Kazirodztwo, gwałty, mordy, przemoc to ulubione rozrywki członków portretowanych rodzin. Dodano też – mówiłem, że to bardzo szwedzkie – element antykapitalistyczny, bowiem najgorsze okazują się rodziny burżuazyjne, ci straszni bogacze. Nie jest to, przyznajmy, myśl szczególnie nowa czy oryginalna, bo rodzina jako ucieleśnienie zła to ulubiony temat wielu współczesnych pisarzy i reżyserów, z których większość, o dziwo, rodziny zakłada. Jednak w owym kryminale było coś szczególnego, gdyż autorzy tak bardzo starali się podkreślić, że rodzina ciebie, drogi widzu, niszczy, iż popadali w groteskę. Nie ma jednak w świecie niczego tak śmiesznego i głupiego, by nie znalazło naśladowców, którzy będą te mądrości powtarzali całkiem serio.
Czytaj więcej
Powiedzmy sobie jedno, polscy konserwatyści są jak koronawirus u szczęśliwców – skąpoobjawowi. I to jest sukces, bo do niedawna byli bezobjawowi. To nawet nie ich wina, ich po prostu jest tylu, że mogliby się wybrać we wspólną podróż balonem i to nawet nie ze względu na ego, tylko pojemność kosza. Pomieściliby się.
Doświadczamy tego zwłaszcza w okolicy Bożego Narodzenia, kiedy każdy szanujący się portal, ba, każda marna stronka internetowa, musi zamieścić poradnik „Jak przetrwać święta z rodziną i nie zwariować". Odmalowywany przez nie obraz świąt jest tak czarny, że aż dziw, iż Onet nie podaje corocznej statystyki zgonów spowodowanych tą plagą. Szwedom w kryminale wystarczyła rodzina, w Polsce dodajmy jeszcze element klerykalny, a to już mieszanka zabójcza. Religianctwo i przesądy, zabobon i ciemnota, a na dokładkę wujek Rysiek i kuzynka Dżesika – tego nie zniesie żaden mieszkaniec Miasteczka Wilanów.
Jak przed tym uciec? Jak to, jak? Jak najdalej! W cenie są Malediwy i Bali, w wersji dla mniej zamożnych Egipt lub Dolomity. Ostatecznie mogą być Ryki i Koluszki, byle dalej od Światowego Centrum Opresji, jakim jest rodzinny dom. Uciekamy na plażę albo na narty, do lasu albo tłumu w Nowym Jorku, sami lub z gromadą podobnych nam nieszczęśników. Byle dalej, byle prędzej, byle jak.
No dobrze, ale co, jeśli nie rodzina? Tu oczywiście o odpowiedź trudniej, w szwedzkim kryminale patriarchalne stadło doskonale zastępuje... państwo. Jeden jest tam tylko porządny człowiek – kurator, ale i ten, prawdę mówiąc, świnia, że sparafrazuję Gogola. Faktycznie, kurator głównej bohaterki to najuczciwsza postać, jaką ona spotyka, ale polscy internetowi mędrcy nie są aż takimi desperatami, by nas wpychać w ramiona opieki społecznej, jesteśmy wszak nad Wisłą. Tu ucieczką od opresji jest tylko indywidualizm. Oba te rozwiązania są zresztą cokolwiek doraźne i mało przyszłościowe, bo i państwo, i jednostka – najwszechstronniejsza nawet – mają problem z potomstwem. W sensie, że nie potrafią się go doczekać. Nie pomagają ani ziółka i zdrowa dieta, ani świeckie litanie do Klementyny Suchanow, nic. No więc co, jeśli nie rodzina? Zostawię państwa z tym dylematem nie dlatego, że nie chcę pomóc, ale skoro najwięksi mędrcy współczesności z „Wysokich Obcasów" nie potrafią się z tym dylematem uporać, to czegóż wymagać od mojej osoby?