W połowie maja rząd i kierownictwo PiS, naciskane przez opozycję w sprawie podniesienia 500+ do 800 zł od czerwca, a nie od przyszłego roku, przekonywało, że nie da się tego zrobić, bo wymagałoby to nowelizacji tegorocznego budżetu, a to jest „niemożliwe do przeprowadzenia”. Po niespełna miesiącu, w trakcie długiego weekendu, rząd nagle przyjmuje projekt nowelizacji budżetu na 2023 r. Zapisuje w nim wzrost deficytu o 24 mld zł – do 92 mld zł. W górę, o prawie 21 mld zł, mają pójść wydatki budżetu. Niższe, niż zaplanowano pierwotnie, mają być jego dochody.
Wiele to mówi o jakości tworzenia planu finansowego państwa. Ale to tylko jeden z problemów. W nowelizacji nie chodzi o znalezienie pieniędzy na wypłatę jeszcze w tym roku 800+. Większy deficyt ma w zamyśle rządu dać pieniądze na dopłaty do wynagrodzeń nauczycieli i pozostałych pracowników budżetówki, dodatkowe zasilenie kas samorządów, na wydatki na obronność, a także pokrycie obietnic złożonych rolnikom w celu ugaszenia protestów po kryzysie z niekontrolowanym napływem zboża z Ukrainy.
Czytaj więcej
Potężne zwiększenie manka w kasie państwa ma pomóc PiS utrzymać się u władzy. Takie kupowanie głosów będzie nas słono kosztować.
Mamy rozkręcającą się kampanię wyborczą, a podstawowy pomysł ekipy rządzącej w Polsce od ośmiu lat, to rozdawnictwo pieniędzy. Jak mówi część komentatorów politycznych i ekonomistów, wręcz rozsypywanie ich łopatami z helikopterów. Kupowanie wyborców za ich własne pieniądze. Bez dobrej strategii i pomysłów na przyszłość.
Wszystko to prowadzi do kompletnej dewastacji finansów państwa. Ogromny oficjalny deficyt to wszak wycinek ponurej rzeczywistości. Poza budżet rząd PiS wyprowadził przecież ogromnie pieniądze. Wydaje je bez jakiejkolwiek kontroli parlamentu, który w cywilizowanym świecie, a także zgodnie z polską konstytucją, jest do niej uprawniony, a wręcz zobowiązany.