Robert Mazurek: Elegia dla spowalniaczy

Powiedzmy sobie jedno, polscy konserwatyści są jak koronawirus u szczęśliwców – skąpoobjawowi. I to jest sukces, bo do niedawna byli bezobjawowi. To nawet nie ich wina, ich po prostu jest tylu, że mogliby się wybrać we wspólną podróż balonem i to nawet nie ze względu na ego, tylko pojemność kosza. Pomieściliby się.

Publikacja: 17.12.2021 16:00

Robert Mazurek

Robert Mazurek

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Umówmy się, że to nie przez PRL, ich po prostu nigdy nie było zbyt wielu. Nie było bogatego mieszczaństwa, które chciałoby zachowywać stary, dobry porządek, bo też i starego, dobrego porządku nie było. Przed wojną, gdy o rząd dusz biła się endecja z sanacją, konserwatyści labiedzili, że owszem, można się bić, ale nie za mocno i nie po buzi, by po przewrocie majowym uległszy polaryzacji pożeglować w którąś ze stron. Czerwony konserwatystami nazwał twardogłowych komunistów, a nie jestem pewien, czy ktokolwiek przytomny – i przyzwoity – chciałby występować koło tow. Moczara. Teraz mamy dwa magnesy i nic pośrodku.

Resztówka zdroworozsądkowych polityków próbowała znaleźć swoje miejsce po obu stronach, ale partyjna logika nie zna litości. Jesteś platformersem – musisz dojechać pisowca i to tak, by nie wstał, a publika z karczmy brawo ci biła i wódkę stawiała. I niektórzy, o bardzo nawet literackich nazwiskach, okazali się w tej sztuce całkiem zręczni. Odwrotnie też tak to działa, a ci, którym zahamowania przeszkadzają w sztachetobraniu wegetują na obrzeżach swych partii lub się upodobniają. Któż da wiarę, że taki Jacek Żalek był niegdyś kulturalnym konserwatystą, a jednak. Pisowcy przyswajają więc sobie nie tylko metody działania, ale i język swej partii matki, w którym nie ma mowy o umiarkowaniu. Jest tylko urra, wpieriod i bij saracena! Konserwatyści u Tuska najpierw zasłużyli na miano bezobjawowych, by w końcu odpaść i wegetować gdzieś na obrzeżach polityki lub zaakceptować wszelkie obyczajowe nowinki. „Spowalniam bieg" – mówił mi ostatnio, nieco tylko skonfundowany, jeden z ostatnich konserwatywnych posłów Platformy.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Głupi jak kostka mydła

Bliźniaczo podobnie wyglądała ewolucja w światku medialnym, choć tu inny był punkt startu. Zaczynaliśmy wszak od świata, w którym dziennikarze dzielili się na dziennikarzy oraz dziennikarzy prawicowych. Rzadkiej urody jest przy tym kariera czołowego medialnego konserwatysty lat 90., który zawsze mówił i pisał to samo, co medialny mainstream, zaznaczając przy tym, iż czyni to z pozycji prawicowych. Pan Tomasz nie był jednak traktowany z przesadnym respektem, pozwalano mu czasem co najwyżej poopowiadać w telewizji o latynoskim futbolu, by wreszcie włączyć go do grona zacnych, opozycyjnych wobec reżimu, emerytów. Cały jego konserwatyzm ograniczał się do nudy, pisał więc rozwlekle i bełkotliwie, inkrustując tekst wrzuconym przypadkowo azaliż.

Przewrotem majowym naszych czasów był 2005 rok, w którym PiS, niczego nie rozumiejąc, ośmielił się wygrać wybory i to podwójnie. To wtedy trzeba się było opowiedzieć, co też uczynili i konserwatyści

Przewrotem majowym naszych czasów był 2005 rok, w którym PiS, niczego nie rozumiejąc, ośmielił się wygrać wybory i to podwójnie. To wtedy trzeba się było opowiedzieć, co też uczynili i konserwatyści. Ci, którym bliżej było do ówczesnej (i dzisiejszej) władzy, wybrali konserwatyzm rewolucyjny, tłumacząc, iż to nie oksymoron, a polska specyfika. Charakteryzowali się bogoojczyźnianym zadęciem i nieznośną, nawet jak na wyśrubowane standardy konserwatystów, pretensjonalnością. Z grona tego odpadali – zwłaszcza teraz, przy recydywie tego obozu – ci, co zbyt wolno biegli i zbyt cicho wrzeszczeli. Nazwano ich pogardliwie symetrystami, bo dostrzegli także błędy i wypaczenia.

Wkrótce jednak nastały złote czasy konserwatyzmu bigosowego, bo to druga grupa zaczęła korzystać z fruktów władzy sprawowanej przez patrona tego pięknego nurtu, prezydenta Bronisława. Konserwatystę bigosowego poznać można po fularze oraz pozie „na kard. Wyszyńskiego", czyli ujęciu z brodą podpartą kciukiem. Tu pierwszy był jeszcze w zamierzchłych czasach red. Tomasz, ale okazało się to wcale zaraźliwe. Zasadniczo, jak przystało na skąpoobjawowców, to wyczerpuje wszelkie znamiona konserwatyzmu, którego są nosicielami.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Houston ma problem

Tak sobie więc te dwa stadka dożywają pięknej starości bez większego wpływu na rzeczywistość, ba, w pewnym nawet od niej odklejeniu, z czego zdają się być nawet dumni. Ich medialno-polityczny żywot zakończy zapewne istnienie tego nurtu na ziemiach polskich, warto więc poświęcić im tę elegię. I nie narzekać. Jaki nurt, taka elegia.

Umówmy się, że to nie przez PRL, ich po prostu nigdy nie było zbyt wielu. Nie było bogatego mieszczaństwa, które chciałoby zachowywać stary, dobry porządek, bo też i starego, dobrego porządku nie było. Przed wojną, gdy o rząd dusz biła się endecja z sanacją, konserwatyści labiedzili, że owszem, można się bić, ale nie za mocno i nie po buzi, by po przewrocie majowym uległszy polaryzacji pożeglować w którąś ze stron. Czerwony konserwatystami nazwał twardogłowych komunistów, a nie jestem pewien, czy ktokolwiek przytomny – i przyzwoity – chciałby występować koło tow. Moczara. Teraz mamy dwa magnesy i nic pośrodku.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi