Katarzyna Batko-Tołuć: Alternatywna rzeczywistość wyborcza

Chcemy demokracji, to musimy zakasać rękawy. Dostaliśmy szansę od losu, wykorzystajmy ją!

Publikacja: 24.04.2024 04:30

Katarzyna Batko-Tołuć: Alternatywna rzeczywistość wyborcza

Foto: Adobe Stock

Fascynuje mnie dyskusja o wyborach samorządowych. Komentatorzy szukają przyczyn niskiej frekwencji w zjawiskach ogólnopolskich. Utyskują na nijakość samorządowej kampanii wyborczej. Media żyją wynikami dużych miast. Jako ciekawostkę podają miejsca, w których rządzący nie mieli konkurencji. Działający włodarze dostają wysokie poparcie i na tym koniec pytań dziennikarzy.Debata publiczna żyje jedną Polską. A inna Polska żyje sobie obok. Przyznam, że nic mnie tak nie zirytowało w tych wyborach jak nikła obecność w debacie publicznej historii wielkich zmian w Polsce powiatowej.

Głosowanie nogami

Frekwencja. Wiadomo, że była rozczarowująca. Na poziomie ogólnopolskim.

Czytaj więcej

Marek Domagalski: Wybory samorządowe stabilizują Polskę

Tymczasem w gminie Irządze w województwie śląskim, powiat zawierciański wyniosła 79,58 proc. Była najwyższa w Polsce. Rządzący wójt zdobył poparcie w pierwszej turze na poziomie 63,68 proc. Czy miał konkurencję? Miał. Dwoje kandydatów.Mnie intryguje, co tam się wydarzyło. Sama mogę co nieco sprawdzić. Na przykład, że była to jedna z niewielu gmin na Śląsku, której wójt przekazał w wyborach kopertowych w 2020 r. dane ze spisu wyborców Poczcie Polskiej, choć nie miał do tego podstawy prawnej. Oraz że ta gmina odpowiedziała na prawie wszystkie wnioski o informację wysyłane przez Sieć Obywatelską Watchdog Polska. To wcale nie jest częste. Wygląda też na to, że mało było tam debaty publicznej, np. nad raportem o stanie gminy. To jednak akurat typowa sytuacja. I coś prawie wyjątkowego: nie ma tam gazety samorządowej, a gmina nie prowadzi mediów społecznościowych. A przynajmniej tak wynika z odpowiedzi na nasze wnioski i ze zweryfikowania w internecie. To bardzo niestereotypowa gmina.

Wynik wójta jest wysoki, ale ewidentnie dzieje się tam jakaś zmiana. W wyborach 2014 r. frekwencja wyniosła ok. 57 proc., nie miał kontrkandydatów, poparło go prawie 82 proc. głosujących. Podobny wynik uzyskał w 2018 r., ale wtedy już miał konkurencję, a frekwencja była prawie 71 proc. Teraz była rekordowa. Może dlatego, że miał konkurencję.

Czy media o tym pisały? Jak na lekarstwo. Portal samorządowy napisał jeden artykuł. Za to prezydent Ciechanowa brylował w mediach. Bo uzyskał poparcie 81,45 proc.. Co z tego, że nie miał kontrkandydatów? Co z tego, że przy frekwencji 48,65 proc.? Czy to nie jest zastanawiające, że w ponad czterdziestotysięczynym mieście nie znalazł się nikt, kto chciałby konkurować? A wystarczyłoby trochę poszukać w internecie, by np. znaleźć taki tekst z press.pl – podany dalej przez PAP:

Norbert Orłowski jest redaktorem naczelnym serwisu 06400.pl, platformy blogowej zajmującej się sprawami Ciechanowa. Jak pisze Helsińska Fundacja Praw Człowieka, w 2016 r. został mu zablokowany dostęp do oficjalnego fanpage’a prezydenta Ciechanowa na Facebooku. Orłowski nie może komentować i reagować na wpisy zamieszczane na stronie, nie otrzymuje też powiadomień o nowych postach.

Orłowski skierował do Sądu Okręgowego w Płocku powództwo. Zdaniem dziennikarza blokada godzi w swobodę wypowiedzi, prawo dostępu do informacji publicznej, prawo do równego traktowania i wolność wykonywania zawodu dziennikarza.

Ta sprawa jest obecnie w Sądzie Najwyższym. Dotychczas polskie sądy nie uznały, że to naruszenie dóbr osobistych. A przecież dla wiedzy o sytuacji wyborczej to ważna informacja.

Może potencjalni kontrkandydaci prezydenta Ciechanowa nie pojawili się, gdyż realnie oceniają swoje szanse? Prezydent ma świetny PR, urząd co miesiąc wydaje Gazetę Samorządu Miasta, czyli bez problemu prowadzi propagandę sukcesu. Ma media społecznościowe gminy, ale też własne. Debata dzieje się w jego mediach społecznościowych i tam swobodnie blokuje potencjalnych krytyków.

Co mogli zrobić mieszkańcy Ciechanowa przy braku wyboru? Nie pójść na wybory. Co zrobili mieszkańcy Irządzy – mieli wybór i nie zawahali się go użyć.

Nosił wilk razy kilka

Innym ciekawym wątkiem jest nadużywanie zasobów publicznych w kampanii wyborczej. Przeczytałam ostatnio artykuł na portalu krosnosfera.pl kończący się zdaniem: W przypadku tego komitetu ilość nadużyć była bardzo zaskakująca. To przecież nie pierwsza kampania wyborcza urzędującego prezydenta. Nigdy do tej pory skala nie była tak duża. Zawiesiłam się na tym tekście, zastanawiając się, czy to urzędujący włodarze są bardziej śmiali, czy społeczeństwo zaczęło widzieć i artykułować, co widzi. Jak zwykle pewnie jedno i drugie.

Najbardziej spektakularne starcie odbyło się w Gdyni. Tam rządzący prezydent Wojciech Szczurek był faworytem. A mimo to pozwolił sobie ogłaszać obchody stulecia miasta na dwa lata przed tą datą. Kierowczyni autobusu miejskiego wprost nawoływała w krótkim zabawnym filmiku do głosowania na Wojtka, ponieważ ona głosuje. Kreatywność władz miasta w wykorzystaniu urzędu „imponowała”.

I co? I faworyt nie wszedł nawet do drugiej tury. A frekwencja w mieście była na poziomie 54,3 proc. Nie bardzo wysoka, ale powyżej średniej krajowej. Jak to się stało? Gdybym była dziennikarką lub badaczką, pytałabym o rolę społeczeństwa obywatelskiego i realnej alternatywy. Może i taki tekst kiedyś przeczytam. Na razie nie znalazłam.

Najbardziej zadziwia mnie to, że przegrane władze próbują jeszcze coś ugrać. To by potwierdzało tezę o zepsuciu obyczajów. W powiecie koneckim, województwie świętokrzyskim jest gmina Gowarczów. Tam dokonała się rewolucyjna zmiana. Przy frekwencji 70,53 proc. wybrana została nowa burmistrzyni, w pierwszej turze, z wynikiem 61,08 proc.

I co się wydarzyło? Na 19 kwietnia zostało zwołane posiedzenie odchodzącej rady gminy, w którym przewidziano podjęcie uchwał w sprawie wprowadzenia zmian w budżecie gminy. A tam zwiększenie wydatków na wynagrodzenia o ponad 1 mln 720 tys. zł. Na co pójdą te pieniądze?

O tym trzeba dyskutować!

I nie ma na to mocnych.Pewnie jest więcej takich miejsc. Szum medialny wokół takich spraw mógłby pomóc. Na razie społeczności lokalnej udało się zainteresować media na poziomie regionu. A przecież to jest zjawisko warte debaty. Czy tak samo będziemy mówić o takich sprawach, jak gdy oburzaliśmy się działaniami odchodzącego kilka miesięcy wcześniej rządu?

Chciałabym debaty o tym, co wpływa na wiarę ludzi w wybory. Chciałabym, by ogólnopolskie media mówiły o sprawach ważnych dla ludzi lokalnie. Jeśli chcemy Polski solidarnej, opartej na szacunku, to w mediach muszą pojawiać się bardziej zróżnicowane tematy. Wiem, że to czasem trudne z daleka. Lokalne konflikty trudno oceniać. Są jednak dziennikarze lokalni, którzy mają wiedzę. To kwestia współpracy. Można pisać na poziomie uogólnionym o sprawach ważnych dla demokracji.

Skoro gorszyła nas propaganda na poziomie ogólnopolskim, to czemu nie gorszy lokalnie? Skoro widzieliśmy wielkie nadużycia środków publicznych w ogólnopolskiej kampanii wyborczej, to dlaczego tak mało mówi się o tym, co dzieje się lokalnie? Skoro powyborcze dzielenie pieniędzy przez odchodzący rząd wywoływało skandal, to czy wywoła na poziomie samorządu?

Może gdyby taka debata miała miejsce, to trudniej byłoby politykom unikać rozwiązań dotyczących rozwoju mediów lokalnych i eliminacji gazet władzy. Może łatwiej byłoby wypracować dobre ograniczenia nadużyć w kampanii wyborczej. Może sądy pochyliłyby się nad kwestią blokowania debaty publicznej w mediach społecznościowych.

Chcemy demokracji, to musimy zakasać rękawy. Dostaliśmy szansę od losu, wykorzystajmy ją!

Autorka jest dyrektorką programową stowarzyszenia Sieć Obywatelska Watchdog Polska

Fascynuje mnie dyskusja o wyborach samorządowych. Komentatorzy szukają przyczyn niskiej frekwencji w zjawiskach ogólnopolskich. Utyskują na nijakość samorządowej kampanii wyborczej. Media żyją wynikami dużych miast. Jako ciekawostkę podają miejsca, w których rządzący nie mieli konkurencji. Działający włodarze dostają wysokie poparcie i na tym koniec pytań dziennikarzy.Debata publiczna żyje jedną Polską. A inna Polska żyje sobie obok. Przyznam, że nic mnie tak nie zirytowało w tych wyborach jak nikła obecność w debacie publicznej historii wielkich zmian w Polsce powiatowej.

Pozostało 93% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Pragmatyczna krótka pamięć
Rzecz o prawie
Łukasz Wydra: Teoria salda lepsza od dwóch kondykcji
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe tylko z nazwy
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Aplikacja rozczarowuje
Rzecz o prawie
Konrad Burdziak: Czy lekarze mogą zaufać wytycznym w sprawach aborcji?