Michał Bieniak: Komisja kodyfikacyjna – ale jaka?

Dzisiejsze polityczne przepychanki to dziecięce igraszki w porównaniu z tym, z czym mieliśmy do czynienia przed drugą wojną światową. Tak o Komisji Kodyfikacyjnej pisze Michał Bieniak.

Publikacja: 21.02.2024 02:00

Michał Bieniak: Komisja kodyfikacyjna – ale jaka?

Foto: Adobe Stock

Przedwojenna Komisja Kodyfikacyjna jest dla polskiego prawodawstwa jednym z niedościgłych wzorców, niczym kodeks Napoleona dla niektórych kodyfikatorów. Nie może więc dziwić, że pamięć o niej odżyła po wyborach i zmianie władzy, skoro zniknęła na skutek działań ministra Ziobry. Nie może też dziwić ostatni tekst prof. Marleny Pecyny („System oparty na chaosie: komisja musi to uporządkować”, „Rzeczpospolita”, 28 grudnia 2023 r.).

Samo powołanie komisji kodyfikacyjnej jednak nie rozwiąże problemów, bo chyba tylko nieliczni z decydentów wiedzą, co stało za sukcesem jej przedwojennej odsłony. Warto się temu przyjrzeć, bo jej imienniczka, istniejąca do 2015 r., miała niewiele wspólnego z pierwowzorem.

Różne doświadczenia i poglądy

Po pierwsze, dawna Komisja Kodyfikacyjna miała źródło w ustawie, a współczesna – w rozporządzeniu. Różnica, pozornie niewielka, jest istotna. Dzisiaj uchwalenie ustawy, podobnie jak w przedwojennym Sejmie, wymagałoby współpracy kilku środowisk, w tym tak skonfliktowanych jak obecna koalicja rządząca ze środowiskiem prezydenckim. To dałoby lepsze umocowanie komisji w obrębie organów władzy i zapewniło jej większą stabilność (przynajmniej jako organu, a nie składu personalnego). Jednocześnie wymagałoby kompromisów personalnych, które stały się kolejnym elementem jej przedwojennego sukcesu.

Komisja gromadziła bowiem wówczas osoby o bardzo odmiennych światopoglądach oraz drogach życiowych. Były wśród nich osoby o konserwatywnych lub narodowych poglądach, jak m.in. Ludwik Domański, Franciszek Nowodworski i Władysław Leopold Jaworski, ale również prawnicy związani z sanacją, np. Stanisław Car i Bronisław Hełczyński oraz inni, związani trwale z lewicą.

Nade wszystko jednak Komisja była zróżnicowana doświadczeniami życiowymi i zawodowymi jej członków. Jeżeli natomiast spojrzymy na prace legislacyjne ostatnich kilkunastu lat, to były prowadzone w ogromnym stopniu przez prawników ze środowiska sędziowskiego i uniwersyteckiego.

Okres międzywojenny dostarczał nam odmiennych wzorców. Wielu członków dawnej Komisji Kodyfikacyjnej stanowili adwokaci, którzy przeszli całą karierę zawodową – od odpowiedników obecnej aplikacji, niekiedy po stanowisko prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej (Ludwik Domański, Henryk Konic). Obok nich znajdziemy wielu sędziów, notariuszy oraz oczywiście przedstawicieli nauki prawa. Wiele z tych osób łączyło przez dużą część życia praktykę z nauką lub w różnych jego okresach wykonywali odmienne zawody prawnicze.

Znów potrzebny kompromis

Ponadto prace Komisji Kodyfikacyjnej trwały kilkanaście lat i nawet wówczas nie zostały ukończone. To również powoduje, że musi być owocem kompromisu. Założenie, że jakikolwiek układ rządzący przetrwa kilkanaście lat, może być bowiem albo wynikiem tendencji autorytarnych, albo przejawem braku wyobraźni.

W końcu duża część przedwojennych aktów normatywnych weszła w życie w formie prezydenckich rozporządzeń. Chroniło je to przed nadmierną ingerencją polityków na etapie prac parlamentarnych. Zakładając, że nie chcemy wrócić do ustroju autorytarnego Polski po zamachu majowym, znowu wymaga to wypracowania ponadpartyjnego kompromisu.

Warto spróbować

Obawiam się więc, że tamtego sukcesu nie da się powtórzyć. Powodem nie będzie temperatura politycznego sporu, bo każdy, kto zna historię Drugiej Rzeczypospolitej, wie, że dzisiejsze polityczne przepychanki są niczym dziecięce igraszki w porównaniu z tym, z czym mieliśmy do czynienia w Polsce przed drugą wojną światową. Problemem może być niezdolność klasy politycznej do jakiegokolwiek kompromisu, ale również animozje wewnątrz środowiska prawniczego, przy czym od razu trzeba podkreślić, że kompromis nie musi zakładać zaangażowania osób, które wcześniej dopuszczały się bezprawia lub bezprawie wspierały swoim autorytetem.

Ten krótki przegląd nie napawa więc optymizmem. Nie wystarczy bowiem samo powołanie organu, który nazwiemy komisją kodyfikacyjną. Niezbędne jest, aby stanowił on reprezentację wszystkich środowisk prawniczych oraz osób o różnych poglądach. Na koniec musi się ona cieszyć przynajmniej umiarkowanym autorytetem u wszystkich głównych graczy politycznych, i to niestety może być niemożliwe do osiągnięcia, przynajmniej w tej chwili. Warto jednak spróbować.

adw. Michał Bieniak, dr nauk prawnych, redaktor naczelny „Palestry. Pisma Adwokatury Polskiej”

Przedwojenna Komisja Kodyfikacyjna jest dla polskiego prawodawstwa jednym z niedościgłych wzorców, niczym kodeks Napoleona dla niektórych kodyfikatorów. Nie może więc dziwić, że pamięć o niej odżyła po wyborach i zmianie władzy, skoro zniknęła na skutek działań ministra Ziobry. Nie może też dziwić ostatni tekst prof. Marleny Pecyny („System oparty na chaosie: komisja musi to uporządkować”, „Rzeczpospolita”, 28 grudnia 2023 r.).

Samo powołanie komisji kodyfikacyjnej jednak nie rozwiąże problemów, bo chyba tylko nieliczni z decydentów wiedzą, co stało za sukcesem jej przedwojennej odsłony. Warto się temu przyjrzeć, bo jej imienniczka, istniejąca do 2015 r., miała niewiele wspólnego z pierwowzorem.

Pozostało 84% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian