Gdy analizuję argumentację na rzecz zmiany stosunku Kościoła do ludzi związanych sakramentem małżeństwa, żyjących w nowych związkach po cywilnych rozwodach (w sposób najbardziej przemyślany przedstawił ją kard. Walter Kasper w wywiadzie dla bożonarodzeniowego „Plusa Minusa"), przypomina mi się historia pozornie niezwiązana z tą kwestią.
Będąc kilka lat temu w Holandii wraz z grupą Polaków z różnych Kościołów, miałem okazję poznać pewnego pastora, bardzo zaangażowanego w pomoc licznym tam narkomanom. Człowiek ten, niewątpliwie pełen dobrej woli i wielkiego poświęcenia dla swych uzależnionych podopiecznych, przekonywał nas, że najlepiej będzie dla nich, gdy narkotyki – wszelkie, także tzw. twarde, łącznie z heroiną – będą dostępne oficjalnie, w aptekach na receptę. Oczywiście, tylko dla „prawdziwych" narkomanów, którzy uwolnieni zostaną od związków ze światem przestępczym, a i ceny będą niższe. Skoro i tak muszą brać, niech czynią to oficjalnie – przekonywał pastor społecznik.
Zupełnie nie trafiała do niego nasza argumentacja, że spełnienie jego postulatu oznacza prostą drogę do tego, by liczba jego podopiecznych rosła. Pomoc dla konkretnych narkomanów może się zresztą okazać pozorna, choć przypadki wyjścia z uzależnienia, acz rzadkie, jednak się zdarzają. Czy dostarczanie taniej, legalnej heroiny nie sprawi, że niejeden straci motywację do ciężkiej, bolesnej walki o wyjście z nałogu? Trudno mieć wątpliwości, że realizacja pomysłu pastora przyczyniłaby się do dalszej legitymizacji tych strasznych używek, a w konsekwencji – do upowszechnienia nałogu.
Spróbować jeszcze raz...
Widzę oczywiście zasadniczą różnicę między narkomanią a rozwodami, jednak rozumowanie zwolenników zelżenia wymagań wobec rozwodników w powtórnych związkach oparte jest na podobnym nieporozumieniu. Ludzie dobrej woli chcą ulżyć cierpiącym i nie tylko nie pomogą im samym, ale wedle wszelkiego prawdopodobieństwa przyczynią się do rozpowszechnienia zła, które skądinąd za zło uznają.
Jeśli wskaźnik rozwodów w krajach cywilizacji atlantyckiej dramatycznie rośnie, to nie dlatego, by obiektywnie zwiększała się trudność wytrwania w jednym związku przez całe życie. Rośnie dlatego, że zmienia się mentalność, także ludzi, którzy uważają się za wierzących i oburzają się, gdy ich stanowisko uznaje się za niezgodne z wolą Pana Jezusa. Dziś zdecydowanie dominuje przekonanie, że jeśli raz się nie uda – można spróbować jeszcze raz. A potem często jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze...