Przedmioty stały się najważniejsze

Projektowanie mieszkania to opowiedzenie historii o ludziach, którzy w nim mieszkają. Kiedy projektuje się dom, nie zaczyna się projektować od skrzynki na listy. Zaczyna się od kontekstu, ustalenia potrzeb ludzi. Ich przyzwyczajeń, upodobań, zamiłowań. Sposobu życia - mówi Maria Thiel-Roman, projektantka wnętrz.

Publikacja: 10.12.2021 16:00

Targi Arena Design, Poznań 2020 r.

Targi Arena Design, Poznań 2020 r.

Foto: PAP, Jakub Kaczmarczyk

Plus Minus: Co to właściwie znaczy: zaprojektować mieszkanie? Wymyślić kolory, wybrać kanapę, glazurę do łazienki czy karnisze do zasłon?

Projektowanie to jest przewidywanie przyszłych funkcji mieszkania i w jakimś sensie życia jego mieszkańców na podstawie wiedzy, którą się posiada. W naszej pracowni mówimy, że jest to trochę jak malowanie obrazu. Jest pusta przestrzeń, a w niej poszczególne pomieszczenia. Trzeba kupić farbę, wyznaczyć ramę i zabrać się do pracy. Projektantowi trzeba zaufać. Jeśli nie ma się zaufania do nikogo, to odradzam wzięcie projektanta, bo to będzie droga przez mękę.

A jak jest na co dzień z tym zaufaniem do projektantów wnętrz?

Na początku klienci nie wiedzą nic, po kilku spotkaniach z nimi i ze znajomymi zaczynają wszystko ze wszystkim porównywać. Zawód architekta przypomina zawód chirurga. Każdemu się wydaje, że może narysować dom. Ale trudno powiedzieć, że ktoś, kto miał raz operowaną nogę, jest chirurgiem. Wszyscy uważają, że projektant ma fajny zawód: zabawny, towarzyski, poznaje się ludzi. Wchodzi, wychodzi, tu postawi doniczkę, tu położy poduszkę i zrobione. A my tak naprawdę jesteśmy odpowiedzialni za prawidłowe funkcjonowanie mieszkania, a co za tym idzie – dobre samopoczucie jego mieszkańców. Spędzamy w mieszkaniach ok. 60 proc. naszego życia. To duża odpowiedzialność.

Skąd się biorą wzory urządzania mieszkań? Z telewizji, reklam, internetu, magazynów wnętrzarskich?

Największym źródłem wzorów jest internet.

A konkretnie Pinterest, platforma, na której można znaleźć zdjęcia wszystkiego z całego świata. Drugim źródłem inspiracji są filmy, reklamy, a trzecim – hotele, do których się pojechało.

Ciekawe, przecież hotele starają się wyglądać, jak mieszkania czy domy. Hotel ma udawać dom.

Hotel jest z natury bezosobowy, neutralny, bo musi podobać się wszystkim, żeby każdy dobrze się w nim czuł. Do hotelu przyjeżdża się na krótko, żeby się przespać, wykąpać, załatwić swoje sprawy. Nikt w nim nie spędza całego życia.

A mieszkanie ma charakter osobisty.

A co konkretnie bierze się z rozwiązań hotelowych?

Przede wszystkim łazienka przy każdym pokoju. No bo jak wyobrazić sobie życie w pokoju, który nie ma łazienki? Przecież każdy zajmuje łazienkę osiem godzin dziennie i musi mieć łazienkę osobistą (śmiech).

Według tego, co dyktują magazyny wnętrzarskie i kobiece, łazienka jest nie tylko po to, żeby wziąć prysznic. To świątynia piękna, miejsce rytuałów.

Tu dochodzimy do istoty sprawy – dzisiaj niczego nie nazywamy w sposób normalny. Pomieszczenia nie są nazywane tak, jak wynika z pełnionych przez nie funkcji, ale swoją nazwą zostają podniesione do roli jakichś wyimaginowanych, sztucznych i nierealnych miejsc.

