Narodowcy, skrajni nacjonaliści, zadeklarowani rasiści nie wypuścili z rąk swego jedynego poważnego atutu, jakim jest coroczne przejście nieprzebranych tłumów patriotycznie usposobionej ludności. W tym roku z powodu rocznicy wynik frekwencyjny może się okazać rekordowy. Na szczęście wysoka frekwencja na marszach nie przekłada się na jakieś sukcesy polityczne ruchu narodowego. To dowodzi, że większość maszerujących patriotów niekoniecznie utożsamia się z niesionymi z przodu hasłami w stylu „Europa biała albo bezludna".
Nie jest więc tak, jak pisały media w Polsce i za granicą, że po Warszawie maszerowało kilkadziesiąt tysięcy neofaszystów. Skrajna nacjonalistyczna prawica idzie z przodu, a tłum idący z tyłu nie rozumie, a może nawet nie zdaje sobie sprawy z negatywnego, rasistowskiego, pełnego nienawiści wydźwięku imprezy.
W większości są to zapewne wyborcy lub sympatycy Prawa i Sprawiedliwości, choć kierownictwo partii rządzącej miało jak dotąd dość rozumu, żeby tej szemranej imprezy nie firmować. Prezes Jarosław Kaczyński w swej nieskończonej mądrości trzymał swoją partię jak najdalej od politycznych chuliganów typu Witolda Tumanowicza, który jeszcze kilka lat temu na plakacie wyborczym pozował ze sztachetą w ręku. W kampanii do Parlamentu Europejskiego ów buńczuczny narodowiec zapowiadał, że pogoni między innymi „parcha" Cohna-Bendita.
I z takim kolesiem ze sztachetą próbował negocjować prezydent Andrzej Duda. Był tak pewny sukcesu, że nawet zapraszał na Marsz Niepodległości, aby w końcu stwierdzić, że się nań nie uda, bo... nie ma czasu. Problem w tym, że ani Tumanowicz, ani jego kompani z pewnością nie zamierzają odłożyć trzymanej w ręku sztachety, bo sądzą, że im więcej w marszu jest elementów skrajnych i kontrowersyjnych, tym bardziej jest on atrakcyjny dla jego uczestników i tym więcej ludzi przyciągnie.
Dla prezydenta i partii rządzącej niemożność uczestniczenia w największej imprezie z okazji 100-lecia niepodległości to wizerunkowy kłopot. Jest to cena za puszczanie oka do skrajnej, nacjonalistycznej i rasistowskiej prawicy, której przecież poważna partia otwarcie poprzeć nie może. Między szerzącymi nienawiść rasową uwagami ministra Błaszczaka na temat wielokulturowości Europy a hasłami otwarcie rasistowskimi noszonymi i wznoszonymi na marszu nie ma praktycznie żadnej różnicy. W ten ton wpisują się opowieści Jarosława Kaczyńskiego o tym, że uchodźcy roznoszą choroby.