Bartosz Bojanowski: Granice wolności słowa w dobie internetu

Powinniśmy w pełni korzystać z możności prezentowania swoich przekonań.

Publikacja: 11.07.2023 10:23

Bartosz Bojanowski: Granice wolności słowa w dobie internetu

Foto: Adobe Stock

W lipcu 1990 r. w budynkach kopenhaskiego centrum komputerowego zarejestrowano poprzedzone kropką dwie litery, mające stanowić polską domenę internetową – „.pl”. Ten symboliczny moment można uznać za początek doby internetu w naszym kraju. Internetu, który umożliwia odbiór oraz przesył wszelakich informacji na niespotykaną jak dotąd skalę.

Wolność kocham i rozumiem

Społeczeństwo huntingonowskiej cywilizacji zachodniej jest, wydaje się, przekonane o wartości oraz o obowiązku cenienia sobie wolności. Być może owe głęboko zakorzenione przekonania to skutki najczarniejszych kart współczesnej historii. Być może usilna potrzeba nieskrępowania jest zwyczajnie odbiciem ludzkiej natury i nie została ukształtowana przez żadne czynniki zewnętrzne. Rzeczone społeczeństwo nie lubi wszelkich ograniczeń swobody, lubi za to podejmować działania wedle własnych reguł oraz swobodnie wyrażać swoje przekonania. Wysoko cenimy sobie również prawo do wyrażania własnych opinii. Starając się przyjmować do prawnych porządków wolę ludu, współcześni prawodawcy regulują wysoko wrażliwe kwestie.

Czytaj więcej

Wolność słowa w dobie internetu i fake news – debata Rzeczpospolitej na UAM

Wolność do wyrażania własnych myśli zapewnia przecież art. 54 Konstytucji RP czy w wymiarze bardziej uniwersalnym art. 19 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka.

O tym, iż wolność bywa zgubna, można dowiedzieć się, śledząc kulturową spuściznę społeczeństwa. O niebezpieczeństwach związanych z dążeniem do nieskrępowania ostrzegali już twórcy Starego Testamentu czy malarz Piotr Bruegel w pejzażu „Upadek Ikara”. Współcześnie powszechnym zagrożeniem związanym z nieograniczoną możliwością artykułowania własnych oraz odbioru cudzych myśli jest natrafienie na fałszywe informacje, nazywane dosyć powszechnie fake newsami.

Makaron na gałęzi

Uczynienie ze znanego nam świata globalnej wioski zapewniło łatwość publikowania oraz dostępu do informacji. Pod koniec lat 50. telewizja BBC wyemitowała dokument o parającej się nietypowym zajęciem szwajcarskiej rodzinie. W należącym do owej rodzinny gospodarstwie uprawiano drzewa, z których, zamiast soczystych owoców, zbierano gotowe do spożycia nitki spaghetti. Fałszywe informacje potrafią więc być bardzo niewinne, mogą przybrać formę primaaprilisowego żartu. Mogą jednak również siać spustoszenie w postaci prowadzenia wojny informacyjnej. Dezinformacje regularnie podają dla przykładu rosyjskie media takie jak Russia Today czy Sputnik. Ambitni rosyjscy dziennikarze lubią kształtować obraz rzeczywistości tak, aby pokrywał się z oficjalną linią Władimira Putina i jego kliki.

Medialni giganci pokroju Twittera czy spółki Meta starają się zminimalizować ryzyko przyswojenia fałszywych informacji. Pracujący dla Zuckerberga oraz Muska wprowadzają co raz to nowsze instrumenty weryfikowania krążących po wirtualnej sieci rewelacji. Certyfikowaniem osób rozkładających fake newsy na czynniki pierwsze zajmują się szczyczące się polityczną niezależnością instytucje, takie jak np. Poynter Instiutie z Florydy.

Weryfikacja takich wykrętnych informacji wydaje się jednak niewdzięczna, a już z całą pewnością ryzykowna. Nie chcemy przecież, aby kierowane do naszej internetowej wspólnoty informacje, nawet te najbardziej obłudne, zostały całkowicie zagłuszone przez weryfikatora. Lubimy mieć szerszy obraz, oczekujemy sprostowań oraz rozjaśnień, a nie pozbawienia nas możliwości zapoznania się z czyimś zdaniem. To bowiem traktujemy jako zamach na naszą wolność, czego nie lubimy.

Możni się boją

Saudyjscy, białoruscy czy też rosyjscy ciemięzcy własnych narodów obawiają się internetu. On pozwala na beztroskie dzielenie się własnymi przemyśleniami, co dla dyktatorów bywa niewygodne. Zesłany do kolonii karnej Aleksiej Nawalny, skazany na lata więzienia Andrzej Poczobut czy pozbawiony życia dziennikarz Dżamal Chaszkudżi zasłynęli przecież z regularnego podkopywania renomy despotów. W państwach, w których władza pieczołowicie kontroluje każdy aspekt życia obywateli, jednostki chcące się sprzeciwić takiej władzy nie mają dostępu do mediów takich jak prasa czy telewizja.

Obdarowani możliwością szerzenia swoich przekonań, na skalę zatrważającą dla niektórych możnych tego świata, powinniśmy z niej w pełni korzystać. Wytyczanie granic wolności wyrażania swoich myśli wydaje się więc skrajnie niesłuszne.

Bądźmy czujni

Ludzka intuicja podpowiada jednak, iż granice muszą się gdzieś pojawić. Poszukując miejsca najbardziej dogodnego do ich wytyczenia, możemy zastanowić się nad cytatem Alexisa de Tocqueville’a. „Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność człowieka drugiego”. Zenon z Kition i inni starożytni stoicy upatrywali w możliwości swobodnego osądu jeden z filarów wolności.

Pojawia się więc pytanie: czy umyślne wprowadzenie w błąd, uniemożliwiające swobodną ocenę rzeczywistości nie stanowi formy ograniczenia tak wysoko przez nas cenionej wolności. Czy gdyby zwolennicy byłego amerykańskiego prezydenta wiedzieli o celowym omijaniu prawdy przez stację Fox News, kolektywnie zdecydowaliby się wtargnąć do Kapitolu? I czy w związku z omówionymi wydarzeniami prezydenta Trumpa należałoby wyprosić z wirtualnej sali debat?

Wobec wszelkich prób tłumienia wolności słowa przez rządy albo portale społecznościowe musimy być jednak nad wyraz czujni. Historia pokazuje, jak przepisy prawne mające służyć rzekomo ogółowi społeczeństwa potrafią być de facto regulacjami niecnymi, instrumentami do trzymania władzy.

Autor jest studentem I roku prawa na WPAiE Uniwersytetu Wrocławskiego, laureatem skierowanego do studentów konkursu „Rzeczpospolitej” na najlepszy artykuł o wolności słowa i jej granicach w dobie internetu

W lipcu 1990 r. w budynkach kopenhaskiego centrum komputerowego zarejestrowano poprzedzone kropką dwie litery, mające stanowić polską domenę internetową – „.pl”. Ten symboliczny moment można uznać za początek doby internetu w naszym kraju. Internetu, który umożliwia odbiór oraz przesył wszelakich informacji na niespotykaną jak dotąd skalę.

Wolność kocham i rozumiem

Pozostało 94% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Pragmatyczna krótka pamięć
Rzecz o prawie
Łukasz Wydra: Teoria salda lepsza od dwóch kondykcji
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe tylko z nazwy
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Aplikacja rozczarowuje
Rzecz o prawie
Konrad Burdziak: Czy lekarze mogą zaufać wytycznym w sprawach aborcji?