Czytaj więcej

Hipokryzja świata mody. Gdy modelki chcą zmieniać świat

W jakiejś reklamie przeczytałam, że kuchnia to „galeria sztuki kulinarnej".

No tak. Ugotowanie rosołu urasta do stworzenia dzieła sztuki. Rosół gotowano zawsze, ale nikt nie robił z tego ceremonii, obrzędu. Kolejnym problemem do rozwiązania, którego znaczenie nieoczekiwanie wzrosło, jest miejsce do przechowywania środków czystości. Szczotka stała często za drzwiami w kuchni, albo na nich wisiała. Nie przypominam sobie niekończących się dywagacji moich rodziców, gdzie postawić szczotkę.

Ale kiedyś nie było tylu środków pomagających w sprzątaniu, co teraz. Zarówno mechanicznych, jak i chemicznych.

Nie jestem za tym, żeby szczotkę stawiać za drzwiami, ale uważam, że zagadnieniu, gdzie ma stać szczotka czy odkurzacz, nie musimy poświęcać aż tyle uwagi. Mało osób poświęca wiele uwagi miejscu, gdzie będą stały książki czy gdzie powiesić obraz. Oczywiście, potrzebne jest miejsce, gdzie będzie stała roomba czy cif, ale chodzi o to, że nie można wszystkich funkcji mieszkania traktować na równi. Są pewne funkcje nadrzędne.

Jeśli mowa o śmieciach, to na przykład kwestia, gdzie mają się znajdować pojemniki na segregowane odpady, jest trudna do rozwiązania w małych mieszkaniach, gdzie nie ma na to miejsca.

Trzeba po prostu śmieci wynosić częściej.

W mieszkaniu ważne jest, żeby w salonie była kanapa, lampa, trochę książek i niech już będzie ten telewizor. Trzeba poświęcić trochę czasu, jak to wszystko urządzić, a nie ile cifów zmieści się pod zlewozmywakiem. Miałam kiedyś klienta, który miał bardzo małą łazienkę, ale twierdził, że wszystkie szampony kupuje w dużych opakowaniach, bo jest oszczędny, i miał problem z tym, gdzie je zmieścić. Trzeba było zaprojektować specjalną półkę. To był temat, na który ten pan napisał osiem e-maili. I wtedy jeden z wykonawców powiedział, że może po prostu trzeba kupować szamponyw mniejszych opakowaniach...

Najważniejsze miejsce w mieszkaniu?

To, które widzą ludzie. Liczy się garderoba.

W zastraszającym tempie rośnie liczba ubrań. Znajoma projektantka opowiedziała mi, jak do niej przychodzi klient, który mówi: mam 6 metrów koszul, 3 metry spodni i krawatów. Na to ona: to super, że pan to wszystko ma, ale w tym mieszkaniu będzie mógł pan mieć tyle, ile uda nam się zmieścić. Są priorytety. Potem okazuje się oczywiście, że z tych 3 metrów koszul ludzie używają 1 metr. Ale widać, że rzeczy stają się priorytetem: ilość garnków, serwisów, ubrań. A do tego 50-metrowe mieszkanie. Kiedy pewna znajoma zaprojektowała komuś ileś tam metrów szaf, żeby wszystko pomieścić, klient powiedział, że jest beznadziejna, bo szaf jest za dużo. I że powinien zostać uprzedzony, że mieszkanie nasycone szafami nie będzie eleganckie, bo nie ma miejsca na postawienie innych mebli lub powieszenie obrazu.

W rubryce wnętrzarskiej „New York Timesa" widziałam niedawno garderobę pewnego pana mieszkającego w Nowym Jorku. Wielkości chyba 10 mkw., mahoniowe szafy z kryształowymi szybami. Smokingi, garnitury letnie, zimowe, każde majtki w osobnej szufladce. Komentarze czytelników były bezlitosne: „Kto tak żyje? Ja mam całe mieszkanie takie, jak ta garderoba". A czytelnicy tej gazety są raczej zamożni.

Nie mam nic przeciwko dużej ilości ubrań. Ale podstawowe pytanie, jakie stawia projektant, to: czym jest ten dom, co mieszkańcy chcą tam robić. Czy to tylko magazyn na rzeczy? Staramy się stworzyć ramę dla życia tych ludzi. Mieszkania we Francji są tak zaprojektowane, że po kilkudziesięciu czy 100 latach można je używać. Tam nikomu nie przyszłoby do głowy wyburzać ścian. W Polsce deweloperzy budują mieszkania, które od początku nie nadają się do życia. Wizualizacje przekłamują wszystko, a przede wszystkim skalę. Ludzie oglądają coś, co jest nieduże, a wydaje im się, że to wielka przestrzeń. Kupują przede wszystkim marzenie o mieszkaniu, które chcieliby mieć. Od razu wiadomo, że wszystkich funkcji się tam nie pomieści. Jest to jednak trochę dziwne, że w 2021 r. buduje się mieszkania, w których od razu trzeba burzyć ściany.

Z reguły mieszka w nich para, samotnie lub z dzieckiem, albo dwoje starszych ludzi. Można przecież bez najmniejszego problemu od razu tak zaprojektować wnętrze, żeby było funkcjonalne i wygodne. Podstawowe pytanie: dla kogo jest to mieszkanie? Czy otaczające nas przedmioty sprawią, że będziemy lepiej się czuli, mieli lepszy nastrój?

Może to są mieszkania kupowane jako lokata pieniędzy, inwestycja?

Właśnie. Często kupuje się mieszkanie, nie myśląc wcale o tym, czy będziemy w nich się dobrze czuli, czy w ogóle tam będziemy mieszkali. I to niezależnie, czy są to dwa pokoje na osiedlu daleko od centrum, czy apartament. Mieszkanie jest inwestycją. I jego wystrój też traktuje się inwestycyjnie. Tylko czy lepszą inwestycją niż marmury w łazience nie byłby obraz? Jest też pojęcie pewnego rodzaju tymczasowości. Właściciele jeszcze nie zamieszkali, a już planują, że się będą wyprowadzać. Trudno projektować, myśląc o tym, że nie wiadomo, kto tu będzie mieszkał.

We wszystkich dziedzinach życia pojawia się pojęcie tymczasowości i potrzeba ciągłych zmian. To samo dotyczy mieszkań. A przecież rzeczy tymczasowe z natury rzeczy powinny być jednorazowe. My projektujemy rzeczy ponadczasowe.

A podobno Polacy dążą do stabilności, chcą osiąść na stałe.

Wydaje mi się, że ludzie rysują scenariusze. Czasem nierealne. Na przykład pomysł na pokój gościnny. Pamiętam z domu rodzinnego, że w salonie była kanapa, na której czasem gość mógł się przespać. I to było świetnie funkcjonujące rozwiązanie. I pamiętam to również z wyjazdów do Francji czy Anglii. Bo jak ktoś nocuje u nas w domu, to jest to zazwyczaj osoba bliska. A teraz ludzie sami mogą się gnieździć w małym pokoju, byle mieć pokój gościnny, tak jakby wstydem byłoby położenie kogoś na kanapie. To samo z toaletą gościnną. Ma zrobić wrażenie. Ale co by się stało, jakby znajomy skorzystał z naszej łazienki?

A kosztem tego brakuje pomieszczeń. To rodzaj zakodowanych zachowań.

Postawa aspiracyjna, jakby nazwał to socjolog.

Za granicą ludzie, jeśli ich na to stać, kupują niezłe meble, dobry stół. U nas inwestują w marmur, który ma przetrwać 100 lat, chociaż w tym mieszkaniu będą mieszkali lat pięć. Potem badają każdą plamę na tym marmurze i wzywają kamieniarza, żeby ją naprawić. Już doszłyśmy do tego, że projektujemy tylko rzeczy niezniszczalne, bo tego chcą klienci. To się może wydawać śmieszne. We Włoszech marmur jest od stuleci na podłogach, blatach, meblach, w domach, kościołach i nikomu nie przeszkadza, że się zabrudził, a u nas ma być nieskazitelny. Len niedobry, bo się pogniecie albo zabrudzi, narzekają. Nie chodzi tylko o przedkładanie urody nad praktyczność. Choć albo ktoś chce mieć piękną suknię balową, albo praktyczny dres. Nie da się połączyć obu tych funkcji. Do tego obsesja czyszczenia: bo taka zasłona się kurzy. Nie mogę tego zrozumieć. Tym bardziej że jak jestem w tych mieszkaniach pół roku później, to nie sprawiają wcale wrażenia sali operacyjnej. Nie wiem, o co chodzi z tym sprzątaniem.

Może jak w Holandii, gdzie panuje obsesja higieny? Albo Małgorzata Rozenek i jej biała rękawiczka to wyzwoliły?

Koniecznie muszą być farby, które można myć. Mówię o tym, bo to sprawia, że wszystkie mieszkania zaczynają być do siebie podobne. Projektanci, stojąc przed podobnymi problemami, wszystkim proponują najbardziej praktyczne rozwiązania. Nie można ludzi namówić, żeby powiesili kilim czy maskę afrykańską. Bo z niej będą się sypały robaki... Po prostu sytuacje abstrakcyjne. Albo co innego: rozpryskiwanie się wody w łazience. To jest najważniejszy temat przy projektowaniu łazienek. Ale przecież naturą wody jest, że pryska. Tak jakbyśmy się zastanawiali, dlaczego słońce świeci. Pierwsze pytanie klientów: jak to się czyści, czy to jest szczelne? Tak jest z meblem, dywanem, płytą gazową. Powstaje pytanie: czy taki dom stanie się fajnym domem? Często namawiam klientów, żeby zrobili ekspozycję prac, które dzieci przynoszą z przedszkola. Można to oprawić. Ale jak my coś takiego proponujemy, to ludzie kręcą głowami. Wolą plakat z IKEA. Dlaczego?

Widzę taki tytuł w piśmie wnętrzarskim: „Comme a Paris" (Jak w Paryżu). Chodzi o kawalerkę. Albo mieszkanie jak nowojorski loft. To, co nasze, jak widać, nie jest dość dobre. Wstydzimy się chyba tego, że mieszkamy w Polsce.

To są przeszczepy z obcego ciała. Loft w Nowym Jorku wygląda dobrze, bo jest loftem i jest w Nowym Jorku, czy nawet na Pradze w jakiejś fabryce. Ale na przykład Elektrownia Powiśle obstawiona cała jakimiś słupami, to wygląda sztucznie. Robiłyśmy garsonierę i tam było hasło „jak w Paryżu", ale gdy zapytałyśmy właściciela, o co chodzi, to nie bardzo umiał wytłumaczyć. A i tak skończyło się na tym, żeby się to dobrze czyściło... Żeby podłogę można było szybko umyć.

Podłoga to kolejna obsesja. Ma być nieskazitelna.

A przecież, jak się wchodzi do mieszkania, to nie prosto z dworu, tylko przez klatkę schodową, windę, wycieraczkę. Nie wpada się do salonu, wnosząc tam tonę błota czy śniegu, bo akurat jest zima stulecia. Mówię o tym dlatego, że te wszystkie szczegóły techniczne pochłaniają już całą uwagę klientów, nie zostawiając miejsca na refleksję nad innymi sprawami. I dlatego lubię kończyć mieszkanie, kiedy klientów nie ma. Wtedy możemy postawić wazon z kwiatami, poduszki.

Jak żyć w mieszkaniu, w którym nic nie może się zniszczyć, zabrudzić?

Są klienci, którzy jak mają imprezę, to kładą linoleum, żeby podłoga się nie zniszczyła. A ile będzie osób na tym przyjęciu – pytam. Okazuje się, że dziesięć. A przecież starzenie się materiałów i rzeczy w domu jest procesem naturalnym. Szlachetnym materiałom czas dodaje uroku.

Z tym linoleum to już chyba skrajnie pragmatyczne podejście.

Usiłujemy wytłumaczyć, że na to, aby dom był ładny i wyrażał osobowość mieszkańców, muszą się złożyć wszystkie przedmioty. I szklanka, i solniczka. Cały czas jest problem ze sztuką, w ogóle z ładnymi przedmiotami. Kupienie ładnej i brzydkiej miski do sałaty kosztuje tyle samo. Ale jest też coraz więcej osób, które chcą, żeby im projekt doprowadzić do końca, wybrać wszystko. Co prawda, kiedy przychodzimy po trzech miesiącach, często zastajemy co innego.

Każdy ma prawo do własnego gustu, mieć w domu to, co sam wybierze. Nie musi słuchać się we wszystkim projektanta.

Oczywiście. Tylko wydaje mi się, że upodobania ludzi zostały zmodyfikowane przez internet. Jest mnóstwo programów, gdzie można sobie dowolnie zmieniać kolory kanapy, ścian, drzwi. Zmieniać skalę, wymiary. A przecież w rzeczywistości tak nie jest. Projektowanie mieszkania to opowiedzenie historii o ludziach, którzy w nim mieszkają. Kiedy projektuje się dom, nie zaczyna się go projektować od skrzynki na listy. Zaczyna się od kontekstu, ustalenia potrzeb ludzi. Ich przyzwyczajeń, upodobań, zamiłowań. Sposobu życia. Projektant musi w pewnym sensie stać się psychologiem. I jeśli dobrze odczytuje potrzeby klienta, to bezpieczniej jest, jak czuwa nad wszystkimi elementami. On je widzi w kontekście całości, a klient ocenia przedmiot jako przedmiot.

Czytaj więcej

Jedzenie zdrowe czy modne, czyli: Buraki w wielkim mieście 2

Powiedziała pani, że najlepsze mieszkanie to takie, o którym nie wiadomo, kiedy zostało zaprojektowane. Nienaznaczone modą.

Tak, neutralna baza jest ważna, bo potem cała reszta się w nią łatwo wpisuje. Krzesła, fotele, wazon można zmienić. Najgorsze są pomysły scenograficzne na jeden sezon. Wymyślona łazienka jak z filmu: loft, świecznik, lustro i kwiatek z plastiku... Może fajne jako scenografia w knajpie. Z wnętrzami jest jak z ubieraniem. Jak ktoś jest bardzo modnie ubrany, to właściwie już jest niemodny. Dom jest czymś więcej niż wystawą trendów.

Pisma wnętrzarskie mówią nam, że wystrój domu należy zmieniać. W zależności od pory roku, świąt czy okazji. Na Boże Narodzenie czerwono i złoto, na lato błękit – bo woda, ocean itp.

Jeżeli mieszkanie jest zaprojektowanie jako rama do życia, to choinka ze złotymi bombkami będzie fajnie wyglądała. Ale nie wszystko musi być do końca serio. Ludzie strasznie się boją koloru. W zasadzie istnieją tylko trzy kolory: szary, beżowy i biały. I myślenie stereotypem: biały rozjaśnia, szary przyciemnia, beżowy jest neutralny. Pokutuje moda z lat 80. i 90., kiedy dodatki miały być w jednym kolorze: salon szary z niebieskimi dodatkami, kuchnia z żółtymi dodatkami. A przecież kolor w dużych płaszczyznach może ustawić całe mieszkanie. Biały w naszym klimacie jest jednym z najgorszych kolorów. Wydaje się brudny i zimny. Jest takie zjawisko, że kolor im ciemniejszy, tym rzeczy na jego tle wydają się ciekawsze, nawet powiedziałabym – droższe. To tak, jak z ubraniem.

A jak łazienki?

Łazienki stały się salonami spa. Jeśli chodzi o płytki, to zapanowało pewne uspokojenie. Teraz modne jest wszystko, co udaje marmur. Szkoda, bo imitacje zawsze pozostaną imitacjami. Ale fakt, że w łazienkach najszybciej zmieniają się mody i trendy.

Dom inteligentny – to teraz bardzo modne. Czy dotyczy to także mieszkań? Klienci chcą to mieć?

Wszyscy to uwielbiają. I jest to forsowane przez firmy, które takie urządzenia produkują. Ale powstaje pytanie, czy człowiek rzeczywiście ma potrzebę, żeby sterując elektroniką, upiec kurczaka, będąc jeszcze w samolocie? Czy otwieranie szuflady ze sztućcami za pomocą pilota uczyni nasze życie łatwiejszym? Jest taka książka „Oczy skóry. Architektura i zmysły" Juhaniego Pallasmy. Autor, fiński architekt, opisuje sposób funkcjonowania domu przez zmysły. Są pewne czynności rytualne, odruchy, którymi się przy tym kierujemy. Wchodząc do domu, człowiek zapala światło, zdejmuje buty, wiesza kurtkę, myje ręce. Działają skojarzenia, odniesienia do dzieciństwa, nawyki. Czy jest potrzeba zapalania światła w toalecie z łóżka, kiedy można dojść do toalety i je włączyć? Znam dom, w którym coś się zepsuło w programie i jak się chciało wejść do łazienki, to we wszystkich głośnikach włączał się Chopin. Ta „inteligencja" pozbawia człowieka naturalnych odruchów. Uważam, że jest to rodzaj odczłowieczenia. Jak się wieczorem samemu zgasi lampę, to czy to jest problem? Może ludzie niepełnosprawni, w szpitalu. Niektóre rzeczy mają sens: nastawić pranie na określony czas, wyłączyć piekarnik. Ale bez przesady. W iPhonie jest aplikacja, która pozwala włączyć piekarnik w Warszawie z Nowego Jorku. Tylko po co? Inny problem to nagłaśnianie całego domu. Wszędzie głośniki.

Czytaj więcej

#Meetooinceste. Seks, kłamstwa i zgubiona generacja

Technicyzacja rzeczywistości. W domu moich rodziców była jedna łazienka. U mnie w domu też jest jedna łazienka. Nie przypominam sobie, żeby ktoś chodził brudny. To uczy współżycia i szacunku dla współmieszkańców. Bo czy trzeba siedzieć trzy godziny w wannie? Jeśli ktoś już musi, to niech to zapowie domownikom. Przy tych wszystkich wyimaginowanych pseudoluksusach ludzie są coraz bardziej samotni, bo nie muszą się z nikim liczyć. Można spędzić cały dzień, nie odzywając się do nikogo, bo jest się obsłużonym przez zaawansowane technologie.

Plus Minus: Co to właściwie znaczy: zaprojektować mieszkanie? Wymyślić kolory, wybrać kanapę, glazurę do łazienki czy karnisze do zasłon?

Projektowanie to jest przewidywanie przyszłych funkcji mieszkania i w jakimś sensie życia jego mieszkańców na podstawie wiedzy, którą się posiada. W naszej pracowni mówimy, że jest to trochę jak malowanie obrazu. Jest pusta przestrzeń, a w niej poszczególne pomieszczenia. Trzeba kupić farbę, wyznaczyć ramę i zabrać się do pracy. Projektantowi trzeba zaufać. Jeśli nie ma się zaufania do nikogo, to odradzam wzięcie projektanta, bo to będzie droga przez mękę.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi