Kilka sezonów temu, wstępniaka do „Plusa" pisałem z wymarzniętego pokoju w mieście Ridder, u stóp ośnieżonych gór Ałtaj. Od okna wiało przenikliwym chłodem, kaloryfery pamiętały czasy Breżniewa, ale hotel oferował, przynajmniej w teorii, internet. Zwlokłem się więc o świcie z łóżka, napisałem tekścik o magii przyrody i tajemnicach północnego Kazachstanu, otworzyłem pocztę i nacisnąłem klawisz enter. Byłem przekonany, że mimo dobrych kilku tysięcy kilometrów odległości wstępniak bezproblemowo przemknie z cichym szmerem do kraju. Jakież było moje zdziwienie kilka dni później, gdy mi powiedziano, że tekst nie doszedł. Ku zdziwieniu zresztą redakcji, bo dotąd „Plusa" nie zawodziłem, skądkolwiek bym pisał.
Do dziś zadaję sobie pytanie, czy padłem ofiarą kazachskiego internetu w jedną stronę, czy była to chwilowa awaria? I po czyjej stronie? Nigdy się nie dowiem.
Czytaj więcej
Co się stało z naszą klasą, pyta Adam w Tel Awiwie. Ciężko sprostać takim czasom, ciężko w ogóle żyć uczciwie...". Pamiętacie tę piosenkę Jacka Kaczmarskiego? Piękna, nieprawdaż? Ale gorzka i ironiczna. Z punktu widzenia dzisiejszej młodzieży kompletnie niezrozumiała, abstrakcyjna. A dla mnie i moich rówieśników to żadna abstrakcja.
To była ta jedna, jedyna kolizja z technologią, wskutek której moje miejsce w „Plusie" zastąpiono czymś innym. Do dziś uznaję to za porażkę. Spytacie dlaczego? Powiecie, że dramatyzuję? Otóż nie, wstępniak do „Plusa" jest dla mnie świętością. Doświadczony czytelnik doskonale to zresztą wie. A i ja wiem, że on wie, bo ci najwierniejsi, ale też najbardziej zajadli, piszą i komentują.
Często trafiają do mnie odpowiedzi na moje „felietony" z „Plusa". Cieszę się każdym komentarzem (poza obraźliwymi) i zawsze staram się do autorów napisać. A zaczynam od wyjaśnienia, że te moje tekściki to żadne felietony. Felietonistą był Kisiel czy Maciej Rybiński. Dziś błyszczy w tej roli Robert Mazurek (dziękuję mu przy okazji, że nie zechciał mnie zaprosić na urodziny). Moja rola, podobnie jak stosowana forma, jest zupełnie inna. Klasycznym rozwiązaniem jest publicystyczny wstępniak, który wprowadza do przewodniego tematu numeru, ale żeby zbytnio nie nudzić, a przecież mówimy o setkach tekstów, próbuję różnicować formę. Raz zbliżam się do felietonu, czasem odwołuję się do formuły parareporterskiej, ale najczęściej idę w stronę mikroeseju, który jest najpojemniejszy. Zwalnia z obowiązku głupawego dowcipkowania, zmusza do dyscypliny i daje przestrzeń do zabiegów stylistycznych.