Dane o zmianie mapy dochodów w skali globalnej kryją jednak wciąż bardzo duże różnice regionalne. Okazuje się bowiem, że nawet w coraz bardziej zintegrowanym gospodarczo świecie, wciąż ogromną rolę odgrywa polityka państwa. W Stanach Zjednoczonych, gdzie angażuje się ono wyjątkowo mało w niwelowanie różnic społecznych, dolna pod względem dochodów połowa społeczeństwa przejęła ledwie 1 proc. korzyści związanych ze wzrostem gospodarki kraju między 1980 a 2016 r.! W tym samym czasie 1 proc. najbogatszych mieszkańców USA zgarnął 28 proc. tego dodatkowego majątku. Inaczej mówiąc, dla dziesiątek milionów Amerykanów rozwój gospodarki jest abstrakcyjnym, statystycznym pojęciem, które w żaden sposób nie przekłada się na ich życie! Do 160 mln najuboższych mieszkańców USA trafia dziś ledwie 13 proc. dochodów kraju, podczas gdy 3 mln najzamożniejszych ich rodaków zgarnia jedną piątą tych dochodów i funkcjonuje w zupełnie innych realiach bardziej przypominających Lazurowe Wybrzeże niż Białoruś. A przecież jeszcze całkiem niedawno, w 1980 r., to bogactwo rozkładało się zupełnie inaczej: 1 proc. najbogatszych mieszkańców kraju dostawało tylko 11 proc. dochodów, podczas gdy dolna połowa społeczeństwa dysponowała 22 proc. z nich.
Rok 1980 jest tu znaczącą cezurą. Wtedy właśnie prezydentem USA został Ronald Reagan, inicjując politykę gospodarczą, którą zasadniczo kontynuowali wszyscy jego następcy. Obniżając radykalnie podatki i rezygnując z progresywnego systemu fiskalnego, prywatyzując całe sektory gospodarki, otwierając kraj na konkurencję ze strony Chin, Meksyku i innych państw o niskich kosztach produkcji, rząd pozbył się wielu instrumentów redystrybucji dochodów. Wszystko to nałożyło się na istniejący już wcześniej bardzo spolaryzowany system edukacji, w którym tylko nieliczni (często zgodnie z kluczem rasowym) mają dostęp do wysokiego poziomu nauczania, podczas gdy pozostali muszą zadowolić się miernymi szkołami publicznymi, co w praktyce uniemożliwia im awans społeczny. Do tego dochodzi niezwykle kosztowny system ochrony zdrowia, który pozbawia bezpieczeństwa dziesiątki milionów Amerykanów.
Państwo bez majątku
Przykład Reagana okazał się zaraźliwy. Po podobne rozwiązania sięgnęła w Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, a potem przywódcy innych krajów zachodniej Europy. Aby wykazać, że amerykański trend przeniknął na Stary Kontynent, Paryska Szkoła Gospodarcza zastosowała inną niż podział dochodów miarę: wartość zgromadzonego majątku pomniejszoną o dług. Okazuje się, że np. w Hiszpanii od 1970 r. (schyłkowe lata frankistowskiej dyktatury) łączna wartość aktywów zgromadzonych w rękach prywatnych skoczyła z 400 do 650 proc. dochodu narodowego kraju! W tym samym czasie suma netto kapitału należącego do państwa załamała się z 50 do 0 proc. PKB. Co prawda hiszpańskie państwo wciąż posiada całkiem sporo dóbr, jak choćby sieć superszybkich kolei AVE, lotniska czy budynki publiczne, jednak po latach szybkiej prywatyzacji (szczególnie za rządów konserwatywnego premiera José Maríi Aznara), a także kolosalnych sum wyłożonych na ratowanie banków w okresie ostatniego kryzysu, wartość długu królestwa (98 proc. PKB) właściwie wyzerowuje majątek publiczny. To istotny powód, dla którego w Hiszpanii doszło do powstania tak ogromnej przepaści między pokoleniami: jedna trzecia młodych mieszkańców kraju wciąż nie ma zatrudnienia, a znaczna część pozostałych musi zadowolić się pracą na „śmieciówkach" za mniej niż 1 tys. euro miesięcznie. Ich rodzice z pewnością nie zgodziliby się na takie warunki zatrudnienia. Jak podkreśla zespół Piketty'ego, przychody generowane przez majątek publiczny są bowiem znaczącym narzędziem wyrównywania przez państwo dochodów społecznych.
Jednak hiszpański przykład jest dziś typowy dla Zachodu: wartość majątku państwowego skorygowana przez dług publiczny jest teraz ujemna w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii i tylko minimalnie na plusie we Francji, a nawet w Niemczech, mimo że u naszego zachodniego sąsiada dług szybko się kurczy i wynosi już niewiele ponad 60 proc. PKB.
Na szczęście Europa nie poszła za wszystkimi wzorami Ameryki. W zasadzie udało się jej utrzymać bez zmian wysokiej jakości system edukacji publicznej oraz sprawny system ochrony zdrowia. Nie porzuciła także progresywnego systemu podatkowego. Po części to wynik doświadczeń Niemiec, największego kraju Unii. Tu wciąż żywa jest pamięć o powodach, dla których Hitler doszedł do władzy: nie tylko hiperinflacji i wielkim bezrobociu, ale także pauperyzacji społeczeństwa, którego znaczna część uznała, że nie ma nic do stracenia, stawiając na nazistów. Dlatego mimo liberalnych reform rynkowych zainicjowanych na początku XXI wieku przez Gerharda Schroedera, Republika Federalna wciąż pozostaje krajem o dość spójnym pod względem dochodów społeczeństwie. Pomaga w tym stosunkowo niskie bezrobocie, ale także mechanizm branżowych negocjacji płacowych.
W większości krajów Europy Zachodniej utrzymano system zabezpieczeń socjalnych, nawet kosztem tego, że obciążone wysokimi podatkami przedsiębiorstwa nie są w stanie zapewnić szybkiego wzrostu gospodarczego. We Francji państwo przejmuje aż 57 proc. dochodu narodowego, niewiele mniejsza jest jego rola w krajach Beneluksu, Skandynawii czy we Włoszech. Te obciążenia podcinają konkurencyjność europejskich gospodarek. Ale raport ekipy Piketty'ego rzuca na to zjawisko całkiem nowe, zdecydowanie bardziej korzystne światło. Okazuje się bowiem, że dzięki tej „poduszce" zabezpieczeń socjalnych zasadniczo udało się uniknąć polaryzacji dochodów, której doświadczyła Ameryka. Od 1980 r. udział 1 proc. najbogatszych mieszkańców zachodniej Europy w dochodach ich krajów wzrósł tylko nieznacznie: z 10 do 12 proc. W tym czasie, także nieznacznie (z 23 do 22 proc.) spadł też udział w tych dochodach połowy najbiedniejszych mieszkańców tej części Starego Kontynentu.