Wiesław Baryła: Zadowolenie czerpiemy z ocen innych

Każdy z nas potrzebuje sukcesu, ale osiągamy go w różny sposób. A do wysokiej pozycji na drabinie społecznej dążą tylko ci, którzy nie boją się porażki - mówi Wiesław Baryła, psycholog społeczny.

Publikacja: 24.05.2019 17:00

Wiesław Baryła: Zadowolenie czerpiemy z ocen innych

Foto: materiały prasowe

Plus Minus: Pamięta pan hasło „skóra, fura i komóra"? W latach 90. stało się synonimem sukcesu społecznego.

Było to raczej ironiczne określenie nowobogackich. W badaniach CBOS z 1999 roku ponad połowa Polaków oceniała, że właścicielom fortun powstałych tuż po zmianie ustroju nie należy się społeczne uznanie, bo uczciwą pracą nie można dojść w Polsce do majątku. Inna sprawa, że pojęcie „sukces społeczny" ma wiele znaczeń: czasem nazywamy tak popularność, czasem udane życie. Nauki społeczne definiują jednak sukces jako zdobycie i utrzymanie wysokiej pozycji w hierarchii społecznej. Współczesny „człowiek sukcesu" będzie zatem osobą o wysokim statusie społecznym.

Co wyznacza pozycję społeczną?

Trzy bardzo proste komponenty: stopień zamożności, wykształcenie i prestiżowy zawód. Jeśli chodzi o prestiż zawodów, szacunkiem społecznym cieszą się szczególnie te dające dużo wolności osobistej i pozwalające nie ulegać wpływom. Ale w rankingach przodują też pielęgniarki czy lekarze. Do niedawna dotyczyło to także prawników i nauczycieli oraz profesorów akademickich. Jednak osoby z tytułem profesorskim, biorąc bardzo aktywny udział w polityce i życiu publicznym, mocno się zużyły.

Wydaje się, że status społeczny wiąże się też z posiadaniem władzy.

Nie. Z badań wynika, że władza nie jest tożsama ani z prestiżem, ani z sukcesem społecznym. W rankingach CBOS na przykład zawód polityk od lat pełza po dnie szacunku, obok prostytutki i złodzieja. Nie zawsze jednak tak było i notowania są tu raczej płynne. Inna sprawa, że realna szansa na poprawę statusu społecznego czy zgromadzenie majątku z punktu widzenia historii to wciąż świeża zdobycz. Tak naprawdę dopiero kapitalizm, gospodarka rynkowa i rozwój przedsiębiorczości stworzyły możliwość kariery „od pucybuta do milionera". W dawnych, feudalnych strukturach pozycje społeczne wyznaczane były przez urodzenie i niezwykle trudno było coś zmienić.

Zdaniem socjologa kultury prof. Mariana Golki metodą awansu społecznego było wtedy udane małżeństwo albo kariera na dworze. Także udział w wojnach lub wstąpienie w szeregi duchowieństwa, choć wysokie funkcje kościelne i tak zarezerwowane były dla arystokracji. Z kolei w PRL ceniono „życiowy spryt" i umiejętność „urządzenia się", czyli zdobycia mieszkania albo talonu na samochód. Bardzo niecnymi nawet metodami.

Owszem, w czasach PRL-owskiej gospodarki niedostatku w ankietach CBOS padały kryteria typu: posiadanie rodziny za granicą czy zdolność kombinowania. Siłą nabywczą nie były wtedy pieniądze, ale sieć układów i znajomości. Pouczającym przykładem ówczesnego sukcesu społecznego są losy rodziny Stefana i Madzi Karwowskich z serialu Jerzego Gruzy „Czterdziestolatek".

Wróćmy do współczesności: czy wszyscy potrzebujemy sukcesu w postaci wysokiej pozycji społecznej?

Każdy z nas potrzebuje sukcesu, ale osiągamy go w różny sposób. A do wysokiej pozycji na drabinie społecznej dążą tylko ci, którzy nie boją się porażki.

Może nie wszyscy potrzebujemy uznania ze strony innych i nie jest to kwestia strachu?

Nie, tak to nie działa. Część z nas zdaje sobie sprawę lub z doświadczenia wie, że nie ma zdolności, warunków czy zasobów, by powalczyć o pozycję na drabinie społecznej z tymi, którzy się po niej pną. Mało tego, lęk przed porażką często pojawia się tak wcześnie, że potrzeba posiadania wysokiego statusu w ogóle się nie rodzi. Wtedy zaś szukamy innych sposobów uzyskania sukcesu w postaci „godnego życia". Godnego, czyli takiego, w którym mamy wiele powodów, by dobrze o sobie myśleć, a mało, by myśleć o sobie źle. Z licznych badań wynika zaś, że ubiegamy się w życiu o jeden z dwóch podstawowych zasobów.

Jakie to zasoby?

Wysoki status społeczny lub bogata sieć kontaktów społecznych. Okazuje się, że ci, którym „się powiodło", z reguły koncentrują się na utrzymaniu wysokiej pozycji społecznej i pięciu się w górę. A używają do tego trzech instrumentów: dążą do zwiększenia dochodów, doskonalą kompetencje czy wykształcenie i starają się o lepszą posadę.

A ci, którym się „nie powiodło"?

Ci koncentrują się na budowaniu zasobów w postaci sieci relacji międzyludzkich: znajomych, przyjaciół czy krewnych, by pomagać sobie nawzajem i starannie o nie dbać. Jako psycholog dodam, że obydwa te sposoby nadawania życiu kierunku posiadają ten sam cel: zapewniają nam poczucie bezpieczeństwa, redukując egzystencjalny lęk

Czyli marząc o skromnym, lecz spokojnym życiu z hodowli rasowych psów, jestem przegranym tchórzem o niewielkich zasobach społecznych.

Wręcz przeciwnie, jest to raczej dowód pani rozsądku. Mówiłem już, że większość z nas wybiera drogę życiową, która da nam szanse na godne życie i dobrą samoocenę. Poczucie własnej wartości jest przecież dla człowieka czymś niezwykle ważnym. A brak sukcesów przynosi frustrację.

Co zrobić, gdy frustracja się pojawia?

Warto określić swoje mocne i słabe strony, by nie dążyć do sukcesu tam, gdzie jest to trudniejsze. Także wdrukować sobie przekonanie, że nie talent, ale wysiłek i ciężka praca pozwalają osiągnąć cel. A nieuchronnie zdarzające się porażki są jedynie nauczką niosącą informację o tym, że jeszcze wiele musimy się nauczyć (a nie, że „się nie nadajemy").

W majową noc 1987 r. królowa światowych list przebojów Iolanda Gigliotti zwana Dalidą, będąc u szczytu kariery, połknęła 120 tabletek nasennych, popijając je whisky. W pożegnalnym liście napisała: „Moje życie stało się nie do zniesienia".

Wysoki status społeczny wcale nie musi iść w parze z dobrą samooceną. Proszę pamiętać, że wspinanie się po drabinie społecznej jest strategią bardzo wyczerpującą. Zdobytym sukcesem cieszymy się ledwie przez chwilę i trzeba ruszać dalej, znów pod górę. Ale gdy coś pójdzie nie tak i noga nam się obsunie, przypomina to czasem tragiczny w skutkach upadek z wysokiego konia. Bywa też, że dochodzi do przewartościowania i przestajemy siebie lubić, żałując, że poświęciliśmy jakiejś drodze tak wiele lat. Patrzy pani wokół siebie i widzi, że nie jest we właściwym miejscu.

Co wtedy?

Najrozsądniej chyba zaakceptować fakt, że czegoś się nie ma. Widziałem jednak mężczyzn porzucających rodziny dla kariery nurka w Egipcie, rzadziej menedżerki wysokiego stopnia rezygnujące ze stanowiska po adopcji dziecka. Samobójstwa u szczytu kariery, o których pani wspomniała, zdarzają się rzadko. Częstszym problemem są uszkodzenia ciała. Szczególnie kobietom sukcesu zdarza się z rozmysłem kaleczyć się lub zadawać sobie fizyczny ból.

Sądziłam, że jest to raczej dramat nastolatków.

Nie tylko. Wśród osób na wysokich stanowiskach odsetek dokonujących samouszkodzeń ciała wydaje się niepokojąco wysoki. Nie są to, na szczęście, działania zagrażające życiu czy zostawiające na ciele łatwo zauważalne ślady. Widzę w tym raczej destrukcyjną próbę odwrócenia uwagi od lawiny negatywnych emocji, koncentracji na tu i teraz. Ból fizyczny zagłusza wtedy ból egzystencjalny, wymuszając na człowieku, by zaopiekował się sobą. A przecież można to zrobić na wiele innych sposobów.

Wspomniał pan, że sukces jest tożsamy z pozycją społeczną. Tyle że ankiety CBOS od lat wykazują, że dla większości Polaków głównym celem aspiracji życiowych i synonimem sukcesem jest udane życie rodzinne. W 2013 roku deklarowało tak 52 proc. respondentów, w 2018 aż 64 proc. Spada przy tym rola ambicji zawodowych: w 2008 roku takie cele deklarowało 35 proc. osób, dekadę później tylko 25 proc.

Poczucie sukcesu ma wiele znaczeń. Podejrzewam, że respondenci definiowali sukces jako dobre, udane życie. Z licznych badań wynika, że pozycja społeczna, posiadany majątek, wykształcenie czy zawód w ogóle nie są tożsame z poczuciem szczęścia czy udanego życia. Jeśli zaś niektóre badania jakoś je utożsamiają, to w bardzo niewielkim stopniu.

