Podejście ustawodawcy do problemu kredytów indeksowanych/denominowanych przypomina bohaterskie zwalczanie problemów, za które sam pośrednio odpowiada. Zamiast na wcześniejszym etapie powstrzymać wzbierającą falę nowych pozwów inicjujących postępowania sądowe na linii banki–kredytobiorcy, stosowany jest wybieg „legislacyjnego mieszania”, od którego nie poprawi się ani jakość wydawanych rozstrzygnięć, ani sprawność orzekających w nich sądów, ani też standard realizacji zasad kontradyktoryjnego procesu cywilnego.
Krótkowzroczne działania
Choć o powodzi procesów frankowych wiadomo już od przynajmniej trzech lat, gdy sprawy te uzyskały w polskich sądach status drugich najczęściej prowadzonych (po rozwodach), postawa prawodawcy konsekwentnie ogranicza się do działań krótkowzrocznych i pozornych, obejmujących wyłącznie punktowe zmiany proceduralne. Ignoruje się zupełnie fakt, że – tak długo, jak ustawowo, definitywnie nie zamknie się tematu rozliczeń kredytobiorców z bankami, akceptując skrajnie prokonsumencką linię orzeczniczą – podejmowane będą kolejne próby wzruszenia relacji prawnej na podstawie coraz bardziej absurdalnych zarzutów.
Czytaj więcej
Od soboty obowiązuje część noweli k.p.c., która każe frankowiczom iść do lokalnych sądów spoza lewobrzeżnej Warszawy i jej obwarzanka.
Tym bardziej że oczekiwania konsumentów są już mocno rozbudzone: skoro kredytobiorcy frankowi na masową skalę skutecznie kwestionują podpisywane wiele lat temu umowy, uzyskując faktycznie nieruchomość w prezencie, a rzecznik generalny TSUE A.M. Collins sugeruje jeszcze przyznanie im dodatkowych roszczeń względem banku – czemu inne grupy konsumentów miałyby nie skorzystać z okazji zarobienia na bankach?
Z drugiej strony, orzecznictwo sądów powszechnych w sprawach kredytowych również pozostawia wiele do życzenia. Chodzi zwłaszcza o poważne wątpliwości co do jego poprawności, i to zarówno w kontekście wytycznych Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, jak i poglądów orzeczniczych Sądu Najwyższego.