W prosty sposób przekłada się na imiona, nazwiska, trudne do dziś emocje. To, o czym opowiada Kaczmarski, odczułem w latach 80. na własnej skórze i może nawet większą mam pretensję do Jaruzelskiego o moją klasę niż o pacyfikacje hut i kopalń. Bo na dłuższą metę, z najgłębszym szacunkiem dla prawdziwych ofiar, stan wojenny zabił dużo mniej ludzi, niż wygnał za granicę.
Dla mnie, dzieciaka, realną stratą, cokolwiek bym o tym myślał później, byli wtedy moi przyjaciele, których – byłem o tym głęboko przekonany – traciłem na zawsze. Chodziłem do niezbyt licznej klasy w jednym z krakowskich liceów. Doskonale pamiętam te imiona z klasowego dziennika i miejsca, gdzie trafiły: Berta – Hamburg, Gośka – Houston, Monika – Ateny, potem chyba Kanada, Renata – Niemcy, Tatiana – Kopenhaga, Alicja – Chicago, o ile mi wiadomo. Czy wszyscy? Nie, z kraju wyjechało wielu moich kolegów, przyjaciół z osiedla, podwórka. Wygnał komunizm z jego koszmarnymi dziećmi, niepewnością i brakiem perspektyw.
Czytaj więcej
Czy można się zarazić pierwszą miłością? Przecież to absurd. Zwłaszcza jeśli to uczucie dotyczy własnego ojca. Nie, nie chodzi oczywiście o kobietę, tylko o ojczyznę. Czy można zarazić się miłością do kraju, jego przyrody, legendy, przeszłości, krajobrazów?
Nie, prawdziwej biedy, takiej jak przed wojną, wtedy nie odczuwaliśmy. Było co jeść i w co się ubrać. Czego nam wtedy, w latach 80., naprawdę brakowało, to wiary w Polskę.
W sens życia w środku obskurnej, ludowej substytucji ojczyzny między Odrą i Bugiem. Tym bardziej że część z nas miała pojęcie o tym, że inny, lepszy, barwniejszy i bardziej syty świat istnieje o krok od naszego. Nie mieliśmy pewnie rozwiniętego poczucia patriotyzmu, abstrakcyjnej wizji wolności czy jakichś moralnych odruchów wobec kraju. Liczyły się dżinsy, w miarę modny T-shirt, dostęp do płyt z muzyką Boney M czy Smokie. Niektórzy przywozili je z Jugosławii i już sam ten bałkański substytut Zachodu pachniał nieosiągalną wolnością. Ale prawdziwy dostatek był w Reichu, Francji, Anglii czy Hiszpanii. Mało kto tam docierał, żyliśmy więc legendą.