Pieniądze nie mają znaczenia?

Największe znaczenie pieniądze mają w chorobie. Wszyscy wiemy, jak trudno się leczyć z pustym kontem. W innych przypadkach brak pieniędzy unieszczęśliwia tylko wtedy, gdy żyjemy wokół minimum socjalnego. Gdy mamy do dyspozycji trochę mniej niż krajowa średnia, przestają mieć aż takie znaczenie.

To skąd ma płynąć satysfakcja z życia? Co się z tym wiąże?

Psychologia szczęścia, badająca to zagadnienie, stoi na stanowisku, że liczą się głównie nasze działania i aktywności. Często bywa to pomaganie innym albo zmienianie świata. Także wszelkie przyjaźnie. Ludziom skłonnym do nawiązywania relacji i przyjaźni inni odpłacają tym samym. Obie strony czerpią wtedy masę satysfakcji z wzajemnych relacji. Poczucie szczęścia zwiększa też na przykład wychowywanie potomstwa, o ile nauczymy się znajdować w tym sens. Także aktywność fizyczna i wszelkie sporty. Z badań wynika, że niezwykle ważny dla naszego samopoczucia okazuje się życzliwy sposób przyjmowania zdarzeń i zachowań innych. Rozumiemy zatem, że pewne rzeczy się dzieją, a świat się kręci, nie uważając przy tym, że wszelkie zło jest wynikiem spisku uknutego przeciwko nam.

Ponoć zawsze warto wyznaczać sobie jakiś cel.

Nie wystarczy wyznaczać, trzeba działać. Jeśli jakiś cel miałby przydawać naszemu życiu wartości, to tylko taki, który pozwala podjąć konkretne działania zbliżające nas do niego choćby o krok. Musi być to cel realistyczny. W innych przypadkach będzie jak u Czechowa. Tytułowe trzy siostry, zamiast urządzić się na prowincji, pędzą życie w prowizorce, wciąż planując „rychły powrót do Moskwy". Tyle że nie zdarza się nic, co by je do tego zbliżało. Kolejnym zaś elementem wpływającym na poczucie szczęścia jest wylosowanie dobrych genów.

Jakie to geny?

Mówię o genach odpowiadających za posiadanie optymistycznej osobowości i niskiego poziomu neurotyzmu. Neurotyzm to m.in. skłonność do nadmiernego popadania w zmienne nastroje, częstego odczuwania niepokoju, strachu, złości, frustracji, zazdrości, zawiści, poczucia winy, nastrojów depresyjnych czy samotności. Przeciwieństwem neurotyzmu jest zrównoważenie emocjonalne. Taki układ nerwowy sprawia, że drobne sprawy nie powodują niepokoju wytrącającego nas z życiowej równowagi.

Wydaje się zatem, że poczucie sukcesu czy udanego życia w większym stopniu płynie z naszego sposobu pojmowania świata niż z warunków zewnętrznych.

Tak właśnie jest. Rzecz jasna, spotykające nas tragedie obniżają życiową satysfakcję, choć są i tacy, którzy w najbardziej traumatycznej sytuacji potrafią znaleźć jakiś sens. Mało tego, twierdzą nawet, że doświadczenia te wzbogaciły ich wewnętrznie, czyniąc życie lepszym.

Naprawdę? Brzmi to jak cytat z poradników motywacyjnych.

Mówię o ustaleniach prof. Daniela Gilberta, psychologa z Uniwersytetu Harvarda. Gilbert przyjmuje, że szczęście i satysfakcja z życia to dobre samopoczucie. Badając zaś ludzki mózg, doszedł do wniosków nie tylko zaskakujących dla współczesnej psychologii, ale i godzących w interes centrów handlowych.

Jakie to wnioski?

Co pozwala pani przewidzieć przyjemność z jedzenia czekolady, satysfakcję z otrzymania awansu czy frustrację z utraty pracy? Część mózgu zwana korą przedczołową. To ona odpowiada za wyobrażenie sobie, czyli symulację, m.in. emocjonalnych konsekwencji własnych działań. Problem w tym, że bardzo często symulacje te okazują się błędne. Prof. Gilbert dowodzi w badaniach, że z biegiem czasu faktyczny bieg wypadków nie ma dla naszego samopoczucia większego znaczenia.

Utrzymanie czy utrata pracy nie ma dla naszego samopoczucia istotnego znaczenia?

W obu przypadkach po upływie kilku miesięcy poziom satysfakcji z życia będzie u nas prawdopodobnie taki sam. Badacz posługuje się m.in. przykładami Jima Wrighta, amerykańskiego polityka, który odszedł z życia publicznego w niesławie, tracąc cały dorobek życia, gdy odkryto jego przekręt finansowy, Moreese'a Bickhama, człowieka, który przesiedział w więzieniu 37 lat za niepopełnione przestępstwo, i Pete'a Besta, zwolnionego w atmosferze skandalu perkusistę The Beatles. Żaden z nich nie żałuje biegu swego życia, uznając je za pełne sukcesów, a obrót spraw za najlepszy z możliwych.

Rozumiem, że zadziałał tu jakiś mechanizm obronny?

Otóż to. Prof. Gilbert nazywa go psychologicznym systemem odpornościowym zdolnym poprawić nam samopoczucie w każdej sytuacji. Jego zdaniem człowiek posiada zdolność syntetyzowania szczęścia. Od dawna wiadomo, że ludzie są istotami niezwykle odpornymi psychicznie, wyposażonymi w silne mechanizmy obronne. Jednym z nich jest na przykład zdolność racjonalizacji, czyli pozornie racjonalnego uzasadniania po fakcie swoich decyzji i postaw. To ona pozwoli nam z czasem dojść do wniosku, że zwolnienie z pracy czy rozstanie z partnerem wyszło nam tak naprawdę na dobre.

Wspomniał pan o skutkach badań dr. Gilberta dla zysków centrów handlowych.

Z punktu widzenia jego teorii szczęścia zakup kolejnej pary butów czy modnego gadżetu szybko staje się dla naszego samopoczucia kompletnie bez znaczenia. Wspomnę jeszcze o dwóch cechach przydatnych do dobrego życia. Pierwszą jest poczucie własnej skuteczności, którego trzeba się nauczyć. Chodzi o to, by wyrobić w sobie przekonanie, że tylko dzięki działaniu, popełnianiu błędów i doskonaleniu się można zdobyć pewność, że coś umiem. Druga to skromność, a nawet pokora w stosunku do innych. Skromni ludzie zwykli cieszyć się szacunkiem i sympatią otoczenia. W opozycji do skromności stoi bowiem pycha.

Wróćmy jednak do wyznaczników współczesnego sukcesu. Dla młodzieży wyrocznią bywają przecież komentarze w sieci.

Faktycznie, dla młodych ludzi mocno liczy się popularność mierzona często ilością polubień. Wiążą sukces z byciem rozpoznawalnym i popularnym. I spodziewam się, że taki wzorzec będą realizować jako dorośli. Wiem, że z naszego punktu widzenia wydaje się to bez sensu. Jesteśmy jednak istotami społecznymi i zadowolenie z nas samych czerpiemy z ocen innych.

Jasne, nie chce pan urazić studentów. Tyle że w ten sposób nie wyjdziemy poza masowe gusty. Wiele dzieł nie od razu zyskało uznanie ogółu. Szkolny przykład to poezja Cypriana Norwida, zmarłego we francuskim przytułku, a nawet nauki Jezusa Chrystusa.

Oba te przykłady pokazują, że za nonkonformizm się płaci. Tyle że wracamy w tym momencie do pytania, co jest sukcesem. Czy pośmiertną sławę można uznać za życiowy sukces czy raczej za zmarnowane życie? Niestety, nie ma tu dobrej odpowiedzi. Ludzie są niezwykle zróżnicowani w receptach na sukces. Jedni wyjeżdżają w Bieszczady, inni robią karierę w korporacji. Nie wszystkie cele liczące się na krótką metę mają znaczenie długoterminowo itd. Gdy w badaniach pytamy osoby, którym zostało kilka tygodni życia, okazuje się, że niezwykle ważne są drobne przyjemności. Chodzi o to, by dobrze zjeść w towarzystwie bliskich, a potem obejrzeć zachód słońca.

Dr Wiesław Baryła jest psychologiem społecznym, adiunktem w sopockim oddziale Uniwersytetu SWPS, autorem książki „Pieniądze w umyśle. Jak myślenie wpływa na motywacje"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: Pamięta pan hasło „skóra, fura i komóra"? W latach 90. stało się synonimem sukcesu społecznego.

Było to raczej ironiczne określenie nowobogackich. W badaniach CBOS z 1999 roku ponad połowa Polaków oceniała, że właścicielom fortun powstałych tuż po zmianie ustroju nie należy się społeczne uznanie, bo uczciwą pracą nie można dojść w Polsce do majątku. Inna sprawa, że pojęcie „sukces społeczny" ma wiele znaczeń: czasem nazywamy tak popularność, czasem udane życie. Nauki społeczne definiują jednak sukces jako zdobycie i utrzymanie wysokiej pozycji w hierarchii społecznej. Współczesny „człowiek sukcesu" będzie zatem osobą o wysokim statusie społecznym.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena