Część polskiej sceny politycznej uważa, że składki, jakie Polacy płacą na różne ubezpieczenie społeczne, to samo zło. Ta krytyka nasiliła się zwłaszcza po reformie Polskiego Ładu, gdy nagle wzrosły obciążenia z tego tytułu dla firm i samozatrudnionych. Stąd też silne nawoływania, czy to ze strony Polski 2050, czy PSL, by składki na ZUS i NFZ jakoś zmniejszyć, obniżyć, urealnić, itp. W domyśle – najlepiej zrobić taki system, by składki płacił ten, kto chce.
Tymczasem, jak wynika z projektu budżetu państwa na 2025 rok, który właśnie trafił do Sejmu, wpływy ze składek na różnego rodzaju fundusze mają się bardzo dobrze i szybko rosną. Tak szybko, że ich łączna wartość jest niemal bliska wpływom z podatków, a w niektórych ujęciach nawet je przewyższa.
Czytaj więcej
W 2025 roku zapłacimy aż 581,6 mld zł w formie obowiązkowych składek.
Na co idą składki, a na co podatki
To może być dobry moment, by podyskutować, jaka powinna być struktura dochodów państwa. Czyli na debatę o wyższości składek nad podatkami, lub odwrotnie – o wyższości podatków nad składkami. Przeciwnicy składek podnoszą zwykle, że za mocno obciążają one dochody z pracy, a przez to demotywują do pracy w ogóle (choć to argument, który dotyczy również podatków dochodowych).
Z drugiej zaś strony składki mają być lepsze, bo mają komponent ubezpieczeniowy. Tym samym obywatele mają świadomość, na co konkretnie idą ich pieniądze, a przede wszystkim mogą liczyć, że te pieniądze zostaną przeznaczone na ich własne potrzeby. Szczególnie silnie z przyszłymi świadczeniami powiązane są składki emerytalne, rentowe czy chorobowe (gorzej z tymi zdrowotnymi, skoro jakość usług publicznej służby zdrowia w konkretnym przypadku nie zależy od tego, ile zapłaciliśmy). Za to podatki – twierdzą zwolennicy składek – wpadają w budżetowy worek i w zasadzie nie wiadomo, na co są wykorzystywane.