Dla popkultury wydaje się ostatnią deską ratunku. Kiedy wyczerpuje się paliwo seksu, przemocy czy prowokacji, gdy silnik zbiorowych namiętności zaczyna się zacierać, a samochód kulturalnego przemysłu zwalniać – jest jeszcze przycisk „RE”. Uruchamiający REedycję, rozpoczynający REnesans, dokonujący REaktywacji, REmake’u i REtrospekcji. Nowatorstwo już dawno przestało być kartą przetargową w rozgrywce o naszą uwagę i pieniądze. Chyba że oznaczałoby odkrycie nowych sposobów na przetwarzanie i trawienie przeszłości. Jakąś nowatorską metodę REkompilacji jej owoców.
Czytaj więcej
"Pistolet wystrzelił" – czy opowieść może zaczynać się bardziej przewrotnie? Przecież wisząca na ścianie strzelba musi cierpliwie doczekać do ostatniego aktu przedstawienia, dopiero wtedy wypalić. A więc co, falstart? Nie, jeśli broń, o której mowa, to pistolet startowy. I jeżeli bohaterami opowieści są maturzyści.
Świat żyje premierą czwartego sezonu „Stranger Things” – serialu, który retroterapię popkultury podniósł do rangi sztuki. Nikt tak czule nie trącał strun tęsknoty w sercach potencjalnych ofiar kryzysu wieku średniego jak bracia Duffer, twórcy serialu. Z rekwizytów przeszłości wypreparowali nastrój, dla którego opowieść była tylko pretekstem. Ona sama zresztą jest brawurową składanką klisz i wątków powstałych dekady temu. Proponowała widzom nie tyle seans, ile reminiscencje. Ciekawszy jednak od samego posiłku jest głód, który – przynajmniej na jakiś czas – zaspokaja.
Nostalgii nie cierpią, sprzeciwiają się jej z zasady postmoderniści. Ci posłańcy nagiej przyszłości, prorocy DEstrukcji, DEmistyfikacji i DEkonstrukcji, skazani są wręcz na nienawiść wobec wszystkiego, co zaczyna się na „RE”. Jeden z nich, Jacques Derrida, napisał nawet całą książkę o „gorączce archiwum”. Chorobie atakującej umysły zbieraczy i szperaczy, ludzi tkwiących w przeszłości, wszystkich kolekcjonerów i kompilatorów. Zatruwającej je ideami źródeł i porządku, prawdziwości i praworządności. Archiwum to miejsce, do którego udaje się, żeby ustalić, jak było naprawdę. I jak być powinno. Ponieważ „archiwum” to również bliski krewny „arki”. Nie tylko tej Noego, ale i Arki Przymierza. Płynącego z Izraelitami przez pustynię statku z Dziesięciorgiem Przykazań. Schodzimy do archiwum zawsze wtedy, kiedy chcemy wrócić do miejsca wszelkiego początku. Zacząć jeszcze raz od nowa, jak Bóg z ziemią po potopie czy narodem wybranym po niewoli w Egipcie.