Kamila Ferenc, Adwokatka Roku: w sprawie aborcji jest jeszcze wiele do zrobienia

Nie boję się trudnych pytań od sędziego podczas rozprawy. Warto jednak, żeby zawczasu coś fachowego przeczytał, na przykład o zdrowiu kobiet – mówi Kamila Ferenc, nagrodzona przez palestrę tytułem Adwokatki Roku za działalność w obronie praw kobiet do aborcji.

Publikacja: 03.04.2024 04:30

Kamila Ferenc, Adwokatka Roku: w sprawie aborcji jest jeszcze wiele do zrobienia

Foto: Archiwum prywatne

W grudniu ubiegłego roku w strasburskim Trybunale Praw Człowieka obaliła pani słynny antyaborcyjny wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Jak pani trafiła na tę sprawę?

Trochę przypadkiem, ale nie do końca. Od dawna współpracuję z Fundacją na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. To do niej właśnie zgłosiła się pani M.L., która chciała przerwać ciążę w związku z ciężką i nieodwracalną wadą płodu. Fundacja zaopiekowała się nią i pokierowała do szpitala. W szpitalu jednak ostatecznie jej odmówiono, bo dzień przed zaplanowaną datą zabiegu wszedł w życie wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego, w rezultacie którego aborcja w tych okolicznościach zaczęła być uważana za nielegalną. Fundacja poprosiła mnie o pomoc, a ja zrobiłam swoje i zostałam pełnomocniczką pani M.L.

Czytaj więcej

Lekarz powoła się na klauzulę sumienia przy aborcji. Ucierpi też szpital

Jest pani adwokatką od lipca 2022 r. Pewnie niejeden starszy kolega po fachu zapyta: jak takiej smarkuli się udało ze Strasburgiem? Przecież taki precedens to marzenie wielu prawników.

Do różnych epitetów kierowanych pod moim adresem się już przyzwyczaiłam i dalej robię swoje. Zresztą w Strasburgu nie byłam sama, bo pełnomocniczką była też Agata Bzdyń, radczyni prawna z dużym doświadczeniem w obronie praw człowieka.

Były ciarki na grzbiecie?

Oj, były. Prowadzenie sprawy przed takim Trybunałem to dla prawnika ogromne wyzwanie. Nawet gdy się występuje ramię w ramię z tak doświadczoną koleżanką.

Wyrok, który panie wywalczyły, miał znaczenie nie tylko dla spraw aborcyjnych. Pokazywał, jak ważna dla zwykłego człowieka jest praworządność…

Ten wyrok pokazał, że z pozoru obce dla zwykłego obywatela sprawy prawidłowej obsady sądów i Trybunału Konstytucyjnego są dla niego bardzo istotne. Przecież w podobnej sytuacji była firma Xero Flor, nieduże przedsiębiorstwo, które spierało się o odszkodowanie z Lasami Państwowymi. To też była ludzka sprawa, jaka się każdej firmie może przydarzyć. Sprawy Xero Flor i mojej klientki łączy to, że w obu odnoszące się do nich wyroki Trybunału Konstytucyjnego były wydane z udziałem nieprawidłowo wybranych sędziów. Trudno o bardziej namacalne przykłady tego, że spory wokół TK to nie jest jakaś tam awantura prawników i polityków, ale mogą dotykać zwykłego człowieka. W obu przypadkach Trybunał w Strasburgu uznał te wyroki za wydane nieprawidłowo i przyznał polskim skarżącym odszkodowanie.

Prowadziła pani też słynną sprawę pani Joanny z Krakowa, którą po aborcji traktowano jak przestępczynię, zabrano laptop i telefon. Mówiono, że to sprawa sztucznie nakręcona. Jak było naprawdę?

Pani Joanna sama zgłosiła się do Fundacji, zdruzgotana po tym, jak ją potraktowano. Fundacja powierzyła tę sprawę mnie jako stale współpracującej z nią adwokatce. My nawet nie informowaliśmy mediów. Dowiedziały się o sprawie innymi kanałami i zgłosiły się do nas po komentarz. Ja sama się nie spodziewałam, że będzie taka głośna. Owszem, pani Joanna ma barwną osobowość i to mogło niektórych skłonić do przeinaczenia faktów. A fakty były takie, że policja zadziałała nadgorliwie i od strony prawnej były podstawy do złożenia zażalenia na jej czynności. Ja takie zażalenie złożyłam. Policja nie miała prawa tak potraktować polskiej obywatelki bez względu na to, jak się ubiera i co robi w wolnym czasie.

Głośna sprawa – dla adwokata sława, nieprawdaż?

Nie robię tego dla sławy. Zwróćmy uwagę na specyfikę tych spraw. Są bardzo delikatne i gdy trafiają do organizacji zajmujących się ochroną praw kobiet, te zwykle nie ujawniają personaliów pokrzywdzonych, nie mają ich zgody na nagłośnienie spraw. One same nie zabierają publicznie głosu. No, a później, gdy jakiś ważny urząd, na przykład ministerstwo, przyjmuje skargi na problemy systemowe w ochronie praw kobiet, to pyta o konkrety. Kiedyś w Ministerstwie Spraw Zagranicznych usłyszałam, że „w trybunale strasburskim były zaledwie trzy sprawy aborcyjne”, co ma być znakiem, że problem nie jest poważny. Brak skarg to dla decydentów powód, by zlekceważyć problem. I właśnie dlatego angażuję się w akcję prawną w obronie tych kobiet. Zdobywam dowody, jestem pełnomocniczką w sądzie, doprowadzam do wyroków, krótko mówiąc: nadaję im bieg prawny. W ten sposób mamy konkrety, dokumenty, konieczność skonfrontowania się władzy z dramatami kobiet.

Zdaje się, że autorytet polskich sądów nie jest ostatnio taki wielki?

To prawda, że podupadł w wyniku zmian dokonywanych w ostatnich latach. Ale nawet wcześniej było z tym źle. Często wyroki nie są sprawiedliwe, bo sędziowie kurczowo trzymają się danego przepisu i najwyraźniej boją się spojrzeć na sprawy szerzej. Dotyczy to zresztą nie tylko spraw, o których rozmawiamy. Zdarza się nawet, że aby szybciej rozstrzygnąć sprawę, uchylają pytania adwokata do świadków czy oskarżonych.

Jak to? Przecież pełnomocnik strony ma takie prawo.

Dam przykład, wymyślony. Załóżmy, że prowadzę sprawę kradzieży w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. Pytam świadka, czy zdarza mu się odwiedzać stację benzynową przy Sanguszki 2, a sąd uchyla takie pytanie jako niezwiązane ze sprawą. Sugeruje przy tym, bym pytała o to, czy świadek widział kradzież, a może sam brał w niej udział. Tylko że potem się okazuje na przykład, że świadek był na tej stacji w noc kradzieży, a stacja jest naprzeciwko PWPW, w odległości 32 metrów. Ale gdybym zapytała od razu wprost, czy widział coś, mogłaby paść automatyczna odpowiedź „nie” i zamknąć temat.

Zawsze mi się wydawało, że takie drążenie to normalka w śledztwie czy w sądzie. A może za bardzo naoglądałem się porucznika Borewicza albo sędzi Wesołowskiej?

Wyobrażenia o sądach z telewizyjnych seriali często upadają w zderzeniu z polską sądową rzeczywistością. Zdarza się, choć nie zawsze, że wchodzenie w polemikę z sądem jest niemile widziane przez sędziego. Ale przecież działając w interesie klienta, muszę czasem drążyć szczegóły, pozornie nieistotne.

W filmie „Dwunastu gniewnych ludzi” podczas rozprawy świadek drapał się po nasadzie nosa. To typowy odruch ludzi noszących okulary. Miał słaby wzrok i to sprawiło, że jego zeznania nie mogły być wiarygodne. Ale to na początku zauważył tylko jeden wnikliwy członek ławy przysięgłych, grany przez Henry’ego Fondę. Reszta ławy myślała o tym, by jak najszybciej zakończyć obrady. Czy u nas jest podobnie?

U nas nie ma ławy przysięgłych, choć ta scena z klasyki kina sądowego daje do myślenia. Mamy pewne stereotypowe wyobrażenie o sądach, ale to samo działa w drugą stronę. Sędziowie też mają stereotypowe wyobrażenia o różnych sytuacjach życiowych, bo w orzekaniu za mało jest odniesień do prawdziwego życia, porównywalnych sytuacji, także co do spraw aborcyjnych. Sędzia ma w aktach sprawy za mało różnych danych, które by pozwalały wydać sprawiedliwy wyrok. Nieliczni sędziowie są na tyle ambitni, by oprócz akt sprawy przeczytać jakąś książkę mówiącą o tym, jakie jest szersze tło sprawy, jej społeczny kontekst. Często zwyczajnie nie mają na to czasu. Bo na przykład przestępstwo znęcania się to nie tylko podbite oko żony, ale też psychiczne znęcanie się nad nią, podkopywanie jej poczucia własnej wartości, niedopuszczanie do decyzji o domowych finansach itd.

W sprawach aborcji też takie lektury się przydadzą?

Oczywiście! Zwłaszcza że medycyna znacznie poszła naprzód w ciągu ostatnich dwudziestu lat i metody aborcji są dziś inne niż kiedyś, metoda farmakologiczna jest dominująca. A ja bym wręcz chciała, by wnikliwy sędzia na podstawie takich lektur zadawał mi trudne pytania dotyczące sprawy, którą prowadzę.

Na taki zarzut nieczytania sędziowie odpowiedzą: to niech pani mecenas sobie sama poczyta. Ale nie książki, tylko wokandę. O, tam – na drzwiach. Natłok spraw jest taki, że nie mają czasu na wnikliwość.

Przeciążenie sądów to fakt i rozwiązanie tego problemu to jedno z najważniejszych dziś zadań dla ministra sprawiedliwości. Oby dokonał prawdziwej reformy, takiej, która te postępowania skróci. Część niespornych spraw można przekazać notariuszom. A sama procedura też powinna być odformalizowana. Jeśli sprawa może być rozstrzygnięta na podstawie jakiejś kwestii formalnej, to zbyteczne jest prowadzenie postępowania dowodowego i przesłuchiwania kilkunastu świadków. Przykłady można mnożyć.

A dlaczego w ogóle zainteresowała się pani sprawami ochrony praw kobiet spodziewających się dzieci?

Prawami reprodukcyjnymi, mówiąc dokładniej.

Brrr, brzmi fatalnie. Wręcz przemysłowo. A to przecież prawa człowieka, a nie maszyny.

No dobrze, na potrzeby publicystyki możemy tak nie mówić. Co do praw człowieka, to zainteresowałam się nimi już podczas studiów prawniczych. Wydawało mi się, że właśnie w takiej dziedzinie prawnik najbardziej może pomóc drugiemu człowiekowi. Jeszcze jako studentka, w 2016 r., zaczęłam pracę w Federacji Na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, zwanej w skrócie Federa. To ta sama organizacja, dla której pracuje dzisiaj, tylko dziś ma formę fundacji. Tam dopiero zobaczyłam, jaka jest skala problemów dotykających kobiety w związku ze sprawami ciąży, aborcji, życia rodzinnego i przemocy w tejże rodzinie. Wtedy w to „wsiąkłam” i upewniłam się, że mam tu prawniczo wiele do zrobienia. Zbiegło się to w czasie z odrzuceniem przez Sejm przepisów liberalizujących prawo aborcyjne. Wtedy właśnie doszło do „czarnych protestów”. Te wydarzenia zdopingowały mnie do jeszcze mocniejszego zaangażowania się w obronę praw kobiet.

