Każdy rodzic płacący alimenty ma prawo oczekiwać wykazania, na co zostały wydane, choćby po to, by mieć pewność, że na dziecko. To motywuje do ich płacenia. Ale przede wszystkim nie należy orzekać alimentów „z góry”, jeśli rodzic łoży i dalej chce łożyć bezpośrednio na potrzeby dziecka, to dlaczego odbierać te pieniądze i przekazywać do wyłącznej dyspozycji drugiego rodzica? Ważne jest także pokazanie dziecku, że także np. tata kupuje ubrania, żywność, opłaca rozrywki czy usługi. Jeśli sąd nie pozwoli mężczyźnie być odpowiedzialnym ojcem, nie powinien się dziwić, że staje się nieodpowiedzialnym. Jeśli ojciec zaczyna kojarzyć dziecko z nieuzasadnionym przymusem sądowoalimentacyjnym, to nie tylko niszczy podświadomie ich więź, ale również jego poczucie wartości, godności. Uzasadnianie takiego orzeczenia zdaniem: „łoży, ale może przestać” jest wytrychem przypominającym pointę starego dowcipu, by każdego mężczyznę sądzić za gwałt bo „…też ma aparaturę”.
Dać dziecku czy tylko zabrać ojcu?
Ważne, by alimenty
nie mogły być narzędziem ekonomicznego niszczenia drugiego rodzica oraz by
pewność ich otrzymywania do ręki przez rodzica uprawnionego nie stanowiła
zachęty do rozbijania rodzin, by przechwycić samodzielną kontrolę nad
wydatkowaniem tych środków. By to osiągnąć niektórzy pełnomocnicy być może sztucznie
eskalują konflikty między rodzicami, by potem przedstawiać jednego z nich jako
konfliktowego, z którym nie da się porozumieć na żadnej płaszczyźnie, więc sąd
nie może nie przyznać alimentów, bo przecież z nim nie da się dogadać co do
zasadności potrzeb dziecka. Nawet jeśli np. ojciec (bo to oni najczęściej
obciążani są alimentami gotówkowymi) sam chciałby zaspokajać uzasadnione
potrzeby dziecka nie ma takiej możliwości bo albo dziecko jest od niego
izolowane, albo często przyjmuje się, że w ewentualnym sporze o zasadność
danego wydatku to matka będzie miała rację. Tak, jakby niektóre kobiety nie
miały skłonności do życia ponad stan, czy nie czyniły z wydatków na dziecko (np.
ubrania, zabawki) przedłużenia swej autoprezentacji, wbrew zaleceniom
wychowawczym.
Alimentacyjne "niewolnictwo"
Skoro rodzic
płacił, płaci i chce płacić dobrowolnie to zabezpieczanie lub orzekanie tej czy
innej kwoty do rąk drugiego rodzica powoduje niemożność łożenia bezpośredniego.
W ten sposób rodzic staje się „niewolnikiem alimentacyjnym”, bo nie może robić
dobrowolnie tego co robił i co chce dalej czynić i co służy dziecku. Takie „kastrowanie”
ekonomiczne np. mężczyzny, któremu zasądza się alimenty w tej samej kwocie, którą dobrowolnie
łoży regularnie na uzasadnione potrzeby dziecka, może powodować, że kobieta tym
bardziej go podświadomie nie szanuje. Przecież on do niczego nie jest jej
potrzebny, potrzebne jest państwo i ewentualnie komornik. W mężczyźnie zaś
wytwarza samoświadomość już nie ojca, który ma motywację, by zarabiać na
potrzeby dziecka, a niewolnika alimentacyjnego. To może wręcz oddziaływać
depresyjnie, niszczyć zdrowie, wpędzać w nałogi, czy wręcz prowadzić do
samobójstw. De facto więc nie służy dziecku. Potem kobiety się dziwią, że
mężczyźni tracą serce do dziecka, choć oni często muszą je w sobie zamrozić by
nie zwariować.
Ponadto, u podstaw
przekazywania do rąk drugiego rodzica tego, co pierwszy łoży dobrowolnie, leży
być może założenie, że rodzic dominujący lepiej zna
i zrealizuje uzasadnione potrzeby dziecka. To często może być nieprawda.
Brak nadzoru np. rodzica „kontaktowego” nad wydatkowaniem zarobionych przez
niego pieniędzy sprzyjać może nie tylko ryzyku nadużywania ich na inne cele,
ale także zwykłej nieefektywności gospodarowania nimi. Wreszcie czy sądowe
zmuszanie do alimentów rodzica, który chce łożyć bezpośrednio, może być
odbierane jako poniżające go w oczach nie tylko drugiego rodzica, ale przede
wszystkim w oczach dziecka. To uczy je, że taki rodzic jest „gorszy”. Dziecko
już nie postrzega go jako rodzica ale rodzaj niani, ma z nim widzenia jak z
dalszym krewnym, co może wręcz powodować u tego rodzica depresję. Czasem
powstaje niewłaściwa zależność: w zamian za alimenty pozwala się rodzicowi
widzieć dziecko, ale już nie pozwala wychowywać. Z czasem własne dziecko może kojarzyć
się rodzicowi wyłącznie z opresją, której stało się mimowolnym narzędziem. Czasem
mężczyzna ucieka w inną relację, próbuje
poczynać nowe dziecko, skoro tamtego „już nie ma”. Czasem popada w depresję,
staje się nieproduktywny, wręcz ciężarem dla społeczeństwa.
Autor jest radcą prawnym, kanclerzem w Akademii Zamojskiej