Moda na maseczki czyli wygląd ponad zdrowie

Maseczki ochronne szybko złapały wirusa fashion i stały się modnymi gadżetami. „To przedmiot kliniczny i nie należy go komercjalizować" – grzmią krytycy.

Aktualizacja: 25.09.2020 22:52 Publikacja: 25.09.2020 00:01

Moda na maseczki czyli wygląd ponad zdrowie

Foto: Getty Images

Zdarza się, że okres traumy owocuje nieoczekiwanymi skutkami. Tak stało się z pandemią Covid-19, która pojawiła się z zaskoczenia i postawiła cywilizację w obliczu bezprecedensowego kryzysu. Jednak rozwinięty, nawet przerośnięty kapitalizm rzadko się poddaje i z każdej sytuacji potrafi wyciągnąć korzystne dla siebie rozwiązania. Tak właśnie zareagowała specyficzna branża światowego biznesu: moda. Udało jej się natychmiast zawładnąć pozornie nieistotnym, pełniącym czysto użytkową funkcję przedmiotem – maseczką. Z chirurgicznego narzędzia chroniącego przed zakażeniem szybko przeniosła się na główną scenę wydarzeń.

Władcy świata fashion, zazwyczaj mało uczuciowi, już na samym początku pandemii wykazali się humanitaryzmem. Koncern LVMH, skupiający pod swym dachem jedne z najbardziej rozpoznawalnych marek mody, m.in. Diora i Louis Vuitton, zamówił 40 milionów maseczek dla Francji, ofiarował 2,2 miliona dolarów chińskiemu Czerwonemu Krzyżowi, a fabryki perfum zamienił w wytwórnie płynu do dezynfekcji rąk. Firma Moncler (luksusowe kurtki puchowe) ofiarowała 11 milionów euro na budowę nowego szpitala w Mediolanie, Ralph Lauren – 10 milionów na cele charytatywne. Maseczki szyto nawet w pracowniach Chanel. A polska firma LPP, właściciel m.in. Reserved, Mohito, kupiła maseczki do szpitali za milion złotych.

Wirus fashion

Początkowo większość dostępnych maseczek była wyprodukowana do celów klinicznych, zwykle w tych samych kolorach, niebieskich, zielonych, białych, dostępne były w aptekach. Ale wirus fashion szybko zaatakował ten segment rynku i podobnie jak T-shirty, maseczki zaczęły epatować treścią: hasłami, rysunkami, żartami. Wegańskie, rowerowe, ekologiczne, z sercem, z ustami. I oczywiście designerskie – żyjemy przecież w czasach logo.

Jeszcze zanim wirus się rozszalał, w lutym na rozdaniu nagród Grammy amerykańska piosenkarka Billie Eilish pojawiła się w maseczce Gucci, niezbyt klinicznej, raczej dopasowanej do stroju, okularów, koloru włosów. 20 maja amerykańskie wydanie magazynu „Vogue" opublikowało 100 wybranych przez siebie najlepszych wersji tego nakrycia twarzy. Kwiatki, kratki, rysunki. Ceny od kilku dolarów w górę. Ale za maseczkę marki Collina Strada, wiązaną wokół twarzy na wielkie kokardy, trzeba było zapłacić już sto dolarów. Za to nie sposób jej nie zauważyć...

Modny obecnie projektant Virgil Abloh, założyciel marki Off White, również umiał się znaleźć – jego maseczki w ośmiu wzorach sprzedawały się po 86 dolarów. Pewna bizneswoman z Indii wydała podobno cztery tysiące dolarów na maseczkę ze złota... Wyzwanie podjęły oczywiście prężące się na Instagramie panienki, które szybko włączyły maseczkę do repertuaru osobistych akcesoriów mody.

Do wszystkich, którzy postanowili zmonetyzować konieczność ochrony przed zakażeniem, krytycznie odniósł się francuski historyk mody Olivier Saillard. „Zarabianie na maskach z logo jest co najmniej nie na miejscu, wręcz wulgarne. Maseczka to przedmiot kliniczny i nikt nie powinien się tym ekscytować" – mówił Agencji AFP. Innego zdania jest Sophie Malagola, projektantka takich firm jak Lejaby, Paule Ka czy Adidas: „Żyjemy w czasach logo i nic na to nie poradzimy. Można tylko liczyć na designerów, że odniosą się do tego we właściwy sposób".

„Koronawirus przyczynił się do szybkiej ewolucji w technologii maseczek" – powiedział dziennikowi „New York Times" Yukiko Iida, szef firmy konsultingowej Environmental Control Center w Tokio. „Ludzie noszą je codziennie, więc musimy stale je ulepszać". I ulepszenia już są, choć na razie niezbyt powszechne. Start up Donut Robotics robi maseczki walkie-talkie, z wbudowaną sekretarką i tłumaczem. Koreański gigant LG stworzył maskę z wentylatorkiem, który ułatwia oddychanie. Wynalazcy marzą o masce zabijającej wirusy. To chyba przydałoby się najbardziej.

Po co się ubierać

Trudno się dziwić, że branża fashion ochoczo chwyciła pomysł komercjalizacji maseczek. Covid dotknął ją boleśnie. Nie idziemy do pracy, do znajomych, na randkę, po co się ubierać? Do sklepu albo do ekranu na Skypie czy Facetimie? Jak w wielu innych dziedzinach i tutaj wirus przeorał nawyki, odwrócił zainteresowania, poprzewracał hierarchie. Moda, ciuchy, po co nam to teraz? W pierwszej kolejności liczą się rzeczy podstawowe: zdrowie, praca, jedzenie, dobro dzieci, troska o ludzi starszych. Większość z nas ma się w co ubrać.

W tym, co wisi w szafie, moglibyśmy przetrwać niejeden kryzys. Ubrań mieszkańcy pierwszego świata mają za dużo. Ale branża mody tymi kategoriami nie myśli, dla niej kryzys sprzedaży to kwestia życia i śmierci. Nigdy się nie poddaje. Zmienia strategie, chwyta się desek ratunku: przecen, promocji, okazji, gwałtownie przerzuca sprzedaż do internetu. Choć i tak wiadomo, że z efektu domina, który przewrócił cały świat, przemysł mody nie wyjdzie suchą nogą. A jest to wart 150 miliardów euro sektor gospodarki światowej, do którego należą fabryki ubrań, firmy projektanckie, tysiące drobnych producentów i dystrybutorów na całym świecie, sklepy, centra handlowe. Maszynę na szybkich obrotach utrzymuje system medialny: kolorowe magazyny, agencje PR, reklama. A tu nagle pojawia się zupa z nietoperza (czy cokolwiek innego) i jednym ciosem powala biznes, który szykował się do żniw w roku 2020. Ceny akcji spadają średnio o jedną czwartą.

Gdy pod koniec lutego włoska grupa mody wysłała do Chin solidarnościowe pozdrowienia, nie wiedziano jeszcze, co będzie się działo na Półwyspie Apenińskim. Do Włoch wcześniej wróciły setki Chińczyków pracujących w fabrykach tekstylnych Lombardii i Toskanii. Przyjechali w styczniu po Bożym Narodzeniu. Czy to oni przywieźli wirusa? Wkrótce puste ulice Mediolanu, modelki pozujące na Instagramie w maskach, pokaz Giorgia Armaniego przy pustej widowni wydawały się błazenadą w porównaniu z tysiącami zarażonych, którzy zapełnili włoskie szpitale i kostnice.

W Chinach, które od 10 lat są główną siłą napędową tego przemysłu i zaopatrują w konfekcję cały świat, pracownicy zostali w domu. System fast fashion, działający w oparciu o trendy, nagle został podcięty u podstaw. Producenci poczuli się zagrożeni. Co ludzie teraz kupią? Modne rzeczy, zgodne z trendami – chyba nie. Ci, którzy jeszcze pracowali, przestawili się na pewniaki, bestsellery. Każda nowa rzecz w tych warunkach wydawała się ryzykowna. Z drugiej strony tego łańcucha pokarmowego znajdują się klienci. Pomińmy nas, Polskę; w świecie mody jesteśmy przecież planktonem. Grube ryby są w Nowym Jorku, Mediolanie, Paryżu. Co będzie, jeśli nie przyjadą tam Chińczycy, by prosto u źródła kupić torebkę Marni za cztery tysiące euro? Nie ci Chińczycy, którzy szyją w fabrykach sneakersy, nie ci, którzy montują huaweje, ale ci, którzy co rok zostawiali miliony w luksusowych sklepach Europy. O nich teraz troszczą się władcy światowego imperium mody.

Ptasi dziób z perfumami

Jeszcze niedawno z zaciekawieniem i nawet politowaniem obserwowaliśmy maski na twarzach Japończyków, Koreańczyków, Tajwańczyków zwiedzających zachodnie miasta. Miały ich ustrzec przed zanieczyszczeniami Zachodu (jakby u nich było ich mniej), ochronić przed alergiami. Mają obsesję na punkcie higieny – uważało wtedy wiele osób.

Ale gdy zaatakował Covid, przestało być zabawnie. Wczesną wiosną, na początku pandemii, maski zaczęły się pojawiać i u nas, ale wciąż uważano je za ekstrawagancję i nadmiar ostrożności. Nakazu noszenia nie było. Pojawił się wkrótce, gdy liczba zakażeń okazała się zastraszająca. I temat wrócił. Bo maska ochronna nie jest niczym nowym. W czasie dżumy w XVII wieku lekarze chronili się maskami z wystającym ptasim dziobem. Dziób budził strach. Wypełniano go pachnidłami i aromatycznym ziołami, które miały filtrować „złe powietrze". Wkrótce wymiar ochronny i estetyczny masek wymieszały się: ich stylizowane wersje pojawiły się w ludowych przedstawieniach, w karnawale. Jeszcze dłuższą historię mają maski w Chinach. Marco Polo donosił, że służący z dworu dynastii Yuan (1279–1368), podając cesarzowi jedzenie, musieli zasłaniać usta i twarz maseczką z jedwabiu. Kilka wieków później, już na początku XX wieku, gdy kraj nawiedziły zarazy: cholera, ospa, zapalenie opon mózgowych, malaria, używanie masek stało się powszechne. Zachęcano do ich noszenia szczególnie w Szanghaju, mieście gęsto zaludnionym i o dużych wpływach francuskich, reklamując je jako modne dodatki. Tytuł kroniki z gazety „Xinwen Ba" odnalezionej niedawno w bibliotece w Szanghaju nie pozostawia wątpliwości: „Najmodniejszy dodatek wiosenny? Czarna maska". Osoby w maskach chwaliły gazety, przedstawiając je jako dbające o higienę. Magazyny kobiece zachęcały do szycia własnych.

Generalnie maseczki w Azji nie budzą zdziwienia. W Korei to przedmiot codziennego użytku. Władze Seulu często wysyłają do obywateli esemesy zalecające ich użycie, gdy poziom smogu w mieści jest wysoki, szczególnie zimą.

Chronić innych

W stosunkowo mało zanieczyszczonej Japonii zamaskowany człowiek również nie dziwi – w realu czy w internecie. Mniej działa tu obawa przed złapaniem wirusów, bardziej troska o to, by swoją chorobą nie zarazić innych. – Zagęszczenie ludności w Tokio jest ogromne – mówi Magda Rittenhouse, dziennikarka, która mieszkała pięć lat w Tokio.

– Ludzie mają więc nawyki łagodzące jego skutki. Noszenie maski jest jednym z nich. Jest nie do pomyślenia, traktowane jest jako oznaka złego wychowania, jeśli nie troszczysz się o innych i nie zasłaniasz swoich kichnięć, kaszlnięć, mikrobów. Japończycy to bardzo wspólnotowe społeczeństwo. Teraz też po powrocie do Nowego Jorku przyzwyczaiłam się, żeby maskę nosić, gdy jestem przeziębiona.

Japoński portal News Post Seven podawał w roku 2011, że 30 proc. tokijczyków z modnej dzielnicy Shibuya nosiło maski. I to nie tylko z powodów sanitarnych. Wiele kobiet twierdziło, że w maseczce wygląda się bardziej tajemniczo, bo widać tylko oczy. W Japonii maska nie ma żadnego działania stygmatyzującego.

„Byłbym ostrożny z przypisywaniem maskom znaczenia kulturowego. Mamy do czynienia raczej z rewolucją w podejściu obywatelskim. Oznacza ona, że kryzys Covid-19 naznaczył nasze ciała i umysły, jak kiedyś SARS naznaczył mieszkańców Azji. Straciliśmy niewinność, jak kiedyś AIDS wyznaczył nowe standardy zachowań w życiu seksualnym" – powiedział dziennikowi „Le Monde" francuski antropolog Frédéric Keck.

Czy zaraza wkrótce się skończy i wrócimy do dawnego stylu życia? Niekoniecznie. Taisuke Ono, szef Donut Robotics, twierdzi, że ludzie podróżujący po świecie będą nosić maski przez najbliższe 10 lat, a może więcej. Będą je nosić ze strachu. I wtedy będą wymagać od masek więcej niż zabezpieczenia przed wirusami.

Zdarza się, że okres traumy owocuje nieoczekiwanymi skutkami. Tak stało się z pandemią Covid-19, która pojawiła się z zaskoczenia i postawiła cywilizację w obliczu bezprecedensowego kryzysu. Jednak rozwinięty, nawet przerośnięty kapitalizm rzadko się poddaje i z każdej sytuacji potrafi wyciągnąć korzystne dla siebie rozwiązania. Tak właśnie zareagowała specyficzna branża światowego biznesu: moda. Udało jej się natychmiast zawładnąć pozornie nieistotnym, pełniącym czysto użytkową funkcję przedmiotem – maseczką. Z chirurgicznego narzędzia chroniącego przed zakażeniem szybko przeniosła się na główną scenę wydarzeń.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi