Marcin Chałupka: Alimenty sposobem kastracji ekonomicznej

Sądowe zmuszanie do płacenia na dziecko poniża rodzica, który chce na nie łożyć.

Publikacja: 20.09.2022 10:05

Marcin Chałupka: Alimenty sposobem kastracji ekonomicznej

Foto: Adobe Stock

Czy dziecko może zostać zakładnikiem swoistego alimentacyjnego niewolnictwa własnego rodzica? Czy w trwającej dyskusji o przyczynach niskiej dzietności bierzemy pod uwagę praktykę orzeczniczą w sprawach o alimenty jako zniechęcającą nie tylko do dodatkowej pracy, ale do posiadania (kolejnych) dzieci?

Co jakiś czas powraca dyskusja o wadach systemu alimentacji pieniężnej. Z jednej strony niektóre kobiety lub ich organizacje domagają się dalszej automatyzacji ich przyznawania i kar za niepłacenie, z drugiej pojawiają się coraz liczniejsze głosy wskazujące na systemowe nadużycia przy ich zasądzaniu.

Czytaj więcej

Mec. Rafał Wąworek: Taktyka horrendalnych żądań w sądzie popłaca

Swoje stanowiska publikują także prawnicy, np. mec. Rafał Wąworek w lipcu tego roku postawił tezę: „Taktyka horrendalnych żądań w sądzie popłaca”. Dołączę do tej ostatniej grupy dyskutantów i powiem: Zabezpieczenie alimentów to często niszczenie zdolności i gotowości rodzica do utrzymywania swego dziecka bezpośrednio.

Problem zadawniony

Już 27 października 2016 r. w Warszawie sędzia Waldemar Żurek twierdził (spisane ze słuchu, nieautoryzowane, zaznaczenie własne, https://www.youtube.com/watch?v=dZxxKu07gmI ): „Jeszcze jedno, co zaobserwowałem. Są oczywiście ojcowie, którzy też taką mają mentalność: Jeżeli sąd da mi za wysokie alimenty, ja przestanę płacić, ja się zatrudnię na czarno. Kto na tym traci, tracimy my wszyscy i te dzieci. Następuje też zniechęcenie do dziecka, jeżeli ja mam tak zasądzone alimenty, że nie jestem w stanie ułożyć sobie następnego, normalnego życia. Więc będę oszukiwał, pracował na czarno, kombinował, przepisywał majątek na całą rodzinę, tak żeby nic nie mieć i znowu traci na tym dziecko. Jest oczywiście część ojców, która zakłada sobie nowe rodziny, bo często traktuje je w kategoriach zastępczych. Jeśli ja nie widzę półtora roku swojego dziecka i po prostu chodzę po ścianach, to szukam sobie nowej rodziny, nowej partnerki, w perspektywie tracą moje dzieci z pierwszego związku, bo matka jak je alienuje, to ja wtedy skupiam się tylko na tym pierwszym dziecku i naprawdę konia z rzędem temu, kto później jest w stanie to pogodzić”.

W mediach trwa promocja wywiązywania się z obowiązku alimentacyjnego pod hasłem: alimenty to nie prezenty. Zbyt mało jednak dyskusji, dlaczego tak wielu ojców unika ich płacenia.

To nie prezenty

Przyczyny są tylko dwie: nie chcą lub nie mogą. Jeśli chcemy, apolitycznie i wręcz socjotechnicznie, z uwzględnieniem wiedzy socjobiologicznej, rozwiązać problem dzieci pozbawionych odpowiednich środków finansowych od rodzica, to musimy zacząć od analizy przyczyn. W przeciwnym razie będziemy walczyć z problemem, jaki jednocześnie częściowo sami generujemy. Po pierwsze, chronologicznie śledząc źródło problemu, zapytajmy, dlaczego tak wiele kobiet wybiera na ojców mężczyzn, którzy później unikają odpowiedzialności za finansowe potrzeby potomstwa. Albo raczej co możemy zrobić, by kobiety (jako może zdaniem niektórych: bardziej odpowiedzialne, o lepszej intuicji, naturalnie troskliwe w sprawie dzieci) takich mężczyzn lepiej rozpoznawały i mogły ich nie wybierać na ojców. Zapytajmy także, czy mężczyźni unikający płacenia nie mają podstaw, by obawiać się, czy łożą na swoje potomstwo?

Po drugie, jaka jest motywacja mężczyzn unikających zasądzenia lub płacenia gotówkowych alimentów. Nie zawsze jest nią niechęć do utrzymywania swego dziecka. Wielu ojców w pierwszej kolejności chce je współwychowywać, a nie jedynie „opłacać”. Gdy im się to uniemożliwia, buntują się, zwłaszcza nie mając pewności, na co przeznaczane są pieniądze, których osobiście nie mogą wydać na dzieci, bo zostają „alimenciarzami” albo „bankomatami”.

Po trzecie, warto zastanowić się, czy potrzeby dziecka są ustalane racjonalnie, czy instrumentalnie poprzez sztuczne zawyżanie wydatków (np. kosztów „leczenia”, „zajęć dodatkowych”) na chwilę, „pod orzeczenie” danej kwoty, z której bez realnej kontroli nie tylko dziecko może potem korzystać. Dopiero gdy ustalimy, że ojciec mógł wychowywać i łożyć osobiście, a nie chce tego robić, a potem, że alimenty gotówkowe są zasadnie ustalone – ścigajmy za ich niepłacenie z całą surowością.

Pytanie na kogo spadają skutki błędu w wyborze na rodzica osoby nieodpowiedzialnej finansowo, może się wiązać z pytaniem czy przenosząc je na osoby trzecie de facto nie promujemy takich osób wyboru? Wspierajmy kobiety w egzekwowaniu umów jakie zawarły a celem zabezpieczenia potrzeb finansowych dziecka, z potencjalnym ojcem, z jego rodzicami, szacując przewidując ryzyko nieodpowiedzialności mężczyzny. Jeśli np. kobieta nie potrafi uzyskać zabezpieczenia potrzeb finansowych dziecka zawczasu, a wybrała na ojca mężczyznę nieodpowiedzialnego, to może po pierwsze powinna ją wspierać jej rodzina? Istnieją również ubezpieczenia od wielu ryzyk. Dziś w ryzyko wyboru na ojca mężczyzny nieodpowiedzialnego finansowo ponosić w pewnej mierze także podatnik, np. poprzez świadczenia socjalne czy fundusz alimentacyjny.

Na co trafiają alimenty

Rozwód nie powinien oznaczać automatycznego blokowania możliwości wychowywania dzieci przez któregokolwiek rodzica ani skazywania ojca na system alimentowo-widzeniowy. Tak jak przed rozwodem np. ojciec był uprawniony do współdecydowania, na co wydatkowane są środki przeznaczane przez niego lub (jeśli była wspólność majątkowa) przez rodziców na potrzeby dzieci, tak i po rozwodzie może – jeśli tylko chce – nadal być w pełnym wymiarze rodzicem. Gdybyśmy zakładali, że od razu trzeba jednego z rodziców „upośledzić rodzicielsko”, bo jest konflikt np. o kurtkę, którą trzeba kupić dziecku, to zachęcamy jednego z nich – tego, który porozumienia nie chce – by taki konflikt wytworzyć.

Każdy rodzic płacący alimenty ma prawo oczekiwać wykazania, na co zostały wydane, choćby po to, by mieć pewność, że na dziecko. To motywuje do ich płacenia. Ale przede wszystkim nie należy orzekać alimentów „z góry”, jeśli rodzic łoży i dalej chce łożyć bezpośrednio na potrzeby dziecka, to dlaczego odbierać te pieniądze i przekazywać do wyłącznej dyspozycji drugiego rodzica? Ważne jest także pokazanie dziecku, że także np. tata kupuje ubrania, żywność, opłaca rozrywki czy usługi. Jeśli sąd nie pozwoli mężczyźnie być odpowiedzialnym ojcem, nie powinien się dziwić, że staje się nieodpowiedzialnym. Jeśli ojciec zaczyna kojarzyć dziecko z nieuzasadnionym przymusem sądowoalimentacyjnym, to nie tylko niszczy podświadomie ich więź, ale również jego poczucie wartości, godności. Uzasadnianie takiego orzeczenia zdaniem: „łoży, ale może przestać” jest wytrychem przypominającym pointę starego dowcipu, by każdego mężczyznę sądzić za gwałt bo „…też ma aparaturę”.

Dać dziecku czy tylko zabrać ojcu?

Ważne, by alimenty nie mogły być narzędziem ekonomicznego niszczenia drugiego rodzica oraz by pewność ich otrzymywania do ręki przez rodzica uprawnionego nie stanowiła zachęty do rozbijania rodzin, by przechwycić samodzielną kontrolę nad wydatkowaniem tych środków. By to osiągnąć niektórzy pełnomocnicy być może sztucznie eskalują konflikty między rodzicami, by potem przedstawiać jednego z nich jako konfliktowego, z którym nie da się porozumieć na żadnej płaszczyźnie, więc sąd nie może nie przyznać alimentów, bo przecież z nim nie da się dogadać co do zasadności potrzeb dziecka. Nawet jeśli np. ojciec (bo to oni najczęściej obciążani są alimentami gotówkowymi) sam chciałby zaspokajać uzasadnione potrzeby dziecka nie ma takiej możliwości bo albo dziecko jest od niego izolowane, albo często przyjmuje się, że w ewentualnym sporze o zasadność danego wydatku to matka będzie miała rację. Tak, jakby niektóre kobiety nie miały skłonności do życia ponad stan, czy nie czyniły z wydatków na dziecko (np. ubrania, zabawki) przedłużenia swej autoprezentacji, wbrew zaleceniom wychowawczym.

Alimentacyjne "niewolnictwo"

Skoro rodzic płacił, płaci i chce płacić dobrowolnie to zabezpieczanie lub orzekanie tej czy innej kwoty do rąk drugiego rodzica powoduje niemożność łożenia bezpośredniego. W ten sposób rodzic staje się „niewolnikiem alimentacyjnym”, bo nie może robić dobrowolnie tego co robił i co chce dalej czynić i co służy dziecku. Takie „kastrowanie” ekonomiczne np. mężczyzny, któremu zasądza się  alimenty w tej samej kwocie, którą dobrowolnie łoży regularnie na uzasadnione potrzeby dziecka, może powodować, że kobieta tym bardziej go podświadomie nie szanuje. Przecież on do niczego nie jest jej potrzebny, potrzebne jest państwo i ewentualnie komornik. W mężczyźnie zaś wytwarza samoświadomość już nie ojca, który ma motywację, by zarabiać na potrzeby dziecka, a niewolnika alimentacyjnego. To może wręcz oddziaływać depresyjnie, niszczyć zdrowie, wpędzać w nałogi, czy wręcz prowadzić do samobójstw. De facto więc nie służy dziecku. Potem kobiety się dziwią, że mężczyźni tracą serce do dziecka, choć oni często muszą je w sobie zamrozić by nie zwariować.

Ponadto, u podstaw przekazywania do rąk drugiego rodzica tego, co pierwszy łoży dobrowolnie, leży być może założenie, że rodzic dominujący lepiej zna i zrealizuje uzasadnione potrzeby dziecka. To często może być  nieprawda. Brak nadzoru np. rodzica „kontaktowego” nad wydatkowaniem zarobionych przez niego pieniędzy sprzyjać może nie tylko ryzyku nadużywania ich na inne cele, ale także zwykłej nieefektywności gospodarowania nimi. Wreszcie czy sądowe zmuszanie do alimentów rodzica, który chce łożyć bezpośrednio, może być odbierane jako poniżające go w oczach nie tylko drugiego rodzica, ale przede wszystkim w oczach dziecka. To uczy je, że taki rodzic jest „gorszy”. Dziecko już nie postrzega go jako rodzica ale rodzaj niani, ma z nim widzenia jak z dalszym krewnym, co może wręcz powodować u tego rodzica depresję. Czasem powstaje niewłaściwa zależność: w zamian za alimenty pozwala się rodzicowi widzieć dziecko, ale już nie pozwala wychowywać. Z czasem własne dziecko może kojarzyć się rodzicowi wyłącznie z opresją, której stało się mimowolnym narzędziem. Czasem  mężczyzna ucieka w inną relację, próbuje poczynać nowe dziecko, skoro tamtego „już nie ma”. Czasem popada w depresję, staje się nieproduktywny, wręcz ciężarem dla społeczeństwa.

Autor jest radcą prawnym, kanclerzem w Akademii Zamojskiej

Czy dziecko może zostać zakładnikiem swoistego alimentacyjnego niewolnictwa własnego rodzica? Czy w trwającej dyskusji o przyczynach niskiej dzietności bierzemy pod uwagę praktykę orzeczniczą w sprawach o alimenty jako zniechęcającą nie tylko do dodatkowej pracy, ale do posiadania (kolejnych) dzieci?

Co jakiś czas powraca dyskusja o wadach systemu alimentacji pieniężnej. Z jednej strony niektóre kobiety lub ich organizacje domagają się dalszej automatyzacji ich przyznawania i kar za niepłacenie, z drugiej pojawiają się coraz liczniejsze głosy wskazujące na systemowe nadużycia przy ich zasądzaniu.

Pozostało 95% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian