Ponoć zawsze warto wyznaczać sobie jakiś cel.
Nie wystarczy wyznaczać, trzeba działać. Jeśli jakiś cel miałby przydawać naszemu życiu wartości, to tylko taki, który pozwala podjąć konkretne działania zbliżające nas do niego choćby o krok. Musi być to cel realistyczny. W innych przypadkach będzie jak u Czechowa. Tytułowe trzy siostry, zamiast urządzić się na prowincji, pędzą życie w prowizorce, wciąż planując „rychły powrót do Moskwy". Tyle że nie zdarza się nic, co by je do tego zbliżało. Kolejnym zaś elementem wpływającym na poczucie szczęścia jest wylosowanie dobrych genów.
Jakie to geny?
Mówię o genach odpowiadających za posiadanie optymistycznej osobowości i niskiego poziomu neurotyzmu. Neurotyzm to m.in. skłonność do nadmiernego popadania w zmienne nastroje, częstego odczuwania niepokoju, strachu, złości, frustracji, zazdrości, zawiści, poczucia winy, nastrojów depresyjnych czy samotności. Przeciwieństwem neurotyzmu jest zrównoważenie emocjonalne. Taki układ nerwowy sprawia, że drobne sprawy nie powodują niepokoju wytrącającego nas z życiowej równowagi.
Wydaje się zatem, że poczucie sukcesu czy udanego życia w większym stopniu płynie z naszego sposobu pojmowania świata niż z warunków zewnętrznych.
Tak właśnie jest. Rzecz jasna, spotykające nas tragedie obniżają życiową satysfakcję, choć są i tacy, którzy w najbardziej traumatycznej sytuacji potrafią znaleźć jakiś sens. Mało tego, twierdzą nawet, że doświadczenia te wzbogaciły ich wewnętrznie, czyniąc życie lepszym.
Naprawdę? Brzmi to jak cytat z poradników motywacyjnych.
Mówię o ustaleniach prof. Daniela Gilberta, psychologa z Uniwersytetu Harvarda. Gilbert przyjmuje, że szczęście i satysfakcja z życia to dobre samopoczucie. Badając zaś ludzki mózg, doszedł do wniosków nie tylko zaskakujących dla współczesnej psychologii, ale i godzących w interes centrów handlowych.
Jakie to wnioski?
Co pozwala pani przewidzieć przyjemność z jedzenia czekolady, satysfakcję z otrzymania awansu czy frustrację z utraty pracy? Część mózgu zwana korą przedczołową. To ona odpowiada za wyobrażenie sobie, czyli symulację, m.in. emocjonalnych konsekwencji własnych działań. Problem w tym, że bardzo często symulacje te okazują się błędne. Prof. Gilbert dowodzi w badaniach, że z biegiem czasu faktyczny bieg wypadków nie ma dla naszego samopoczucia większego znaczenia.
Utrzymanie czy utrata pracy nie ma dla naszego samopoczucia istotnego znaczenia?
W obu przypadkach po upływie kilku miesięcy poziom satysfakcji z życia będzie u nas prawdopodobnie taki sam. Badacz posługuje się m.in. przykładami Jima Wrighta, amerykańskiego polityka, który odszedł z życia publicznego w niesławie, tracąc cały dorobek życia, gdy odkryto jego przekręt finansowy, Moreese'a Bickhama, człowieka, który przesiedział w więzieniu 37 lat za niepopełnione przestępstwo, i Pete'a Besta, zwolnionego w atmosferze skandalu perkusistę The Beatles. Żaden z nich nie żałuje biegu swego życia, uznając je za pełne sukcesów, a obrót spraw za najlepszy z możliwych.
Rozumiem, że zadziałał tu jakiś mechanizm obronny?
Otóż to. Prof. Gilbert nazywa go psychologicznym systemem odpornościowym zdolnym poprawić nam samopoczucie w każdej sytuacji. Jego zdaniem człowiek posiada zdolność syntetyzowania szczęścia. Od dawna wiadomo, że ludzie są istotami niezwykle odpornymi psychicznie, wyposażonymi w silne mechanizmy obronne. Jednym z nich jest na przykład zdolność racjonalizacji, czyli pozornie racjonalnego uzasadniania po fakcie swoich decyzji i postaw. To ona pozwoli nam z czasem dojść do wniosku, że zwolnienie z pracy czy rozstanie z partnerem wyszło nam tak naprawdę na dobre.
Wspomniał pan o skutkach badań dr. Gilberta dla zysków centrów handlowych.
Z punktu widzenia jego teorii szczęścia zakup kolejnej pary butów czy modnego gadżetu szybko staje się dla naszego samopoczucia kompletnie bez znaczenia. Wspomnę jeszcze o dwóch cechach przydatnych do dobrego życia. Pierwszą jest poczucie własnej skuteczności, którego trzeba się nauczyć. Chodzi o to, by wyrobić w sobie przekonanie, że tylko dzięki działaniu, popełnianiu błędów i doskonaleniu się można zdobyć pewność, że coś umiem. Druga to skromność, a nawet pokora w stosunku do innych. Skromni ludzie zwykli cieszyć się szacunkiem i sympatią otoczenia. W opozycji do skromności stoi bowiem pycha.
Wróćmy jednak do wyznaczników współczesnego sukcesu. Dla młodzieży wyrocznią bywają przecież komentarze w sieci.
Faktycznie, dla młodych ludzi mocno liczy się popularność mierzona często ilością polubień. Wiążą sukces z byciem rozpoznawalnym i popularnym. I spodziewam się, że taki wzorzec będą realizować jako dorośli. Wiem, że z naszego punktu widzenia wydaje się to bez sensu. Jesteśmy jednak istotami społecznymi i zadowolenie z nas samych czerpiemy z ocen innych.
Jasne, nie chce pan urazić studentów. Tyle że w ten sposób nie wyjdziemy poza masowe gusty. Wiele dzieł nie od razu zyskało uznanie ogółu. Szkolny przykład to poezja Cypriana Norwida, zmarłego we francuskim przytułku, a nawet nauki Jezusa Chrystusa.
Oba te przykłady pokazują, że za nonkonformizm się płaci. Tyle że wracamy w tym momencie do pytania, co jest sukcesem. Czy pośmiertną sławę można uznać za życiowy sukces czy raczej za zmarnowane życie? Niestety, nie ma tu dobrej odpowiedzi. Ludzie są niezwykle zróżnicowani w receptach na sukces. Jedni wyjeżdżają w Bieszczady, inni robią karierę w korporacji. Nie wszystkie cele liczące się na krótką metę mają znaczenie długoterminowo itd. Gdy w badaniach pytamy osoby, którym zostało kilka tygodni życia, okazuje się, że niezwykle ważne są drobne przyjemności. Chodzi o to, by dobrze zjeść w towarzystwie bliskich, a potem obejrzeć zachód słońca.
Dr Wiesław Baryła jest psychologiem społecznym, adiunktem w sopockim oddziale Uniwersytetu SWPS, autorem książki „Pieniądze w umyśle. Jak myślenie wpływa na motywacje"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95