Niebawem ma się rozstrzygnąć jeden z największych przetargów związanych z wyposażeniem polskich Sił Zbrojnych, w ramach którego Polska zakupi 70 średnich śmigłowców wielozadaniowych za kwotę ok. 11 mld zł. Biorąc pod uwagę chociażby ogromną skalę zakupu finansowanego z kieszeni podatników, warunki przetargu oraz jego realizacji powinny być szczególnie przejrzyste i uczciwe. Niestety, rządowemu przetargowi na śmigłowce daleko jest do spełnienia tych kryteriów.
Wątpliwe kryteria
Trudno nazwać przetarg uczciwym, jeśli sami jego uczestnicy przyznają, że kryteria zostały skonstruowane w taki sposób, że najbliżej ich spełnienia jest tylko jeden z oferowanych w przetargu śmigłowców. Tajemnicą poliszynela jest, że chodzi tu o produkt firmy Airbus Helicopters (dawniej Eurocopter) – śmigłowiec EC725 Caracal. Warto wspomnieć, że chociaż formalnie odmiana ta została oblatana w 2000 r., jest to konstrukcyjnie kolejna wersja śmigłowca Aerospatiale AS 330 Puma oblatanego w 1978 r.
Co więcej, w wielu krajach przegrywał on konkurencję z bardziej udanym radzieckim Mi-8 i jego nowszą odmianą Mi-17. Notabene to właśnie śmigłowce tego typu mają zostać zastąpione w Polsce przez nowy typ.
Nie twierdzę tutaj, że wymagania zostały celowo stworzone pod jedną konstrukcję, ale najwyraźniej ich twórcy zrobili to w sposób nieprzemyślany. Jaki ma bowiem cel ogłaszanie przetargu, który na starcie eliminuje prawie wszystkich konkurentów?
Pomysł MON wygląda tak, jakby LOT, chcąc ograniczyć problemy z obsługą różnych typów samolotów, kupił jumbo jety i latał nimi zarówno do Londynu, jak i Rzeszowa