Nie pamiętam już, czy przeprowadzający ten wywiad dziennikarz „Wyborczej" zdefiniował na prośbę swego rozmówcy, Jacka Dukaja, „upadek". No bo nawet jeśli, to przecież ze słowem tym jest jak ze słynną sceną z filmu „Upadek" właśnie. Führer coś krzyczy, marszałkowie ocierają nerwowo pot z czoła, pokojówka płacze, a napisy każdy wstawia, jakie chce. Był więc już bunkier Hitlera gabinetem prezesa Legii Warszawa, Nowogrodzką, siedzibą ZUS-u, a w dziesiątkach innych języków zapewne tysiącem innych miejsc. Nastrój chwili, w której zdajemy sobie sprawę, że sprawa nieodwołalnie się rypła, jest rytmem, na który można nałożyć różne melodie. Czy jak kto woli – melodią, do której pasują dowolne słowa.
Czytaj więcej
Był poetą ślepej ciemności. Jego wyobraźnia była skąpana we krwi i usłana trupami. Tracił nadzieję, byśmy mogli ją odzyskiwać.
Kiedy wszyscy naokoło opowiadają o nieuchronnej katastrofie, to przecież nie chodzi o jeden, nadciągający z kosmosu meteoryt, ale o setki zupełnie różnych kolapsów. Inflację, inwazję ze Wschodu, kryzys Kościoła. A więc powiedz mi, jak definiujesz upadek, a powiem ci, kim jesteś. Ta myśl, która dręczy cię najbardziej, jest najdokładniejszą informacją na twój temat. Jesteś tym, przed czym drżysz.
Najpopularniejszym unikiem, klauzulą generalną, słowem, z którym upadek rymuje się najczęściej, jest „cywilizacja". I tu dochodzimy do sedna sprawy, bo jak wszyscy wieścimy katastrofę, tak też każdy z nas uważa się za człowieka cywilizowanego. Jemy z użyciem noża i widelca, mieszkamy w ogrzewanych centralnie budynkach, chodzimy na zakupy, a nie na polowania. Jeśli nastąpi zapowiadany upadek cywilizacji, będzie on oznaczał przede wszystkim spadek poziomu życia, rezygnację z wygód ofiarowywanych przez miłościwie panującą nam cywilizację.