A przecież można było zająć się prawem cywilnym czy finansowym i robić piękną karierę, obsługując biznes i zarabiając spore pieniądze…

Ależ z tych przedmiotów na studiach też zdawałam egzaminy i nawet dostawałam dobre oceny. I przy ich pomocy też można pomagać ludziom. Ja jednak chciałam mieć wpływ na poprawę losu drugiego człowieka. Wiedziałam, że są ludzie, którzy jeżdżą do Afryki, by wiercić studnie w rejonach klęski suszy albo gdzieś w nepalskich wioskach uczyć dzieci języków obcych. A ja doszłam do wniosku, że najlepiej mogę poprawiać ludzkie losy, wykorzystując zawodową wiedzę prawniczą.

Co trzeba teraz zmienić w przepisach dotyczących aborcji?

To zależy, jakie sytuacje mamy na myśli. Gdy chodzi o aborcję, gdy płód ma wady genetyczne lub rozwojowe – po prostu należy stosować przepisy tak, jakby nie zapadł wyrok TK w ich sprawie. Bo ten akt nie ma żadnej mocy prawnej, zapadł w składzie z nieprawidłowo wybranymi sędziami. To akurat stwierdza wyrok ze Strasburga oraz uchwała Izby Karnej Sądu Najwyższego oraz niedawna uchwała Sejmu RP. Gdyby jednak szpital odmawiał aborcji, nasza Fundacja może pomóc w działaniach prawnych, które doprowadzą do stosowania prawa, a nie pseudowyroku. A co do zmian przepisów – postulaty organizacji kobiecych zmierzają do usunięcia przepisów przewidujących karę za pomaganie w aborcji. Kolejny postulat to aborcja bez konieczności podawania powodu do 12. tygodnia ciąży, darmowo, z ubezpieczenia zdrowotnego. Ofiary zgwałcenia nie byłyby – jak dziś – zmuszane do zgłaszania tego przestępstwa i wydobywania zaświadczenia od prokuratury.

Zagubiona kobieta zapyta: komu tu wierzyć? Pani mecenas i jej fundacji czy tym, którzy mówią, że takie ustawy wspierałyby śmierć?

Żadna ustawa nie powinna nakazywać aborcji. To kobieta rozstrzyga swój dylemat. Ale jej prawo do życia i zdrowia powinno być chronione przede wszystkim w prawie państwowym. Powinna mieć realny wybór. Dzisiejsze polskie prawo nie zawsze taki wybór daje. Stąd migracje aborcyjne. Przecież pani M.L., której dotyczył wyrok w Strasburgu, w końcu przerwała ciążę, ale w Holandii.

Bo stać ją było na taki wyjazd?

Otóż to – akurat ona mogła sobie na to pozwolić. A przecież wielu kobiet w podobnej sytuacji nie stać na zagraniczny lot, nie mówiąc o koszcie samej procedury medycznej. Dla wielu wyjazd za granicę w takiej sprawie jest zbyt obciążający i stresujący. Przecież to nie status materialny powinien o tym decydować. Lekarz też nie powinien oglądać się na polityczne narracje o aborcji, tylko pomagać swojej pacjentce.

Adwokatka Roku będzie go broniła?

Nie tylko broniła, ale i edukowała, choć to temat na osobną rozmowę. Ten tytuł do czegoś zobowiązuje i jak skończymy wywiad, to biegnę dalej do pracy.

W grudniu ubiegłego roku w strasburskim Trybunale Praw Człowieka obaliła pani słynny antyaborcyjny wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Jak pani trafiła na tę sprawę?

Trochę przypadkiem, ale nie do końca. Od dawna współpracuję z Fundacją na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. To do niej właśnie zgłosiła się pani M.L., która chciała przerwać ciążę w związku z ciężką i nieodwracalną wadą płodu. Fundacja zaopiekowała się nią i pokierowała do szpitala. W szpitalu jednak ostatecznie jej odmówiono, bo dzień przed zaplanowaną datą zabiegu wszedł w życie wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego, w rezultacie którego aborcja w tych okolicznościach zaczęła być uważana za nielegalną. Fundacja poprosiła mnie o pomoc, a ja zrobiłam swoje i zostałam pełnomocniczką pani M.L.

Pozostało 94% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian