książkę, której spolszczony tytuł brzmi: „Kultura i tożsamość. Studium dystansu międzypokoleniowego”. Problem podniesiony w pani pytaniu doskonale oddają tytuły trzech rozdziałów: 1. Przeszłość. Kultury postfiguratywne, czyli nieocenieni przodkowie”; 2. „Teraźniejszość. Kultury kofiguratywne, czyli odnalezieni rówieśnicy”; 3. „Przyszłość. Kultury prefiguratywne, czyli zagadkowe dzieci”. Obchodzą nas „zagadkowe dzieci”, które w drugiej połowie XX wieku stworzyły „kulturę młodzieżową”, a ta zdekomponowała w Europie i świecie tradycyjne układy kultury. Dziś, w starszym pokoleniu, jesteśmy tego świadkiem, i zaambarasowanym widzem, czy nawet – tylko widzem. Zatem, nie podejmuję się niczego prognozować.
Wzorzec życia współczesnego w mediach jest wzorcem wielkomiejskim. Czy młodzi, którzy zdobędą wykształcenie w dużych miastach, będą chcieli wrócić na prowincję?
Narodowy Spis Powszechny w 2021 r. pokazał, że w porównaniu ze spisem z roku 2002 z miast wyprowadziło się ok. 650 tysięcy ludzi, a liczba ludności na wsi zwiększyła się o ponad 180 tysięcy. Modernizacja straciła impet. Metropolie mogą być nie tylko wizytówką naszej cywilizacji, ale też miejscem na swój sposób upiornym. Doświadczyłem tego, gdy parę lat temu zobaczyłem koczujących przy Wall Street, śpiących na workach na odpadki – bezdomnych. To mnie zaszokowało.
A tymczasem badania pokazały, że zdecydowana większość Polaków chciałaby mieszkać na wsi. Jak wyczytałem w nieocenionym „Raporcie o stanie wsi”, wydawanym przez Fundację na rzecz Rozwoju Polskiego Rolnictwa, w połowie ubiegłej dekady, w opinii Polaków, mieszkaniec wsi jest: pracowity, życzliwy, sprytny i zaradny, pogodny, zadbany i oczywiście – religijny, ale niewielu tam ludzi dobrze wykształconych. Wykazuje się on większą niż przeciętna w Polsce aktywnością obywatelską, poczuciem zadowolenia z życia. Blisko 90 proc. mieszkańców wsi nie zmieniłoby miejsca zamieszkania, w ostatnich latach cieszą się oni prawie takim samym dostępem do internetu i podobnym poziomem wyposażenia w dobra trwałego użytku jak mieszkańcy miast. Tę dobrą aurę życia na prowincji może nieco psuć fakt, że np. udział dotacji w dochodach rolniczych osiągnął w Polsce ok. 50 proc. (2016 r.), a w roku 2020 płatności bezpośrednie z UE stanowiły aż 45 proc. dochodów rolniczych. Stąd też na polskiej prowincji tylu entuzjastów obecności w Unii. Polska wieś, a zatem i polska prowincja, na dobre wprowadza się do Europy.
Trampki cenniejsze niż złoto
Kolekcjonerska pasja przekracza kolejne granice. Do światowych domów aukcyjnych zaczynają się wdzierać produkty modowe. I biją rekordy. Niektóre unikatowe buty sportowe uzyskują dziś wyższe ceny niż dzieła uznanych malarzy.
Rezultat: domek z ogródkiem na przedmieściach, samochód i godzina lub więcej dojazdu do pracy w jedną stronę… Niekontrolowane rozlewanie się miast.
Wątek buntu przeciw miastu na Zachodzie jest intensywny. Miejskie wzorce egzystencji przestają być atrakcyjne. Może jeszcze są obecne w mediach, ale już chyba mniej w samym życiu. Mamy w Iłży wyłożony kostką rynek, szkoda, bo był kiedyś zielony. To teatrum życia lokalnego. Młodzież żyje innym trybem, prawie każdy ma samochód. To jest kultura automobilowa. Samochód to rewolucja, która zmieniła rodzaj kontaktów, sposób gospodarowania. Pytałem studentów: dlaczego, gdy się jedzie od Warszawy w stronę Sandomierza, to mniej więcej co 30 km jest miasteczko: Grójec, Białobrzegi, Radom, Iłża, Ostrowiec Świętokrzyski, Opatów. To była kultura pojazdów konnych – pojechać na targ i wrócić. Teraz nie ma takiej potrzeby, ale też myślenie jest inne. Samochód już nie jest wykładnikiem prestiżu. Wiem z badań, że patriotyczne Podlasie jeździło kiedyś polonezami. Teraz 10-letnie audi to podstawowy pojazd gminnego biznesu. Kultura samochodowa zmieniła prowincję. Zacofanie prowincji jako przestrzeni, która jest poza metropoliami, nie jest już aktualne. Prowincja staje się czymś „wynalezionym”, przysłowiową piątą stroną świata. Miejscem, gdzie wszystko może się zdarzyć. To swoisty kompleks spraw społeczno-gospodarczych usytuowany poza metropoliami, czy raczej między metropolitami. Tu będą zachodziły istotne dla przyszłości procesy społeczne. Także sama nazwa „prowincja” i mentalny wzorzec prowincjusza: hurtownia, disco polo czy zdemokratyzowane już grillowanie przestaje być aktualny. Odwrotnie. To miejsce światów oczekiwanych i pożądanych. Powiedziałbym nawet: jest coś w tym z „proroctwa”, które oferują utopie.
Roch Sulima jest kulturoznawcą i antropologiem, profesorem nauk humanistycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Jest autorem wielu publikacji i książek, w tym m.in. „Antropologii codzienności” (wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2000). Ostatnia – „Powidoki codzienności. Obyczajowość Polaków na progu XXI wieku” – ukazała się w maju 2022 r. nakładem wydawnictwa Iskry.